Witam serdecznie i dziękuję za każde słowo.
Pierwszy raz od chwili jego odejścia zaczęłam tak naprawdę myśleć o sobie. Nie w kategoriach sprawiania sobie przyjemności, takiego serdecznego w stosunku do siebie egoizmu. Myślałam że to pomoże, ciepła kąpiel, wypad z przyjaciółką, spacery itp itd. Może trochę pomogło na początku, żeby tyle nie myśleć, ale już dłużej nie dam tak rady. Każdy ma pewnie swój sposób na radzenie sobie z problemami, ja doszłam do wniosku że ani aerobik ani basen, fitness czy kurs tańca nie pomoże. Dziękuję za sugestie, bo poważnie się nad nimi zastanawiając doszłam do wniosku, że narazie jeszcze na to za prędko. Weekend spędziłam dość przyjemnie i dzień rozpoczęłam raczej dobrze, jednak drobna sprzeczka z mamą przez telefon doprowadziła mnie do rozpaczy, taka "pierdoła" totalnie rozbiła pozory spokoju, które zyskałam w ciągu ostatnich kilku dni. Nareszcie do tego doszłam- radziłyście to nie raz, ale do mnie dopiero dziś w pełni to dotarło. Wcześnierj nad tym się zastanawiałam, ale raczej było to w kategoriach odległej przyszłości. Muszę to przyznać- pora zrobić remanent, tyle, że sama nie dam chyba rady. Potrzebuję czyjejś pomocy, wskazówek, potrzebuję psychologa. Tyle, że niestety jest z tym pewien problem. Przede wszystkim się boję, boję się że trafię na osobę, która nie potraktuje mnie poważnie, że będę klientem, kupującym czyjś czas po to, żeby się wygadać. Wiem, że są psychologowie "z powołania" ale jak ich znaleźć? Poza tym trudno mi się przed ludźmi otworzyć, trudno mi sobie nawet wyobrazić, że komyś zupełnie obcemu opowiadam o sobie i swoim życiu, nie umiem ufać. No i do tego.. tak trochę mi głupio, bo przecież moje problemy nie są wcale takie poważne, może powinnam poradzić sobie z nimi sama? Przecież każdy przechodzi gorsze chwile ale nie biegnie od razu do lekarza, może po prostu jestem zbyt leniwa.. Eh, poczytałam kilka wypowiedzi na forum "depresja" i poczułam wstyd, że się nad sobą rozczulam. Mam pewne kompleksy, praktycznie od kiedy zaczęłam dorastać i przejmować się swoim wyglądem. Otóż mam pewien fizyczny "defekt", nie chcę pisać szczegółowo, bo to nie miejsce na tego typu zwierzenia, ale dla mnie to poważny problem. Przez to nigdy nie czułam się ze swoją fizycznością dobrze, ostatnio jednak przerodziło się to w coś znacznie większego. Powiedziałam o tym w życiu tylko 2 osobom- mamie i mężowi, przed resztą udawałam, że owszem- zdaję sobie sprawę z tego jak wyglądam, ale zbytnio się tym nie przejmuję. Za każdym razem gdy poruszałam przy mamie czy mężu ten temat słyszałam : "Jezu! dziewczyno! Ludzie rodzą się bez rąk, nóg, są sparaliżowani, niewidomi i jakoś żyją. Rozczulasz się nad sobą i tyle. Zajmij się czymś to przestaniesz myśleć o głupotach" Boję się, że psycholog potraktuje mnie podobnie, a może mają rację? Nie wiem, już sama, ale chyba mimo to zaryzykuję. Jeżeli się zrażę to trudno.
Przepraszam, że tak nie na temat, w końcu to forum o problemach w związkach, a nie o kompleksach, ale myślę, że to, jak siebie postrzegam nie pozostało bez związku z moim małżeństwem.
Pozdrawiam ciepło