Kochać za bardzo...

Problemy z partnerami.

Postprzez josi » 10 lip 2008, o 21:50

Nie wiem co jest bardziej skuteczne, tytania... Nie przyspieszaj niczego, ani tez nie siedz za dlugo w smutku... (ale jestem madra). Naturalne jest, ze wracasz do przeszlosci. A co do smutku, to jest on (wg psychologicznego pisma) wlasciwie nieszkodliwy, gorzej gdy hamuje go umierajaca nadzieja, wtedy powstaje niepokoj, bezruch. Smutek to ruch, godzisz sie ze cos przeminelo, otwierasz na nowe.
josi
 
Posty: 1086
Dołączył(a): 25 maja 2007, o 18:30
Lokalizacja: wlkp/uk

Postprzez tytania » 18 lip 2008, o 10:24

---------- 20:19 15.07.2008 ----------

Piątek 11.07
Kochani! Możecie cieszyć się moim szczęściem! Dostałam się na wymarzony kierunek studiów! Udało się!
Tym szczęściem podzieliłam się dziś ze wszystkimi znajomymi i przyjaciółmi, także z P. Usłyszawszy dobrą wiadomość od razu zaproponował, żebyśmy się spotkali. I tak się stało. Na początku było trochę cicho. Czułam się odrobinkę niezręcznie w tej ciszy, która wymagała ode mnie, że zachowam się tak jak należy, choć sama dobrze nie wiem co to znaczy.
P. pokazał mi swoje nowe prace (nasze rytualne zajęcie), sam przeglądał albumy z pracami malarskimi wybitnych twórców i tak czas mijał mozolnie i cicho. Siedziałam obok niego i znowu przypatrywałam się mu dyskretnie marząc, że znowu się do niego przytulę, poczuje znajome ciepło, usłyszę bicie serca. Nic takiego się naturalnie nie stało.
Powiedział, że widać, ze coś mnie gryzie. Odparłam, ze tak to czasami jest, więc zrozumiał, że nie powinien zgłębiać tego tematu. Co miałam mu powiedzieć? „Dręczy mnie, ze Cię kocham?” Owszem, zastanawiałam się czy szczerość rzeczywiście nie byłaby najlepsza, jednak bałam się, ze usłyszę „Myślałem, ze już się pogodziłaś…”. W końcu przyjęłam delikatniejszą wersję.
- „Często o Tobie myślę”
- „Wiem. Pewnie o tym jak strasznie Cię wkurzam, prawda?” – odpowiedział żartobliwie.
-„ Tak, o tym też. Ale… nie tylko o tym”.
- „ Cieszę się.”- uśmiechnął się łagodnie, tak jakby wiedział, że myślę o tym, że bardzo chcę, żeby znowu mnie kochał. Zrozumiałam, ze temat nie podlega dyskusji.
Jakoś rozwinęliśmy rozmowę zupełnie niewinnie, wędrując po innych tematach. I nagle, magicznie zaczęła się ona kleić. Przez jakąś godzinę było prawie tak jak kiedy dopiero się poznawaliśmy. Każde zdanie było ciekawe i oczekiwane, bo każde prowadziło do poznania tej drugiej osoby. Było spokojnie. Rozmowa była pełna tolerancji i wzajemnego zrozumienia. Przypomniało nam się, ze kiedyś zgadzaliśmy się ze sobą, że czasami myślimy podobnie. Śmialiśmy się, wymienialiśmy uwagami, mówiliśmy o planach, o zmianach, które nastąpiły. Uwierzycie, ze udało mi się mówić o tych zmianach i o moich przemyśleniach nie wyjaśniając mu jak one dotyczą jego osoby? Nie wbiłam żadnej szpilki, nie było żadnej ironii. Było cicho i spokojnie. Prawie tak jak kiedyś. Prawie, bo mimo wszystko we mnie, na dnie serca, został ból, że nie mogę go już mieć. Dawniej było to pragnienie, nadzieja granicząca z pewnością, ze on też czuję to drżenie rąk, wzruszenie przy każdym spotkaniu.
Było 1001 sytuacji, w których chciałam powiedzieć „Zatrzymajmy się, nie straćmy tej chwili! Proszę, spróbujmy jeszcze raz. Widzisz, potrafimy! Naprawdę potrafimy rozmawiać! No powiedz, ze też to czujesz. Powiedz, że jeszcze mnie kochasz. Przecież widzisz, że jest cudownie. Proszę, powiedz! Spójrz na mnie!” Ale P. rzadko patrzył mi w oczy tak jakby słyszał moje myśli i nie podzielał entuzjazmu naprawiania związku. W końcu zamiast tego dziecinnego i radosnego wołania o powrocie do siebie powiedziałam tylko: „ Cieszę się, że się dzisiaj spotkaliśmy”. A on odpowiedział grzecznościowym choć nie pozbawionym szczerości „Ja również”.
W końcu poszłam. Odprowadził mnie kawałek. Przytulił na pożegnanie. Powiedział, żebym dzwoniła kiedy tylko będę chciała się spotkać. Po drodze powtarzałam sobie „Ależ przestań, przestań, to wcale nie tak jak byś chciała. On nie kocha.”
Wróciłam do domu. Włączyłam komputer. Napisałam pierwsze zdanie tego posta i dostałam smsa: „Dzięki za dzisiejszą rozmowę, bardzo miło spędziłem z Tobą czas i nawet zacząłem cieszyć się z naszego wyjazdu (jedziemy całą grupą na wspólne wakacje). Czekam na następne spotkanie, trzymaj się studentko!”
Czy muszę coś dodawać?
Miłość… jest trudna.

