zakonnico... (skąd taki nick??)
o ile dobrze Cię rozumiem, to nie chcesz tego dziecka, które nosisz już w sobie, nie akceptujesz tej ciąży i całej sytuacji - nie wyobrażasz sobie poniesienia konsekwencji tego co zrobiłaś i dalszego życia w okolicznościach, które powstały...
sama stwierdzasz własną niedojrzałość i niezdolność do rozwiązywania swoich problemów, do tego masz depresję, myśli samobójcze a ciąży, jak piszesz nie usuwasz, chociaż jej nie akceptujesz, bo wiele osób już o niej wie...
mam WRAŻENIE (i nic ponadto, gdyż nie znam Cię bliżej), że wyjściem dla Ciebie byłoby usunięcie tej ciąży, ALE tak by jak najmniej osób się o tym dowiedziało... - przypuszczam, że na przykład gdybyś powiedziała, że powiedzmy... poroniłaś i gdyby otoczenie przyjęło tę wersję, to chyba byłabyś wtedy spokojniejsza a Twój stan psychiczny by się poprawił - usunęłabyś ciążę, której nie akceptujesz, nie musiałabyś wychowywać tego dziecka, prawdopodobnie nie chciałabyś też zakładać nowej rodziny z tym mężczyzną, z którym zaszłaś w ciążę na skutek romansu i miałabyś tak zwany święty spokój nie ponosząc wieloletnich życiowych konsekwencji tego co zaszło, natomiast ponosząc konsekwencje w postaci aborcji i ewentualności tego, że niektóre osoby być może by się domyśliły, że to nie było na przykład poronienie (ale może też by się nie domyśliły...? - z góry nie wiadomo)
na Twoim miejscu zastanowiłbym się nad takim rozwiązaniem jakie Ci tu przedstawiam - zbadałbym jednak siebie wewnętrznie na tyle na ile to możliwe, czy czuję, że uniosę psychicznie sam fakt usunięcia ciąży... - jeśli poradziłabyś sobie z tym i większość osób wiedzących o ciąży przyjęłoby do wiadomości, że to było poronienie, to wówczas te problemy, które tutaj opisujesz byłyby rozwiązane - prawda? pozostałoby dalsze wychowywanie dzieci tych, które masz, kontynuowanie romansu tym razem z bezwzględnym używaniem antykoncepcji lub przerwanie go i próba odbudowania więzi z mężem, albo też po prostu życie bez żadnego partnera, ewentualnie poszukanie sobie jeszcze kogoś innego... do tego dochodzi dalsze leczenie depresji, tak jak robiłaś to dotąd...
wydaje mi się, że takie rozwiązanie by Cię uspokoiło i przywróciło Ci nieco większą wiarę we własną przyszłość oraz poprawiło Twoje postrzeganie własnej sytuacji życiowej...
czytając to co piszesz mam wrażenie, że na obecnym etapie zupełnie nie nadajesz się na matkę dziecka, które miałoby ewentualnie przyjść na świat - zachowujesz się tak, jakby faktycznie przerastało to Twoje siły i poziom dojrzałości - moim zdaniem lepiej usunąć płód, póki jeszcze jest to możliwe... zabajerować co nieco otoczenie w tej sprawie, leczyć dalej depresję i zająć się najlepiej jak potrafisz tymi dziećmi, które już masz (bo dzieciom osieroconym przez matkę i to jeszcze na skutek jej samobójstwa lub mającym matkę psychicznie chorą jest niemal na pewno w życiu dużo ciężej z tych przyczyn...) a ponadto zadbać o to, by więcej już nie robić podobnych głupstw i nie wylądować ponownie w tego typu sytuacji... - nie rozpieprzać komuś małżeństwa i nie zachodzić w ciążę, której potem nie chcesz i nie akceptujesz - jest to mój punkt widzenia, jednak nie ma zmiłuj się... i ostateczną decyzję chciał nie chciał będziesz i tak zawsze musiała podjąć samodzielnie, na własne ryzyko i odpowiedzialność...
