Witam wszystkich.
Zalogowałam się na tym forum, ponieważ nie potrafię popatrzeć na własną sytuację z boku. Potrzebuję Waszej rady...
Jestem z moim chłopakiem już prawie dwa lata, zawsze świetnie się dogadywaliśmy i mimo, iż jak w każdym związku zdarzały nam się różnego rodzaju kłótnie (zazwyczaj o błahostki) to jednak bardzo szybko dochodziliśmy do porozumienia. Czułam, że mam w nim silne oparcie, zaangażowałam się, naprawdę zakochałam - a jak ja już kocham to "na maksa". Było cudownie, mimo, iż los nie był dla nas łaskawy, wystawił nas na niejedną próbę - największą okazała się kontuzja mojego chłopaka, której skutki odczuwam do dziś...
On jest sportowcem z pasją, oddanym swojej dyscyplinie, więc nagła kontuzja spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Jednego dnia pod znakiem zapytania stanęła jego kariera, studia (AWF)... Werdykt lekarzy - co najmniej rok przerwy, konieczna operacja, potem długotrwała rehabilitacja. Było ciężko, ale wspierałam go z całych sił i on się nie poddał, walczył... Zabieg miał zaplanowany na wrzesień (od tego zależał jego powrót na studia w terminie czyli po upływie roku), ale okazało się, że jednak plany nie wypaliły, a na termin operacji wciąż czekamy...
Wszystko zaczęło się od chwili, kiedy mój chłopak został zmuszony (brak pieniędzy, presja rodziców) do podjęcia pracy we wrześniu - z niedoleczoną kontuzją, załatwiana na szybkiego pozostawia wiele do życzenia i od tego czasu zaczęły się problemy - mój facet z pewnego siebie silnego człowieka zaczął przedstawiać siebie w świetle cierpiętnika pokrzywdzonego przez los - okej, ja to rozumiem, współczuję mu i staram się z całych sił być dla niego oparciem, ale on wymaga ode mnie, że będę czytać w jego myślach, że będę spełniać jego niewyrażone potrzeby "bo tak powinna zachowywać się osoba kochająca". Zrobił mi awanturę, że nie przyjechałam po niego do pracy żeby odwieźć go do domu, chociaż było późno, zimno i lał deszcz, a on był zmęczony... Dodam, że o niczym mi nie powiedział, że chce żebym go odwiozła... ja POWINNAM to wiedzieć, a skoro nie wiem to widocznie mam go w d... . Jak napisałam, że sama źle się czułam a poza tym jak może wyciągać takie wnioski z takiej sytuacji, stwierdził, że każdy głupi by się tak wytłumaczył, że mnie NIC kompletnie nie tłumaczy i lepiej żebym poszła już spać (swoją drogą nie spałam prawie całą noc...) Kiedyś coś go tam zabolało na jakiejś imprezie, zapytałam co mu się stało, odpowiedział, ścisnęłam go mocniej za rękę, pogładziłam po kolanie w geście "nie daj się" a po chwili postanowiłam zadzwonić do koleżanki i zapytać kiedy będzie - obraził się na cały wieczór a potem nie odzywał przez 3 dni, bo "on przyszedł na tę imprezę dla mnie, a ja myślałam tylko o sobie, bo powinnam zacząć go pocieszać" (a dodam, że ta rzecz zdarzała mu się nieraz, że coś go tam zabolało, i po chwili było okej). Ostatnio wszystko jest moją winą, przestałam podobno wykazywać zdolność instynktownego reagowania na potrzeby kochającej osoby... Czy naprawdę tak jest?