Poniedziałek 14.07
Jestem jednak głupia. Dzisiejszy dzień nie można zaliczyć do najlepszych. Rozmawiałam z P. przez GG. Weszliśmy na trudny temat palenia marihuany. P. od niepamiętnych wręcz czasów namawia mnie, żebym spróbowała. Sam pali co mnie nigdy się nie podobało i o co również wybuchło tysiąc kłótni. W końcu ja nic nie wskórałam a on dalej poświęcał się swojemu ulubionemu zajęciu. Nie powiem, żebym nie zastanawiała się nad tym jak to jest. Nie raz myślałam o tym, żeby to sprawdzić, ale zwyczajnie boje się takich używek. Podobno marihuana nie uzależnia fizycznie, ale ja boje się uzależnić psychicznie! No i jest mnóstwo innych czynników, które sprawiają, ze mam hamulce.
P. natomiast nie ogarnia tego, uważa, ze nie mam się czego bać, ze brak mi zwyczajnej młodzieńczej spontaniczności i odwagi itd. Itd.
Wiem, że brzmi jak z taniego filmu kiedy ktoś namawia młodą dziewczynę na narkotyki itp.
W moim towarzystwie sporo osób pali trawę, papierosy. Ja nigdy nie miałam czegoś takiego w ustach. Nawet nie wiem jak się pali! I pewnie mnóstwo osób mi napisze: „I masz rację. Boże jaki ten facet jest popieprzony, żeby Cię namawiać itp.”. Ale w gruncie rzeczy zastanawiam się… Dlaczego skoro jestem zdania, że wszystkiego chcę w życiu spróbować, to nie mogę tak zwyczajnie zapalić, przekonać się jak to jest i na tym skończyć?
P. twierdzi, że mam system wartości, który mnie zniewala i że moje analizowanie wszystkiego doprowadza mnie do rozpaczy, chociaż nie chce tego przyznać… Omijając drażliwy temat narkotyków to właściwie mój system wartości chyba rzeczywiście mnie zniewala. Ciągle się czymś martwię, ciągle o coś boję, łatwo wpadam w furię, irytuje mnie wiele rzeczy…. Płakać mi się chcę nad tym wszystkim.
Niby obiecałam sobie, że będę pracować nad sobą, ale wcale mi to nie wychodzi! Nie wiem od czego zacząć, co ze sobą zrobić, co w swoim życiu zmienić.
To ostatnie spotkanie z P. było zbyt miłe. Za dużo emocji się we mnie otworzyło, za dużo nadziei i pragnień. W głowie zdążył zakorzenić się obrazek nas znowu szczęśliwych… Żałosne i śmieszne, bo dzisiejsza rozmowa mnie wyprostowała. Mieliśmy się spotkać wieczorem, ale w końcu napisałam mu, że nie przyjdę. Trochę mi teraz głupio za siebie, za to, ze tak kręcę itp., ale jestem w sumie przygnębiona i smutna, pewnie znowu wybuchnęłabym płaczem, zaczęła go prosić…
Dlaczego ja nie potrafię zając się sobą?
Oczywiście już zaczęłam myśleć o tym, żeby na studia pójść jednak do tego miasta co on, że Może w końcu on by zrozumiał, zauważył, zmienił zdanie. Jestem idiotką. To naprawdę niesamowite jak człowiek kurczowo trzyma się takiego gówna.
Ja pierdolę.
W sumie może i będę musiała pójść do tego miasta z przyczyn finansowych, ale to już nie jest ważne.
Chodzi o to, ze nadal takie żałosne myśli przychodzą mi do głowy. Łzy już mi się cisną do oczu. Dlaczego nie potrafię być szczęśliwa ze sobą, dlaczego nie potrafię żyć tak jak chcę, dlaczego nie mogę się od niego uwolnić?!
W sumie nadal wystarczy, że P. powie, ze jestem nieodpowiednia, a mnie już nosi. To wystarczy, żebym była zrezygnowana i przybita.
Och dość mam, dość!

---------- 20:24 ----------

Dzisiaj jestem już spokojna. Wczorajszy kryzys minął. Wzięłam się w garść. Podjęłam kobiecą decyzję o studiowaniu z daleka od P. Koniec pogoni za nim. Przynajmniej zdecydowanie póbuje ją skończyć. Zacznę wszystko od nowa w innym mieście.
Kolejna próba przejęcia kontroli nad swoim życiem.

