Pamiętam dobrze, jak ktoś z Was kiedyś zapytał: "Czy komuś udało się wyjść z depresji?" W odpowiedzi z całą stanowczością wskazałam wówczas na siebie. Nie kłamałam... W moim życiu było kilka bardzo poważnych epizodów depresyjnych i z pomocą terapeuty, życzliwych mi ludzi oraz mojej własnej sile woli wychodziłam z każdego z nich - czasem z mniejszą, czasem z większą blizną. Ślad jednak zawsze jakiś pozostawał...
Z perspektywy minionych lat i minionych przeżyć zrozumiałam jedno ze znaczeń mojej depresji - jest to reakcja na nieodwracalną utratę czegoś; jest to doświadczenie bliskie żałoby,... żałoby o patologicznych rozmiarach. W tym doświadczeniu jest rozpacz, która boli wręcz fizycznie; jest smutek - głęboki i powalający; samotność - zawsze lodowata; lęk. który szarpie ciałem i umysłem oraz nieodłączne poczucie bycia żałosną...
I tym razem coś straciłam. Boli. Emocje są zawsze podobne. Tylko postrzeganie się zmienia. Nie potrafię odciąć się od tego wszystkiego, czego nauczyłam się w procesie psychoterapii, ani od wspomnień przypominających, iż kiedyś już zwyciężyłam...
Rozumiem co się ze mną dzieje. Nie jestem zaskoczona. Jestem tylko rozczarowana.
Wstyd mi... Zupełnie jakbym popełniła ogromne faux pas... A przecież to nielogiczne...
mel.