przez carita » 14 sie 2008, o 10:08
Izo, z tego, co przeczytałam, ostatni czas w 99 % zajmuje Ci myślenie o mężu, szukanie dowodów jego zdrady itd. A gdzie w tym wszystkim jesteś Ty? Twoje potrzeby, pragnienia, radości? Czy Twoje życie nie zamyka się między traceniem energii na męża i dziecko (to akurat jest pozytywne)? Może zamiast analizować jego, śledzić go, usiądź i zacznij myśleć o sobie, co możesz zrobić dla siebie, czego pragniesz, co tak naprawdę Tobie daje ten związek? Jeśli postawisz na siebie i zaczniesz robić dużo dla siebie, to zmienisz się. On to zauważy i albo spodoba mu się zadowolona z siebie, radosna kobieta u boku, albo jest na tyle niedojrzały, że pewna siebie, znająca swoją wartość kobieta będzie dla niego za "trudnym przypadkiem". Ty go nie wyleczysz z jego niedojrzałości, za to możesz zrobić wiele dla siebie. Śledzenie go to znów poświęcanie czasu dla niego i to w sposób, który kosztuje Cię dużo energii. Czy warto? Jeśli zauważasz oznaki, że coś jest nie tak: zapach koszuli, kilka telefonów, wychodzenie z telefonem do łazienki, to powinnaś od razu mu o tym mówić, pytać. Nie napadając na niego w złości, bo wtedy on ma nad Tobą kontrolę, ale spokojnie, rzeczowo, pewnie. Pytanie, czy kogoś ma, jest z góry skazane na odpowiedź, że nie. Może lepiej jest powiedzieć, że wiesz, że kogoś ma, że to czujesz, i zapytać, dlaczego to robi, co w Waszym małżeństwie jest nie tak według niego, że musi szukać poza. Szansę na jakąś rozmowę masz tylko wtedy, kiedy nie dasz się wyprowadzić z równowagi i będziesz mówić o tym, co Ty czujesz, jak Ciebie rani jego zachowanie, czyli używając jak najmniej słów: "bo Ty to...". Oczywiście nic nie gwarantuje, że do rozmowy dojdzie i że będzie miała przebieg jak u dwojga dojrzałych ludzi. Może powinnaś sobie zadać pytanie, ile lat jesteś w stanie poświęcić, domagając się od niego szczerości i czekając na to, że mu zaufasz? Kim za te kilka lat się staniesz? Nie radzę Ci odejścia, ale dobrze jest zrobić sobie taką listę emocjonalnych zysków i strat. Kiedyś przeczytałam dość mądry tekst. Jeśli w coś wchodzimy, to zawsze inwestujemy w to własne środki (w tym wypadku emocjonalne). W pewnym momencie czasem okazuje się, że to coś, w czym jesteśmy, nie spełnia naszych oczekiwań, a nawet nas niszczy. Jednak żal nam przeciąć to, zostawić w połowie, bo przecież tyle zainwestowaliśmy. Mamy wrażenie, że jak dorzucimy jeszcze trochę, to się zmieni, uda. I tak dorzucamy, dorzucamy, a wszystko i tak się rozpada, a my zostajemy na zerze albo z debetem. Powinniśmy więc ocenić rzeczowo, czy wkładając więcej, osiągniemy to, co nam jest potrzebne do szczęścia, czy nie. Jeśli nie, to lepiej jest odpuścić, wycofać się i zostawić sobie tę część nakładów, którą jeszcze mamy, niż utopić ją we czymś, co nas i tak zniszczy. I tę część wykorzystać jako bazę do zainwestowania w siebie.
Pozdrawiam