---------- 10:24 18.07.2008 ----------

Wczoraj złożyłam dokumenty. Jestem studentką Architektury i Urbanistyki :) Pani inżynier... Ha! Ładnie brzmi, prawda? :)
Podjęłam decyzję. Wyjeżdżam daleko od niego. Koniec szukania bliskości, koniec miotania się. Zacznę nowe życie. Wczoraj minęło 5 m-cy. Powiedziałam sobie, że po 6 będę wolna. Nie wiem czy w 100%, ale na pewno, mimo wszystkich kryzysów, idę do przodu. Odwróciłam się i poszłam w drugą stronę. Teraz już musi być lepiej.
Od tej rozmowy na GG nie miałam żadnej wiadomości od niego. I musze przyznać, że jestem spokojniejsza... DO niedawna męczyło mnie, że mamy złe kontakty, męczyły mnie myśli, że powinniśmy się spotkać. Gdy to się stało, gdy P. uwierzył, że nie mam już złej woli (i chyba rzeczywiscie ona mnie opuszcza) i poczuł się lepiej to mi również ulżyło. Zdałam sobie jednak sprawę, ze iłe rozmowy z P. są niebezpieczne, a te niemiłe mnie przygnębiają, więc reasumując ograniczanie kontaktów i tak jest najlepszym wyjściem. A biorąc pod uwagę, że zacznę niedługo studia daleko od niego to nie będzie to trudne. I tak za dużo czasu poświęcam myśleniu o tym.
Jednak zaczęłam także wiele czasu spędzać na myśleniu o zmianach w moim życiu, o tym jaka chce być itd. Przeanalizowałam problem palenia marihuany i doszłam do konstruktywnych wniosków. Stwierdziłam, że być może kiedyś zapale, ale na pewno nie teraz i nie w najbliższym czasie, a to dlatego, ze nie da się ukryć, że mam problemy emocjonalne i palenie mogłoby tylko zaowocować tym, że wciągnęłabym się w to, żeby poczuć się lepiej. Tymczasem ja chcę nauczyć się panowania nad swoim życiem, chce być szczęśliwa po prostu bez żadnego "wspomagania". Chcę panować nad swoim smutkiem, chce doprowadzać się do radości, życzliwości i uśmiechu. Chcę, żeby to było prawdziwe. Nie zgodzę się na to, żeby moje emocje były reakcją chemiczną. Kropka. Jak P. się nie podoba to niech sobie wsadzi te swoje filozoficzne teorie o wolności, miłości, braterstwie i świętych roślinach. Kropka. Termity tez moga się ... no. :)
Zaczęłam też myślęc o tym co chcę osiągnąc, co jest moim marzeniem. Nie ma już w tych planach P. I tak powinno być. Myślę o swojej przyszłej pracy, o dalekich podróżach... Ustalam sobie nowe cele.
Wakacje rozpoczete i chcę je dobrze wykorzystac. Musze się w związku z tym ogarnąc, bo przyznaje, ze narazie to śpie do późna, dużo myśle, trochę sprzątam, ale nic poza tym. A tu trzeba wyjśc na rower, pcozytać nowe książki, obejrzeć dobre filmy, spotkać się z przyjaciółmi, pisac, rysować, malować, pływać. Dużo do zrobienia :)
W poniedziałek wyjeżdżam ze znaomymi. Także z P. Niebezpiecznie, prawda? Być może będe musiała odchorować ten wyjazd. Być może będzie znowu kilka małych klęsk. Magiczna aura unosząca się nad tym bożkiem marihuany może mnie znowu zwieść, ale będe tam miała także A. Mam nadzieję, ze od czasu do czasu doprowadzi mnie do pionu.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez zizi » 25 lip 2008, o 18:52

tytania jak tam twoje wakacje?
Avatar użytkownika
zizi
 
Posty: 1189
Dołączył(a): 23 wrz 2007, o 16:37
Lokalizacja: z ... Polski

Postprzez tytania » 2 sie 2008, o 20:17

---------- 13:26 28.07.2008 ----------

To było szaleństwo. Jedno wielkie niekontrolowane szaleństwo uczuć i pragnień. Z P. zamkneliśmy się w jakiejś wielkiej mydlanej bańce, w której byliśmy tylko we dwoje. Nie wiem jak to napisać. Po prostu przez ten tydzień byliśmy razem. Nie wróciliśmy do siebie, ale... zachowywaliśmy się tak jakby tak było.
Były długie rozmowy o tym jak oboje pzezywamy rozstanie, były też pogawędki o wszystkim innym, śmiech, łzy (zarówno moje jak i jego), pocałunki, szczerość, pasja.
Byłam szczęśliwa, on też.
Mówiliśmy sobie tylko prawdę, czasami trudną i bolesną, ale jednak tak długo oczekiwaną. Zobaczyłam, że dla niego również nie było to wszystko proste. Pierwszy raz powiedział, że wie ile rzeczy jest jego winą, że żałuje, że mu wstyd.
Pomyślicie, że oszalałam, że powinnam była powiedzieć mu, żeby zabrał ten cały zamęt i kilka pięknych słów i zniknął, bo nic więcej mi nie może dać. I rzeczywiście rozsądek mówił mi, żebym tak zrobiła. Ale serce... Serce z całych sił biło dla tych kilku dni z Nim.
Tak, jest mi trochę wstyd, ale na pewno nie żal. Przez 5 m-cy marzyłam o tym, żeby znowu zobczyć z jego oczach uczucia, radość, tęsknotę. Mogłam to odrzucić? Nie chciałam.
Wiem, że zaryzykowałam cały spokój, który mozolnie budowałam przez cąły czas. Wiem. I boje się, ale z drugiej strony wierze też, że poradzę sobie. Nawet jeśli on nie wróci. A mimo, że mówił mi o tym, że te myśli ciągle do niego wracają, że czasmai po prostu czuje, ze chce być ze mną... to wiem, wiem, że nie wróci. Nie zaryzykuje, podda się, stchórzy. Nawet mu się nie dziwie. Pierwszy raz od dawna jest tak błogo i dobrze.
A. był w szoku. Pytał mnie czy wiem co robie. "Nie wiem" odpowiedziałam, "ale bardzo chce, żeby było właśnie tak". Rozumiał, chociaż w jego spojrzeniu widziałam zmartwienie, może litość? Przyznał jednak, że chyba od roku nie widział mnie i P. tak dobrze się rozumiejących.
Życie pisze strasznie zagmatwane scenariusze. Moje życie ciągle jest usłane takimi własnie wydarzeniami, które sprawiają, ze wszystko staje do góry nogami.
Mimo to warto było zrobić coś zupełnie absurdalnego, wiedząc jakie będa konsekwencję i będac gotową je ponieść w imię wielkiego pragnienia, w które się wierzy.