od razu dodam, że na ewentualne gadanie na gg nie reflektuję, bo mam własne problemy i nie miałbym siły prowadzić dialog z osobą w złym stanie psychicznym...
wygląda na to, że bardzo kiepsko sobie radzisz obecnie sama ze sobą i z tymi sprawami życiowymi, które masz (na przykład własne narodzone już dzieci i założona przez Ciebie rodzina i utrzymanie jakiejś równowagi życiowqej...) - mam wrażenie, że dołożenie sobie kolejnych obowiązków i podjęcie życiowego wyzwania faktycznie Cię przerasta, dlatego jestem zdania, że BYĆ MOŻE lepiej usunąć ciążę i ewentualnie skłamać, że się poroniło, niż dostać kręćka, albo próbować potem (skutecznie lub nie...) odbierać sobie życie a do tego jeszcze powołać na świat dziecko, dla którego nie jest się w stanie być wystarczająco dobrą matką i zapewnić mu należytą opiekę i miłość... nie warto i wręcz chyba nawet nie powinno się rodzić istoty ludzkiej z góry skazanej na tego typu cierpienia - takie jest moje osobiste zdanie...
przyznam, że jak czytam takie historie, to czuję dużo nieprzyjemnych uczuć...
nie dziwię się, że i Ty sama nie czujesz się w tym wszystkim dobrze... - to akurat wydaje mi się normalne, ale żeby jakoś utrzymać się przy życiu (a warto, moim zdaniem!!) i przebrnąć przez to wszystko w co się wpakowałaś, to musisz jednak wypić piwo które naważyłaś... - masz jednak RÓŻNE możliwości podejścia do sprawy i według mnie powinnaś wczuć się dobrze w siebie i zdecydować się, jakiego rodzaju wyjście przyniesie Ci NAJMNIEJ cierpienia i da się jakoś przez nie przebrnąć i je znieść i wytrzymać psychicznie... a następnie dalej próbować jakoś powoli i chociaż trochę odbudowywać swoje życie stopniowo i przy pomocy życzliwych Ci osób oraz terapii i wszelkiego możliwego do uzyskania wsparcia...
jak widzisz jestem chyba innego zdania, niż kobiety, które się tu wypowiadały przede mną - możliwe jednak, że to one mają rację i lepsze wyczucie sytuacji - niewykluczone, że urodzenie dziecka i zajęcie się nim byłoby na dalszą metę lepszym dla Ciebie rozwiązaniem i możliwe, że podołałbyś temu psychicznie i życiowo... jednak w moim odczuciu jest inaczej i na podstawie tego co piszesz, rozumiem że nie chcesz mieć tego dziecka, nie akceptujesz tej ciąży, nie pragniesz zakładania nowej rodziny z nowym mężczyzną, tylko czujesz się chora z desperacji, przerażona i myślisz o wydostaniu się z tego co "się narobiło" za wszelką cenę, jak z jakiejś pułapki, tyle że boisz się podjąć konkretne kroki, ze względu na otoczenie i własne poczucie niemocy i załamania...
coś jednak będziesz musiała zrobić - urodzić albo usunąć - ewentualnie zrobi się samo - że faktycznie płód zostanie poroniony... - a gdyby tak właśnie się stało... to jak byś się z tym poczuła? czy nie byłoby to najlepsze wyjście z sytuacji w Twoim odczuciu... które wybawiłoby Cię to z sytuacji, którą obecnie odczuwasz jako koszmarną...?
pozdrawiam Cię mimo wszystko... (to znaczy mimo nieprzyjemnych uczuć, które budzi we mnie Twoja historia...) i współczuję, bo rozumiem, że czujesz się fatalnie i borykasz się naprawdę desperacko, jednak co fakt, to fakt - że sama sobie narobiłaś to co masz i musisz teraz zdobyć się na to, żeby się jakoś ratować - jeśli obecnie nie dla siebie samej, to dla swoich dzieci, które Cię potrzebują... i dla własnej matki, która troszczy się, jak piszesz, o Ciebie... więc coś chyba jednak jej zawdzięczasz i chyba nie jesteś jej obojętna...