Witajcie!
Chce napisać o tym jakie to niesamowite,że jak człowiek zaczyna się zmieniać, a raczej zdrowieć to zmienia sie tez otoczenie wokół niego i sposób postrzegania świata i obecnych znajomych, którzy matowieją aż stają się bladzi i niewyraźni i już nie mamy motywacji do tego aby podtrzymywać takie znajomości. Mam kolege tez DDA i po raz już któryś widzę jak te jego zmiany są niepozorne i jak przestajemy się rozumieć, jak szuka sposobów i różnych form ucieczek żeby nic z sobą nie robić pomimo ostrzeżeń terapeuty żeby nie pił on to łamie,krytykuje ją,nie potrafi zaakceptować jej i ciągle coś wyszukuje. MOże nie ten czas, nie wiem w jego życiu, ale mój dylemat tyczy się tego- na ile my zdrowiejące osoby, które chcą się zmieniać nawet jak boli ..na ile mamy byc lojalni wobec tych którzy tego nie chcą albo jeszcze nie mają w sobie decyzji o tym? Wczoraj się z nim spotkałąm i zobaczyłam to przeraźliwie wyraźnie,nie cchę byc teraz jego azylem na smutki, bo dążę do pełnowartościowych znajomości,wymiana,partnerstwo itp. a nie pełnienie funkcji dobrej siostry po fachu. dośc mam pomagania komuś z jednej strony,bo to wyciąga energię z człowieka i po spotkaniach z nim czuję się zmęczona,przygnębiona,samotna i mam ból głowy. A z drugiej strony nie umiem zakończyć tej znajomości albo nawet ochłodzić tak po prostu. MOże powiedzieć prawdę?
Macie też tak,że jak podjęliście terapię,zaczynacie chodzic na grupy to macie inne spojrzenie tez na ludzi którzy Was otaczaja i czujecie,że niektóre znajomości Was po prostu nie satysfakcjonują? że przeszliście razem kawałek drogi razem,ale dalej już nie da rady. Fajnie jak to jest równocześnie,ale jak nie jest to boli tą druga stronę. NIe wiem ja chcę isc dalej nawet jak ktoś zostaje w tyle i chyba mam poczucie winy z tego powodu,jejciu jakie to chore!zaczynam się obiwniac,że staję sie lepsza i mądrzejsza zamiast się cieszyc. I nawet mi smutno jakoś tak