---------- 20:43 ----------

Zadzwoniła do mnie siostra. Rzeczowo stwierdziła, ze P. wykorzystał moje uczucia, zabawił się moim kosztem i tyle. Kazała mi przypomnieć sobie co mi zrobił.
Ta myśl właśnie miała mnie dopaść i zgnębić, mysl o tym, że to wszystko nie liczy się dla niego tak jak dla mnie...
Siostra twierdzi, ze powinnam zrozumieć, że mężczyźni tacy są, wykorzystują okazję, że nie powinnam ufać.
Naprawdę P. jest taki?
Płakał mówiąc mi, że boi się mnie stracić, że nie chce stracić przyjaciela. Tulił się do mnie, głaskał przy każdj możliwej okzji. Patrzył mi w oczy, zwierzał z tego jak jemu było cięzko, gdy się do niego nie odzywałam. Mówił o sytuacjach, które najbardziej go zraniły. Powiedział też szczerze, ze boi się powrotu, ze nie chce zepsuć, nie chce ryzykowac. Mówił, że żywi do mnie mnóstwo uczuć, ale nie wie czy to miłość. Tłumaczył, ze chce, zeby było jak najlepiej. Gdy zapytał co do niego czuje, a ja odpowiedziałam, ze go kocham rozpromienił się i tulił mnie długo nie chcąc puścić... Gdy było mi smutno, gdy mówiłam, zę to wszystko się skończy on też się smucił. To wszystko była fikcja?
Nie chcę tak o nim myśleć...
A jednak ... strasznie się boję, że moja siostra ma rację. Że rpzemawiało przez niego pożądanie, chwila romantyzmu, atmosfera beztroskiego wyjazdu.
Ona mówi mi: nie spotykaj się z nim, nie pozwól więcej na takie sytuacje.
Chciałabym, żeby wrócił...Ale on przecież powiedział mi, ze nie... że za dużo wątpliwości.
Powiedziałam, że zdecydowałam się na studia w innym mieście. Jakoś tak przez chwilę jakby chciał mnie namówić, żebym zmieniła zdanie. Potem powiedział, ze może pojedzie ze mną. Na koniec... wydaje się, ze zrezygnował z tego pomysłu. Tak właśnie jakby mówił pod wpływem chwili.
Ale co mam niby teraz zrobić? Nie mogę mieć do niego pretensji. Miałam swój rozum, wpakowałam się w to na własne życzenie.
Tylko co dalej? Właściwie... co ja mogę. Moje prgnienie o jego powrocie nie ziści się. Wyjadę na studia, on pewnie nie pobiegnie za mną... Trzeba uruchomić na nowo rozsądek. Nie mamy prawa do tych pocałunków, wspólnych nocy, pieszczot. Myślicie, ze powinnam powiedzieć zdecydowane NIE? W końcu on mówi, zę chce przyaźni... Przyjaciele się nie całują, nie pożądają siebie nawzajem. Znowu muszę złamać samą siebie.
Powiecie, ze skoplikowałam sobie życie i będziecie mieli rację. Zapowiadają się cięższe dni.

---------- 19:57 29.07.2008 ----------

Od kiedy mnie zostawił chciałam, żeby on jeszcze choć raz spojrzał na mnie jak dawniej, żeby przez chwile chociaż pomyślał, że czuje coś silniego i że chce do mnie wrócić. Chciałam, żeby bał się, że mnie straci tak jak ja się bałam. W myślach wyobrażałam sobie, że powie: "Boże, może ja nie doceniam tego wszystkiego. Może przytrafia mi się najlepsza rzecz na świecie a ja ją odrzucam.". Chciałam tez usłyszeć, że jestem piękna i wyjątkowa i że podziwia we mnie mnóstwo rzeczy.
Marzenie się spełniło. Powiedział to wszystko, patrzył na mnie jak dawniej, był ze mną przez te kilka dni.
Tak, warto było ryzykować spokój dla tych kilku chwil, które nieoczekiwanie uspokoiły mnie. Pomyślałam, że może jednak znaczyłam w jego życiu więcej niż kilka przyjemnych chwil i nieskończenie wiele kłótni.
Nie będę żałować. Wiedziałam, że tak to się skończy, że on nie wroci. Oczywiście, tli się iskierka nadzieji, ale chyba nie większa niż przez te 5 miesięcy... Przez te kila dni cieszyłam się każdą sekudną, każdym jego spojrzeniem, każdym jego dotykiem i słowem.
Nadal mam mnóstwo planów, które chce zrealizować, nadal zapał do nowych rzeczy, jest we mnie wiara we wspaniałą przyszłość. Nie zniszczył tego.
Powiedziałam mu, że nie będę czekać całe życie choć bardzo go kocham. Powiedziałam, że jestem silna i zniose to, że on nie chce być ze mną. Powiedziałam, że nie żałuje niczego i niczego od niego nie oczekuje. Powiedziałam, że te kilka dni były naprawde piękne i warte poświęcenia.
Powiedziałam, ze jeszcze będę szczęśliwa.
A potem wtulona w niego zasnęłam. Nie miałam spokojnych snów, jednak po obudzeniu nie przytłoczyły mnie one. Kazały iść dalej.
Oby kolejne dni były równie spokojne.

