przez carita » 20 sie 2008, o 10:08
Przegięcie w żadną stronę nie jest dobre. Nie wiem jak Wy, ale ja mam taką świadomość:
1. Moje granice bronią mojego terenu i jeśli ja całkowicie tym terenem zarządzam, to żyję w trzeźwości, więc obrona tych granic, pamiętanie o nich i sprawdzanie ich w relacjach z ludźmi jest moim podstawowym obowiązkiem. (ten punkt pewnie wszyscy akceptują, bo to podstawa)
2. Obok mnie, ze mną żyją inni ludzie i tak jak ja chcę zaspakajać swoje potrzeby emocjonalne, chcę na te osoby liczyć, tak i oni mają takie potrzeby wobec mnie. (tu mam na myśli zdrowe potrzeby emocjonalne, nie osób współuzależnionych, też uzależnionych, czy oprawców)
I tu ścierają się te dwa światy. Według mnie to ogromna sztuka, żeby granicę postawić w dobrym miejscu. Ogromna sztuka szczególnie dla osób, które walczą z uzależnieniem. Pewnie, że można granicę umieścić hektary przed sobą, tak na wszelki wypadek, i mieć wszystkich wokół gdzieś. Widzę, znam takie osoby, nie oceniam ich, bo może to dla nich na tym etapie jedyny sposób. Ja chciałabym znaleźć złoty środek. Mieć te granicę w bezpiecznej odległości dla mnie i w nieraniącej odległości dla innych (zakładając jak wyżej, że ci inni są dojrzali). Wbrew pozorom to wcale nie jest takie łatwe. Nie do końca ufam terapeutom, bo czasem mam wrażenie, że oni przeginają z tym "rób tak, żeby to tobie było dobrze" (oczywiście upraszczam, ale tak czasem to bywa). Moim ideałem jest nie tylko żyć bez uzależnień, ale żyć bez uzależnionego myślenia i bez przegięcia w drugą stronę, a to strasznie trudne, bo niestety można być trzeźwym fizycznie, ale nasz umysł, psychika, emocje zdrowieją o wiele dłużej.
Jeszcze mam taką uwagę własną, na podstawie własnych doświadczeń. Kiedy zaczyna się proces zdrowienia, to odstawia się środowisko, które ciągnie w dół, ale przychodzi też taki moment, że trudno się skomunikować z "normalnymi" ludźmi. Najlepiej jest wtedy wśród tych, którzy czują to co ja, którzy mnie rozumieją, z którymi mogę gadać o tym, co czuję, czyli wśród wychodzących z nałogu. To na pewnym etapie jest nieocenione, ale po jakimś czasie trzeba jednak zacząć żyć zwyczajnymi rzeczami, spotykać się ze zdrowymi ludźmi. Mnie po okresie terapeutycznym bardzo ciężko było spotykać się ze znajomymi, którzy według mnie opowiadali jakieś banalne rzeczy, nudziłam się z nimi, denerwowali mnie. W środowisku osób podobnych do mnie walczyło się o każdy kolejny dzień i to było coś! A jednak kontakty z osobami zdrowymi i niezamykanie się tylko w środowiskach terapeutycznych jest nieocenione w procesie zdrowienia. Wiem, że kusi szukanie ludzi "podobnych do mnie", ale trzeba pamiętać, że to są ludzie chorzy tak jak ja, a ja chcę wrócić do zdrowego świata, więc muszę szukać ludzi zdrowych, wśród których chcę żyć.