Mam osiemnaście lat. Jestem w stanie zrozumieć, że mój problem wydaje się Wam błahy, idiotyczny. Są tu kobiety które mąż zdradził po dwudziestu latach małżeństwa,ludzie ogarnięci kompletną depresją... Rozumiem. Ale ja odczuwam taki ból, że muszę się tu wygadać. Wiem,że ostateczną decyzję podejmę ja,ale na razie nie umiem jej podjąć. Potrzebuje wsparcia.
Będę się starać pisać całkowicie szczerze,obiektywnie.
Byłam z chłopakiem ponad półtora roku. Z czystym sumieniem przyznam sie do tego,że byłam bardzo zazdrosna,zaborcza. Od samego początku wszystkie jego kontakty w telefonie,komputer itd były pod moją kontrolą. Nie umiałam inaczej. Może dlatego,że dobrze wiedziałam, ze zdarzało mu się zdradzać swoje poprzednie dziewczyny. Na ten argument on sam mowil,ze były to przelotne znajomości,ze poprzednie związki nic dla niego nie znaczyły,że ze mną jest inaczej,mnie prawdziwie kocha, ale ja i tak się bałam.
Po pół roku było pierwsze kłamstwo. Poszedł się spotkać ze swoją byłą dziewczyną, nie powiedział mi o tym. Dowiedziałam się przeglądając jakieś jego smsy. Przyznał się. Powiedział,ze zrobił to,żebym ja się nie wściekła, ale ze załuje. Uwierzylam.
Po dziesięciu miesiącach mnie zdradził. Nie była to zdrada w pełnym znaczeniu tego słowa,pocałunek. Postanowiłam wybaczyć,bo obiecywał że to był raz,który więcej się nie powtórzy.
Po tym zdarzeniu miałam w sobie jeszcze mniej zaufania. Z każdym momentem było we mnie coraz więcej paniki, co też on może robić w danej chwili,czy mnie nie okłamuje. Było jeszcze kilka kłamstw-przerzuciłam je na to,że ja mu nie daje swobody, ograniczam go. Zaczęłam chodzić na terapię-niezbyt mi ona pomogła. Teraz nie wiem, może najzwyczajniej nie chcałam nad sobą pracować.
Przyszedł czerwiec tego roku. Oświadczył mi że pod koniec miesiąca wyjeżdza na dwutygodniowy obóz. Prosiłam, błagałam że nie przezyję tego, ale w koncu po jego zapewnieniach, że wszystko będzie dobrze, po namowach p. psycholog zdecydowałam się podejść do tego inaczej i zaufać. W końcu to dwa tygodnie,a on kocha tylko mnie.
Wrócił,nasze wakacje zaczęły się na dobre. Całe dnie spędzaliśmy razem, pojechaliśmy na tygodniowe wakacje sami. Było pięknie. Dzień w dzień zapewnialismy siebie nawzajem, ze bedziemy razem juz na zawsze, ze to takie na amen i juz do konca zycia. Planowalismy dostac sie razem na studia. Boze,jak to banalnie brzmi.
Zaczely chodzic jakies plotki na temat tego obozu. Nie uwierzyłam, ale postanowiłam to sprawdzić. Weszłam w archiwum jego rozmów na komunikatorze gadu-gadu. Nie myliłam się. W rozmowie z dziewczyną, z którą to rzekomo miało się stać, było wszystko podane mi jak na tacy. Spał z nią. Ale wyglądało na to,że to była jednorazowa 'przygoda'. I najpewiej był pijany.
Pokazałam mu to. Zaczął krzyczeć, że ja wiecznie coś znajduje na niego, że może gdzieś jeszcze poszukam, i że nie ma zamiaru z niczego mi się tłumaczyć ani interpretować mi tej rozmowy.
Wybiegłam z jego domu.
Napisałam mu jeszcze smsa,że gdyby miał mi coś do powiedzenia, ma się odezwać.
To było wczoraj. Nie odezwał się.
Moja przyjaciółka zadzwoniła do niego, zeby powiedziec mu,by chociaz mial odwage sie przyznac. Powiedzial ze to moja wina,że uwierzyłam plotom. Gdy wspomniała o rozmowie na gadu-gadu zamilkł i powiedział że nie będzie z nią rozmawiał.
Wiem,że to brzmi banalnie,pompatycznie. Mam całe życie przed sobą i płaczę,załamuję się z powodu chłopaka.
Tylko że moje całe zycie było zaplanowane kątem jego.
Nie widze dla siebie jutra,tego co będzie pojutrze ani za miesiąc. Cały czas mam w głowie wszystkie obietnice, że nie zdradzi mnie drugi raz, że nie mógłby spać z kimkolwiek innym.
A jeszcze bardziej boli to że nie potrafi się przyznać.
Ja wiem,dobrze wiem że robiłam źle. Na każdym kroku słyszał ode mnie wyrzuty,ze się nie stara,ze go nie obchodze....
Ale to jednak było półtora roku. Nie wyobrażam sobie w ogole zycia teraz, kiedy przez ten czas kazde popoludnie, kazda sekunda, kazda chwila byla poswiecona jemu,dla niego.
Prosze o wsparcie. Nie wiem co mam robić. Mam w głowie kompletny mętlik. Rozważam kazda ewentualnosc.