---------- 19:40 31.07.2008 ----------

Zadzwoniłam do niego. Chciałam go usłyszeć, pogadać, sprawdzić jak minie taka rozmowa, czy będę się śmiać. Było ok chociaż czułam smutek a sama rozmowa była jakaś cieżka. Chciałam zapytać: "Myślałeś o mnie, o tym jak było nam razem dobrze przez ubiegły tydzień? Czujesz pustkę? Żałujesz? Czy to coś dla Ciebie znaczyło? Nadal myślisz o powrocie?".
On chcę się spotkać po swoim powrocie (wyjechał na kilka dni). Pewnie wyjdziemy gdzieś razem... Nie powinnam zadawać wtedy tych kotłujących się w głowie pytań. Przecież on nie wróci.
Właściwie czuję się nieźle. Nie chodze po ścianach, nie płaczę, nie krzyczę. Myślę o studiach, o przyszłości. Planuje wakacje. W poniedziałek wyjeżdżam z rodzicami nad morze.
Im więcej dni mija tym bardziej wydaje mi się, że tamten tydzień to był sen. Obudziłam się i... nic. P. nadal daleko a ja nadal go kocham.
Żyjemy w dwóch światach.
Po co tyle wielkich słów. Po co tyle pisaniny... Wszystko i tak sprowadza się do miłości bez wzajemności.
P. i te jego pieprzone termity.

---------- 20:12 02.08.2008 ----------

Ponieważ jestem w trakcie intensywnego poszukiwania mieszkania na studia to z P. nie mam czasu się spotkać. Zadzwoniłam do niego powiedzieć mu, że spotkamy się dopiero po moim powrocie z nad morza jeśli będzie chciał.
Rozmowa była miła. Czuć, że P. bardzo liczy na to, ze teraz wszystko będzie różowiutkie i mięciutkie... Czemu nie właściwie? Czemu nie... Ja przestalam czuć szechogarniający żal i chęć zemsty oraz unicestwienia bożka marihuany, on także zrezygnował z boczenia się i doszukiwania się w moim postępowaniu "tanich chwytów". Mamy za soą tydzień cudownych wakacji, w czasie których złamaliśmy wszelkie możliwe zakazy, które obowiązują ludzi po rozstaniu nie mających zamiaru się zejść (a przynajmniej jedna strona nie wyraża aprobaty na ten przecież całkiem niezły choć zupełnie pozbawiony logiki pomysł).
Powiedział, ze chce ze mną pogadać, bo zmienił swoje plany życiowe i pragnie się nimi podzielić.
Tak, naiwnie pomyślałam, ze moze chodzi o mnie, ale po zadaniu kilku dyskretnych pytań okazało się, ze jak zwykle nie mnie miał na myśli. Rzeczy oczywiste czasami jednak zaskakująco bolą.
P. chce wyjechać za granice. Daleko, daleko. Na stałe. Nie wiem ile z tych planów wyjdzie, ale jeśli cokolwiek się uda to oznacza to, że szansę na to, ze kiedykolwiek będziemy razem z zerowych "nieoczekiwanie" zmniejszyły się do (- 100). Czy ja kiedykolwiek zmądrzeje?
Tak, mam nadzieję, ze tak... Kiedy zacznę nowe życie bez niego.
To takie żałosne trzymać się tej nadzieji. To takie żałosne doszukiwać się w każdm jego słowie chęci powrotu. Żałosne, głupie i szalone.
Tęsknie za nim. Wczoraj miałam chwile słabości i napisałam mu to. Kiedy dzisiaj zadzwoniłam z wiadomoscią, że się nie spotkamy po jego pytaniu "Co u Ciebie?" nastapiło "Przepraszam. Jak się czujesz? Zapomniałem o Twoim smsie... Wszystko dobrze?". Zabrzmiało strasznie... wiecie... z litością nie popartą głębszym uczuciem, które ja do niego np. żywię... Odpowiedziałam, że u mnie wszystko dobrze (wyraźnie mu ulżyło).
Myśle, że on... Boji się, że mnie ten tydzień mógł załamać, ze coś moze się przez to zepsuć, a przecież on nie chce mieć mnie na sumieniu. No i postanowił już, ze nie wróci.
Ech. Tak jak już mu wyjaśniłam gdy byliśmy nad jeziorem:
"To mnie nie zabije P. Nie będę za Tobą tęsknić zawsze. Nie będe zawsze czekać. Poza tym tak jest od kiedy się rozstalismy. Nic nowego."
Po prostu proza życia.

---------- 20:17 ----------

A tak poza tym to on ma bardziej nierówno pod sufitem niż ja! Bo gdybym ja spotkała na swojej drodze kobiete, która by mnie tak kochała, z którą jednak miałabym tyle wspólnych tematów, podziwiała w niej wiele rzeczy, która byłaby inteligentna, ładna i ciepła (tak o mnie mówił przez ten tydzień), a ponad to czułabym, wyraźnie czuła pragnienie bycia z nią to na pewno bym chciała z nią być i nie pozwoliłabym, żeby ktokolwiek mi ją zabrał. Pojechałabym za nią na koniec świata i ... zrobiła wszystko to czego on nie zrobi.
Idiota po prostu.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez julkaa » 2 sie 2008, o 20:24

a nie łatwiej byłoby po prostu urwać z nim kontakt? a nie ciagnąć te bezsensowne i przynoszace tylko żal i rozcarowania nadzieje? po co rozdrapywac rany, po co rozwalać siebie. za dużo w tobie emocji. on ma łatwiej bo nie kocha. w tej relacji tylko krzywdzisz siebie

najgorsze co moze byc to tkwic w jakiejkolwiek bliższej relacji z byłym
to jak biczowanie siebie
masochizm w czystej postaci
julkaa
 
