Bravo! Bravo!
Z klasą i z impetem!
Mój nie do końca tak potrafił.
Też wyjechał na Wyspy.
Do ost. chwili nie podał mi sensownego powodu naszego THE END-u, ale przypuszczam, że po prostu kogoś poznał.
Uszanowałam jego decyzję choć było dramatycznie. I te niedomówienia podzielone przez setki pytajników...
Wiedziałam głównie, że jego życie przeistoczyło się w totalną, pijacką imprezę.
Przez pewien czas u3mywaliśmy kontakt na stopie przyjacielskiej, lecz później jakoś się to wszystko urwało.
Ja w swoją daleeekooość, on w swój zabawowy rewir...
Mimo powyższego dziś dziękuję mu za to, co razem przeżyliśmy - za piękną obecność, za łzy szczęścia i smutku, za ciszę we dwoje, szalone dni...
Doświadczyć takiego związku, to jak odpłynąć na Północ po urodzajnych wodach ziemi: tam, gdzie - jak napisał pewny poeta - "miłość nabrzmiewa, lecz opadająca krew wciąż uspokaja jej ból"...
I choć błogo znowuż budzę się do życia - czasami myślę sobie, że szkoda, iż go już nie ma w moim bycie.
Jak mu się wiedzie? Czy jest szczęśliwy?
Oby, oby, bo mi jest... dobrze.
ZNOWU
.
Pozdrawiam cieplutko frakt4l
:):).