Wygląda na to, że temat jest poważniejszy i bardziej rozpowszechniony, niż można byłoby przypuszczać...
Patrząc quasi-obiektywnie (całkowicie nie umiem) na osobników mojej płci, dochodzę do wniosku, że "związek" z mężczyzną, który do końca nie rozwiązał pewnych problemów z przeszłości jest pakowaniem się w tarapaty.
Niedawno, 2m-ce przed ślubem, rozpadło się narzeczeństwo mojej przyjaciółki, bo okazało się, że 27 letni Bartuś (imię celowo zostało zmienione:) ) nie umie do końca rozwieść się ze swoją mamusią. Ponad rok przygotowań i kilkuletni związek szlag trafił, bo zamieszkanie tylko z żoną nie wchodziło w rachubę.
Facet po rozwodzie też potrzebuje czasu, oraz narzędzia, żeby pewne sprawy sobie poukładać. Obawiam się, że nierzadko kobiety stają się takimi narzędziami, zabaweczkami, które mają na celu polepszenie męskiego samopoczucia, połechtanie nabrzmiałego, przerośniętego, męskiego... ego:) A kiedy doliczyć do tego kryzys wieku średniego...