Posty: 477
Dołączył(a): 3 maja 2008, o 20:49

Postprzez monkaa » 3 sie 2008, o 02:12

Dlaczego mówisz ze nie kocha, tego nie jesteśmy w stanie powiedzieć. znamy wersje tylko jednej strony, cierpiącej. nie krytykuje autorki, wrecz przeciwnie rozumiem ją bardzo dobrze. Sama przerzyłam coś bardzo podobnego, co prawda u mnie to trwało o wile krócej, była to przerwa raptem 2 miesięcy, ale teraz wiem ze i jemu było ciężko, ze pomimo ze to on mnie zostawił to również mocno to przezywał, było mu z tym ciezko ze to nie było to, i kiedy próbował sie z tego wyleczyc jeszcze bez pomocy forum to cichutko liczyam i w marzeniach miałam zobaczyć jeszcze raz ciepły wzrok i czuć ze jednak kochał ze te 3 lata wiele znaczyły. teraz kiedy jesteśmy razem,k inaczej do tego podchodzę, moze ze i wam sie uda. Wierze ze on zrozum,ie swój błąd. Ponownie tracę realistyczne podejście i napawam sie optymizmem. Ale dlaczego nie ma być dobrze. Wiem dlaczego podjełas to ryzyko paru chwil,z podobnym podejściem zaczynałam od nowa, ze gdyby nie wyszło bede miała kolejne wspaniałe wspomnienia, niezapomniane chwile które coś mi dadzą . pozdrawiam
monkaa
 
Posty: 15
Dołączył(a): 18 maja 2008, o 21:03

Postprzez julkaa » 3 sie 2008, o 07:08

a gdzie niby widać, że on tak to przeżywa.
zdecydowanie nie chce powrotu, a jedyne co go martwi, to może wyrzuty sumienia i jest mu przykro, ze ona cierpi, bo kocha, a on nie
julkaa
 
Posty: 477
Dołączył(a): 3 maja 2008, o 20:49

Postprzez tytania » 3 sie 2008, o 09:20

Julkaa, w tym co piszesz jest sporo prawdy. Mówisz własnie to co dudni w mojej głowie i czego jednocześnie nie chce usłyszec, bo nie chce widzieć w P. drania i potwora...
Z drugiej strony Monkaa także ma rację. P. twierdzi, że nawet jeśli tego ni okazywał to przeżywał rozstanie. Ale być może to bardziej wyrzuty sumienia, jakaś tęsknota za tym co dobre, a nie uczucie. Na moje pytanie czy mnie kocha nie odpowiedział ani przecząco ani twierdząco. Zostawia sobie furtki, nie potrafi nazwac uczuć, bawi się mna? Skąd mogę wiedzieć?
Jedyny fakt pozostaje niezmienny... Ja musze ruszyć dalej.
Mówisz Julkaa, że to masohizm, biczowanie siebie, że powinnam zerwać kontakt. Tylko, że ja nie chce. Być może odpowiesz "W takim razie nie chcesz się wyleczyć z tej toksycznej miłości. Męcz się!". Ech... Powtarzam sobie, że to minie. Niedługo wyjadę na studia. On będzie daleko. I wtedy, bez zrywania znajomości, bez wielkiej wojny wszystko samo się rozejdzie. Cholera.
Skoro nie chce podjąć drastycznych środków to chyba powinnam przestać pisac, użalać się nad soba, prawda? Czuję się śmieszna.
Dziękuję za kubeł zimnej wody... Zastanowie się nad tym wszystkim na chłodno. No bo ostatecznie trzeba coś zrobic. Np. przestać babrać sie w błocie przeszłości. Pewnie dobrze byłoby zachować kontakt, ale bez nadzieji, bez miłości, bez wspomnień...
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez julkaa » 3 sie 2008, o 10:01

tytania napisał(a):Julkaa, w tym co piszesz jest sporo prawdy. Mówisz własnie to co dudni w mojej głowie i czego jednocześnie nie chce usłyszec, bo nie chce widzieć w P. drania i potwora...


A dlaczego niby taki drań i potwór? tylko dlatego, że Cie nie kocha? Bywa. Nie każdemu misisz sie podobać, co nie umniejsza Twojej wartości. Na pewno jest wielu takich, którym będziesz odpowiadała w 100 %. Jemu jednak nie do końca, nie na tyle by chciał z Tobą być.

tytania napisał(a):Z drugiej strony Monkaa także ma rację. P. twierdzi, że nawet jeśli tego ni okazywał to przeżywał rozstanie. Ale być może to bardziej wyrzuty sumienia, jakaś tęsknota za tym co dobre, a nie uczucie. Na moje pytanie czy mnie kocha nie odpowiedział ani przecząco ani twierdząco. Zostawia sobie furtki, nie potrafi nazwac uczuć, bawi się mna? Skąd mogę wiedzieć?



Po prostu nie chce Ci krzywdzić jeszcze bardziej. Trudno powiedzieć wprost komuś, kogo sie lubi, szanuje, przyjacielowi taka brutalna prawde. Musi być jednak wrażliwy. ale to bardziej z tego, że mu Ciebie żal


tytania napisał(a):Mówisz Julkaa, że to masohizm, biczowanie siebie, że powinnam zerwać kontakt. Tylko, że ja nie chce.

