Witam, w poszukiwaniu informacji o trudnościach w związku natrafiłam na to forum. Proszę o wsparcie.
Centrum świata mojego mężczyzny jest internet. Odbębni swoje osiem godzin w pracy i od razu po powrocie niemal od razu włącza net. Owszem, zjemy, pogadamy trcohę przy obiedzie (głównie o tym, co się wydarzyło u niego, ja pracuję w domu, więc nie mam takich rewelacji), ale potem... pyk, komputer włączony. Poczta, fora dyskusyjne, artykuły. I znajomi. Rozliczni internetowi znajomi. Sporo kobiet. GG, skype, nasza klasa i inne. Ba, bywa, że znajomości te przechodzą na wyższy poziom- telefoniczny. Np. numer ma wybrany jako tańszy. Mojego nie ma ("mieszkamy razem, to po co"). Wiem, że w tych rozmowach nie ma tematów tabu, sama kiedyś byłam jego głównie internetową znajomą. Zdarzają się rozmowy z nastolatkami, także na tematy okołoseksualne. Ilekroć poruszam ten problem, ze dla mnie to juz przekroczenie pewnej granicy, dowiaduję się, że to normalne, że to ja przesadzam, jestem zazdrosna bez powodu. Że ja nie chcę, żeby miał znajomych. Że to mój problem (jestem DDA).
Są też znajome w realu, z którymi spotyka się np. jak mnie nie ma. A nie ma mnie coraz częściej (mieszkaliśmy w innych miastach), bo uciekam. Nie mogę zaakceptować tego wirtualnego życia. Ale niestety małe miasto nie oferuje mu tego, czego potrzebuje, więc szuka tego w sieci. Rozumiem więc, z czego to wynika, ale czy to tłumaczy? To jak tłumaczenie alkoholizmu, bo nie ma co robić. I choć kocham, to uciekam, przyjeżdżam już tylko na weekendy, ale nawet wtedy on musi sobie czasem włączyć gg. Że już nie wspomnę, że komputer chodzi cały czas. Że on musi do niego zaglądać.
Teraz to mam wrażenie, że mam tylko jedną rywalkę. I to rywalkę, z którą nie wygram- a ma ona wirtualną twarz...
Przesadzam?