ufff... nie wiem ani, czy temat jest dobry, ani czy dział jest dobry...
wyszło mi na terapii, tj. uświadomiłam sobie, że dla innych mogę przenosić góry, a jeśli chodzi o zrobienie czegoś dla samej siebie, to nie chce mi się kiwnąć palcem. Nawet jak coś robię np. dla lepszego wyglądu, to w sumie robię to po to żeby podobać się np. facetowi. Efekt jest taki, że "mój lepszy wygląd" nie polepsza relacji z facetem, więc przestaję się starać, czuję się więc nieatrakcyjna, zatem i mój facet widzi mnie jako nieatrakcjną, koło się zamyka itd. itp.
Bardzo chciałabym to zmienić! Bo tylko wtedy "ruszę" w moim życiu. Jest conajmniej kilka aspektów mojego życia, które należy zmienić i gdybym to zrobiła byłabym o wiele szczęśliwszym człowiekiem. Np. gdybym zmieniła wreszcie pracę, to miałabym mniej stresów finansowych. Ale jakoś boję się tych zmian, albo nie podejmuję ich, bo "nie mam dla kogo". Trudno mi zrobić coś (podjąć ryzyko zmian) dla samej siebie.
Tak jakbym siebie nie kochała. Tak jakbym sama dla siebie nie była warta ryzyka. Uświadomiłam sobie, że np. zdarza mi się dbać o siebie i rozpieszczać siebie (powiedzmy drobiazgami, ale jednak), ale robię to tylko "w zastępstwie", czyli tak na serio chciałabym, żeby ktoś inny mnie rozpieszczał, a że go chwilowo nie ma to robię to sama.
Finał jest taki, że w sumie wiem jaki popełniam błąd (nie kocham siebie), ale nie umiem tego zmienić. Tuptam więc w miejscu i za dużo myślę (głównie martwię się), a za mało robię, bo nie wiem jak siebie pokochać.
Czuję, że jestem gdzieś blisko wyjścia z tego galimatiasu (a przynajmniej chciałabym być blisko), może jakieś macie doświadczenia w takich stanach emocjonalnych?