Czemu nie chcesz urwać tego,co sprawia Ci ból i nie ma perspektyw na uzdrowienie? To nie jest racjonalne, to nic nie daje dobrego
Głupia nadzieja. Wyniszczająca nadzieja


tytania napisał(a):Pewnie dobrze byłoby zachować kontakt, ale bez nadzieji, bez miłości, bez wspomnień...


Po co teraz kontakt, który wysysa z Ciebie tyle siły? Co z tego masz? I tak Wasze drogi się rozchodzą. Nic na siłe. Będziecie sie mieli kiedyś jeszcze spotkać-ok, ale pozostaw to losowi, nie buduj czegoś na siłe.Nie daj sie też emocjonalnie wykorzystywać. Ludzie to egoiści, jeśli chodzi o uczucia-przede wszystkim.
Nie rozumiem po co się Go tak uparcie trzymasz? Co Ci to daje? Nie można zyć wspomnieniami i nadziejami. Idź na przód i nie oglądaj się za siebie w TEN sposób. Po prostu najspokojniej na świecie "urwij te pępowine", "urwij kontakt"=nie wychodź z inicjatywą, odmawiaj bliższych spotkań, głębszych rozmów-bo nie jesteś na to jeszcze gotowa. Najpierw musisz wyleczyć się z tej miłości. I ona nie jest toksyczna, jak ja nazywasz. To po prostu miłość nieodwzajemniona, jedna z najtrudniejszych...
julkaa
 
Posty: 477
Dołączył(a): 3 maja 2008, o 20:49

Postprzez tytania » 3 sie 2008, o 10:31

Mówiąc drań i potwór miałam na myśli coś innego niż to, ze nie odwzajemnia uczuć. Jeśli chodzi o to, ze nie kocha no to rzeczywiście nie mogę go o to obwiniać. I nie obwiniam. Pewnie, że to boli i że czasami pół żartem, pół serio napisze, że nie wie co traci, ale... nie da się nikogo zmusić do uczucia.
Na pytania: "Czemu nie chcesz urwać tego,co sprawia Ci ból i nie ma perspektyw na uzdrowienie?" odpowiedź jest tragicznie prosta: bo go kocham i nie chcę stracić. Liczę na to, że uczucie zniknie i zostanie przyjaźń. Może naiwne, ale nie umiem inaczej, czy też nie chce inaczej. Przez 5 m-cy próbowałam maksymalnie ograniczyć kontakt i choć było to bardzo potrzebne wtedy to nie jestem przekonana czy dalsze ciągniecię tego przyniosłoby więcej spokoju.
Sporo pytań mi zadałaś nad którymi muszę się zastanowić. Znowu wyjeżdżam, może to będzie odpowiedni czas na to?
Dziękuję za potrząśnięcie mną. Cokolwiek zrobie musze przecież wrócić do pionu.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez zizi » 3 sie 2008, o 12:14

tytania,bo to jest chyba najtrudniejsze w zyciu..........

1. odkochac sie,gdy calym sercem pokochalo sie :serce2:

2. spowodowac,zeby ten mezczyzna,z ktorym bylysmy znowu zakochal sie w nas

Wiem co czujesz :cry:

czas plynie ....ale tak trudno do konca uwolnic sie....

mam jednak nadzieje,ze bedzie dobrze

MUSI BYC :)

pozwol sobie na szczescie.....

.......moze pora powoli zamykac stare drzwi.....po to,zeby otworzyc nowe?

Uwierz mi Tytanio,ze swiat sie nie konczy na tych dwoch facetach....

MOIM

i TWOIM

Wiem........nielekko jest......

Ale zycie ma wiele barw !!!!!
Jeszcze mozemy byc na prawde szczesliwe....z tymi facetami....albo bez nich :wink:

Czasami trudno w to uwierzyc...prawda?
Przytulam cie mooocno.....i zycze choc odrobiny radosci :D
Avatar użytkownika
zizi
 
Posty: 1189
Dołączył(a): 23 wrz 2007, o 16:37
Lokalizacja: z ... Polski

Postprzez tytania » 3 sie 2008, o 15:18

Kochana Zizi :) Dziękuję za pokrzepiające słowa. Doskonale wiem, że całkowicie rozumiesz te moje zmagania i plątanine myśli.
Świetnie zresztą ujełaś to co przeżywam; chciałabym, żeby znowu zakochał się we mnie i nie chce pozwolić odejść tej miłości.
Jednak najgorsze mam za sobą. Pierwsze 2 m-ce były po prostu straszne; ciągle mdłości, płacz, ból, depresja. Teraz jest dobrze. Umiem się śmiać, robie coś dla siebie, ciesze się perspektywą studiów, planuje wakacje, czytam, leniuchuje i coraz częściej myslę, że tak jest fajnie. Nie powinnam więc narzekać.
To jest tak, że odkrywam uroki samotności. I wcale nie jest mi z nią źle. Oczywiście kocham P. i chciałabym, żeby wrócił, ale nie mam zamiaru szukać nikogo w zamian. Bo jest mi dobrze ze sobą samą. Nawet jeśli P. jest ciągle w mojej głowie to i tak więcej czasu niż dawniej poświęcam myśleniu o sobie samej. To już coś.
Mam zamiar nad morzem przemyśleć sytuacje, siebie i przyszłość, popatrzeć z innej perspektywy.
"Nie wiem czy istnieje przeznaczenie, ale istnieje decyzja", którą trzeba podjąć.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez julkaa » 3 sie 2008, o 18:08

tytania napisał(a):Na pytania: "Czemu nie chcesz urwać tego,co sprawia Ci ból i nie ma perspektyw na uzdrowienie?" odpowiedź jest tragicznie prosta: bo go kocham i nie chcę stracić..


