Witam wszystkich.
To prawda . Nienawidzę go. To już nie są nerwy, chwilowe załamanie. Zapadam się coraz głębiej w tej nienawiści, chociaż żyję normalnie i staram się udawać,że jest ok. Że mogę z nim wytrzymać, że jest całkiem fajny. No przecież zdarzają się dużo gorsi.
Jesteśmy małżeństwem od 15 lat. Mamy dwójkę dzieci.
To nie była wielka, szalona miłość. Po prostu trafiliśmy na siebie, dwójka samotnych ludzi. To dziwne, ale w wieku 20 lat można być cholernie samotnym. On nigdy nie był super przystojny, super zabawny, super inteligentny. Ale ja też nie byłam gwiazdą towarzystwa.
Na początku było fajnie, ja spragniona seksu, prawie 20-letnia dziewica, on doświadczony, chociaż niewiele starszy ode mnie.
Po niedługim czasie zamieszkaliśmy razem i wkrótce wzięliśmy ślub.
To nie było tak, że nie mogłam żyć bez niego. Po prostu nie potrafiłam być sama. Myśl o tym, że ktoś będzie już na zawsze "mój" była cudowna i pociągająca.
Zaczęło się psuć od początku. Takie niby duperele. Nigdy nie pamiętał o moich urodzinach. O rocznicy ślubu już wogóle nie wspomnę. Pierw sobie mówiłam:"hej, faceci już tacy są, wszędzie o tym piszą!". Lecz nagle uświadomiłam sobie, że lata mijają, a nic się nie zmienia. Przyszły dzieci, nie było nigdy dnia matki, nie było dnia dziecka, urodzin dzieci, nie było nigdy prezentu na święta. Nawet gdy wróciłam po porodzie do domu z dzieckiem zastałam jedynie burdel. Oczywiście prowadzimy w miarę normalny dom. Ja zawsze dbam o to, żeby dzieci dostawały prezenty, żeby pamiętano o nich w dniu dziecka, a na święta przyszedł "prawdziwy" Mikołaj.
Nie pomagały rozmowy, prośby, awantury, wyrzuty. Po piętnastu latach małżeństwa jedynym prezentem jaki dostałam od męża jest kubek który już się dawno stłukł. Zawsze słyszałam, że nie pamiętał, "wiesz kochanie jaki jestem", albo wieczne:"wiesz, że nie miałem kasy"
No tak, kasa. Podobno nie daje szczęścia, ale jej brak skutecznie unieszczęśliwia i psuje nawet najlepiej udawany związek
Ale wracając do historii. Poważniejszy problem się zaczął, gdy urodziłam pierwsze dziecko. Przeszła mi zupełnie ochota na seks. Z biegiem lat było coraz gorzej. Na myśl, że mój mąż mnie zaraz dotknie i zacznie cos robić, robiło mi się niedobrze. Prosiłam, żeby zapisał nas gdzieś do seksuologa, ja nie chciałam, gdyż najzwyczajniej w świecie się wstydziłam. Oczywiście nigdy nic się nie stało w tej sprawie. Z biegiem lat nauczyłam się udawać zainteresowanie seksem i moim mężem. Wiedziałam, że nie wytrzyma bez niego długo. Gra wydawała się warta świeczki.
Zawsze powtarzałam sobie, że warto. On jest taki szczery i uczciwy i naprawdę się stara. Po prostu nie wychodzi.
Kiedy zaczęły się problemy finansowe wszystko wzięło w łeb. Nie tak od razu. Ja zaczęłam być coraz bardziej nerwowa, mój mąż coraz bardziej "olewczy". Ja coraz więcej krzyczałam, płakałam i prosiłam, on coraz mniej robił. Zapominał o ważnych sprawach, sprawozdaniach, telefonach, jak nie zapominał, to nie robił tego, "bo cośtam".
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że jak rano go o coś proszę pięć razy żeby załatwił bo to "bardzo ważna sprawa", to i tak nie wierzę, że to zrobi. Prawie nigdy się nie myliłam. Pomyślałam, że mieszkam z trójką dzieci i że to ponad moje siły.
Nie mam już ochoty do życia. Gdyby nie dzieci, nie wstawałabym rano z łóżka. Nie chodziłabym do pracy. Zresztą gdyby nie dzieci, już bym nie żyła. I to chyba parę razy.