Nie powinnaś go kochać bardziej niż siebie, a na to wychodzi. Krzywdzisz siebie, a jemu i tak zwisa Twoja miłość
julkaa
 
Posty: 477
Dołączył(a): 3 maja 2008, o 20:49

Postprzez malaperelka » 3 sie 2008, o 21:32

---------- 21:31 03.08.2008 ----------

Witam!
Właśnie dojrzałam do terapii i uświadomiłam sobie, że jestem DDA. W domu rodzice nigdy nie okazywali miłości i chociaż niczego mi nie brakowało, nie byłam przytulana, nie mówili mi "kocham" a moja Mama była wieczną "tyranką" w domu. Rządziła, kłóciła się o byle co i wydawała rozkazy.

Pamiętam, że zawsze marzyłam o wielkiej miłości i wiedziałam, że nie będę traktowała swojego mężczyzny tak jak "wielkiego nic", że będę go kochać i uwielbiać ponad życie.

Cóż tak się stało, ale dając siebie za bardzo przytłaczałam mojego partnera, tak, że w końcu nie wytrzymał... Oczywiście sam nie był bez winy, bo jest DDA i ma problemy w okazywaniu emocji oraz uczuć.

Najgorsze jest to, że po trwającym niemal 8 lat związku nie wyobrażam sobie życia z inną osobą. Gdzieś w głębi wierzę, że do siebie wrócimy, zresztą wiem, że jemu na mnie zależy, ale jednocześnie mam świadomość, że nie możemy być razem.

Wydaje mi się, że jedyne wyjście to terapia, potrzebują pomocy aby wyjść z uzależnienia od byłego chłopaka, potrafić żyć, myśleć i być szczęśliwą bez niego a później gotową na nowy związek.

Czytając Wasze wypowiedzi mam wrażenie, jakby były pisane moją ręką.... Nie zdawałam sobie sprawy, że istnieją osoby, które mają też tak "pokręcone" problemy jak jak.

Czy ktoś mógłby mi powiedzieć na jaką terapię powinnam się zapisać? Indywidualną, grupową? DDD czy jakąś inną?
Czytałam coś o SSL, ale nie sądzę, żeby to było odpowiednie, bo nie jestem uzależniona od seksu.

Pozdrawiam Was serdecznie, trzymajcie się Kochane i starajcie się w tych gorszych chwilach pomyśleć, że nie jesteście ze swoimi problemami same :)

Pozdrawiam
Perełka

---------- 21:32 ----------

Chciałam napisać, że jestem DDD :)
malaperelka
 
Posty: 1
Dołączył(a): 3 sie 2008, o 20:58

Postprzez tytania » 3 sie 2008, o 23:28

Oj, Julkaa... Przybijasz mnie do muru ;) I może słusznie. Może sprawa jest w gruncie rzeczy prosta tylko ja ją kąplikuje.
Chciałabym mieć z nim dobre kontakty, widywać się z nim, rozmawiać, śmiać, ale nie kończąc każdego ze spotkań nadzieją na to, że on wróci. Po prostu być obok. Normalnie.
Czy kocham bardziej jego niż siebie? Może... Nie umiem na to odpowiedzieć. Kiedyś na pewno tak było jednak od tego czasu wiele się zmieniło. To, że nie chce skończyć tego co sumie w jakiś sposób rani wynika nie tylko z miłości do niego, ale także z jakiegoś silnego przekonania, że da się to inaczej rozegrać, z przekonania, że jestem na tyle silna, żeby mieć z nim dobre stosunki, a jednak żyć dalej po swojemu.
Przyznaje. Mija prawie 6 m-cy a ja wciąż go kocham, wciąż chce, żeby wrócił. Ale nie chodze po ścianach, i płacze, nie krzycze, nadal widze przyszłość i to w ciepłych barwach, choć zdaje sobie sprawę, ze pewnie bez niego. To chyba też się liczy? Dobrze, trochę próbuje bronić teraz siebie, ale chyba nie jestem tak strasznie żałosna i beznadziejna, co Julkaa? Jak myślisz? Radzisz się po postu odciąć. Nigdy z nikim tak nie zrobiłam, choć już byłam w trudnym położeniu. P. jest dla mnie ważną postacią i z tego co mówi ja dla niego również. Ok, to nie miłość z jego strony, ok, może nie chce już ze mną być, ale czy naprawdę warto skreślić tę więź? To nie przytrafia się każdemu, zawsze i wszędzie. To jednak cos niezwkłego, że poznaje się kogoś kto może być Twoim przyjacielem.
Wiem, że wiele łez tu wylałam, ze sporo pisałam o tym jak mi źle. Być może wygląda na to, ze wcale nie posunęłam się do przodu... To chce przemyśleć... Rozumiem Julkaa Twoją postawę, ale czy to naprawdę jedyna słuszna droga? Czy naprawdę zyskam spokój?
"Krzywdzisz siebie, a jemu i tak zwisa Twoja miłość". Mocne słowa. [/quote]
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: irgiwidebu i 159 gości

cron