Kiedyś mieliśmy awanturę. Ja jak zwykle starałam się wytłumaczyć o co mi chodzi, on jak zwykle siedział ze smutną miną, powtarzając:"no wiem, wiem, kochanie". Jak grochem o ścianę. Zawalił tak fatalnie, że trudno w to uwierzyć. Nie wdając się w szczegóły, stoimy na skraju utraty domu, straciliśmy na razie jakieś 11 tys. zł., co dla nas jest sumą niewyobrażalnie wielką. I to nie dlatego, że coś strasznego się stało.
Dlatego, że mój mąż "nie załatwił, bo zapomniał, a potem jakoś nie było czasu i zapomniał mi o tym powiedzieć"!!!!!!!!!!
Wyobrażałam sobie wtedy, że idę do kuchni po nóż i go zabijam. Dźgam go tym nożem, a on w końcu umiera. Oczywiście nigdy nie byłabym w stanie czegoś takiego zrobić. Nie rozumiem, jak można komuś zadawać ból. Jednak w tym momencie ta myśl była tak przyjemna. Wyłam całą noc, nie wiedząc co dalej robić. Mażę o tym, żeby już nie żyć. Nie, żeby się zabić. Żeby nie żyć. Żeby już mnie tu nie było. Nie mogę patrzeć na mojego męża. Mam kłopoty z dziećmi, nie potrafię sobie już z niczym poradzić. Nie chce mi się wstawać z łóżka. Wstaję, piję kawę, a zaraz znowu idę spać. Płaczę na okrągło i wrzeszczę już teraz o byle co . Nie mogę znieść mojego męża, moich dzieci, ich nauczycieli, ludzi obgadujących wszystko i wszystkich, albo pieprzących o głupotach. Nie mogę oglądać wiadomości, nie moge nawet oglądać zachodnich filmów, bo zawsze mnie wkurza, że ich wszystkich stać na normalne życie. Stać ich na jedzenie, na ubrania, nie mają nigdy powyłączanych telefonów, a mężowie na rocznicę ślubu wymyślają jakieś niespodzianki.
Dzisiaj przekonałam się, że mój mąż mnie okłamuje. Kłamał przez tydzień, że zapłacił pieniądze firmie windykacyjnej, że wysłał potwierdzenie, dzwonił przy mnie do nich, z pytaniem, czy faks z potwierdzeniem wpłaty już doszedł. Boże!! To naprawdę idiota. Jak mógł pomyśleć, że się nie dowiem? Czeka nas pewnie następna sprawa sądowa.
A najśmieszniejsze jest to, że przez ostatni tydzień miałam dużo pracy. Gdyby ze mną posiedział i zarwał ze dwie noce, nadrobił by dług. Ale z jakiegoś tajemniczego powodu był zbyt "zmęczony", żeby tak zrobić. Ja się nie spieszyłam z robotą, spokojna, że wszystko uregulowane. Idiotka!!
Dziwne w tym wszystkim jest to, że ja normalnie egzystuję. Chodzę do szkoły po dzieci, gotuję posiłki, jem, rozmawiam z siostrą,z rodzicami, czasem ze znajomymi, z moim mężem.. Tylko w środku kłębią się niewyobrażalne demony. Kiedyś w końcu wylezą.
Nie odejdę od niego. Nie potrafię zrobić tego dzieciom. One są zupełnie nieświadome tego, co się dzieje. Są szczęśliwe. Z drugiej strony ja nadal nie potrafię być sama. Snuję się czasem po domu, czekając aż mój mąż wróci i nie mogąc się za nic zabrać. Tylko że kiedy wraca, uciekam do warsztatu, żeby być sama.
Wiem, powinnam iść do psychologa, ale nie mam pieniędzy, poza tym, nie mam czasu już na nic. Poza tym. Jestem pewna, że gdybym poszła , to bym całą wizytę udawała, że wszystko jest ok. Jestem nerwowa, ale w sumie jakoś tam leci
Wypłakałam się przez ostatnie parę godzin, więc mogę spokojnie powiedzieć, że nienawidzę mojego męża. On się nie zmieni, a ja już dłużej nie wytrzymam.