---------- 20:19 15.07.2008 ----------
Piątek 11.07
Kochani! Możecie cieszyć się moim szczęściem! Dostałam się na wymarzony kierunek studiów! Udało się!
Tym szczęściem podzieliłam się dziś ze wszystkimi znajomymi i przyjaciółmi, także z P. Usłyszawszy dobrą wiadomość od razu zaproponował, żebyśmy się spotkali. I tak się stało. Na początku było trochę cicho. Czułam się odrobinkę niezręcznie w tej ciszy, która wymagała ode mnie, że zachowam się tak jak należy, choć sama dobrze nie wiem co to znaczy.
P. pokazał mi swoje nowe prace (nasze rytualne zajęcie), sam przeglądał albumy z pracami malarskimi wybitnych twórców i tak czas mijał mozolnie i cicho. Siedziałam obok niego i znowu przypatrywałam się mu dyskretnie marząc, że znowu się do niego przytulę, poczuje znajome ciepło, usłyszę bicie serca. Nic takiego się naturalnie nie stało.
Powiedział, że widać, ze coś mnie gryzie. Odparłam, ze tak to czasami jest, więc zrozumiał, że nie powinien zgłębiać tego tematu. Co miałam mu powiedzieć? „Dręczy mnie, ze Cię kocham?” Owszem, zastanawiałam się czy szczerość rzeczywiście nie byłaby najlepsza, jednak bałam się, ze usłyszę „Myślałem, ze już się pogodziłaś…”. W końcu przyjęłam delikatniejszą wersję.
- „Często o Tobie myślę”
- „Wiem. Pewnie o tym jak strasznie Cię wkurzam, prawda?” – odpowiedział żartobliwie.
-„ Tak, o tym też. Ale… nie tylko o tym”.
- „ Cieszę się.”- uśmiechnął się łagodnie, tak jakby wiedział, że myślę o tym, że bardzo chcę, żeby znowu mnie kochał. Zrozumiałam, ze temat nie podlega dyskusji.
Jakoś rozwinęliśmy rozmowę zupełnie niewinnie, wędrując po innych tematach. I nagle, magicznie zaczęła się ona kleić. Przez jakąś godzinę było prawie tak jak kiedy dopiero się poznawaliśmy. Każde zdanie było ciekawe i oczekiwane, bo każde prowadziło do poznania tej drugiej osoby. Było spokojnie. Rozmowa była pełna tolerancji i wzajemnego zrozumienia. Przypomniało nam się, ze kiedyś zgadzaliśmy się ze sobą, że czasami myślimy podobnie. Śmialiśmy się, wymienialiśmy uwagami, mówiliśmy o planach, o zmianach, które nastąpiły. Uwierzycie, ze udało mi się mówić o tych zmianach i o moich przemyśleniach nie wyjaśniając mu jak one dotyczą jego osoby? Nie wbiłam żadnej szpilki, nie było żadnej ironii. Było cicho i spokojnie. Prawie tak jak kiedyś. Prawie, bo mimo wszystko we mnie, na dnie serca, został ból, że nie mogę go już mieć. Dawniej było to pragnienie, nadzieja granicząca z pewnością, ze on też czuję to drżenie rąk, wzruszenie przy każdym spotkaniu.
Było 1001 sytuacji, w których chciałam powiedzieć „Zatrzymajmy się, nie straćmy tej chwili! Proszę, spróbujmy jeszcze raz. Widzisz, potrafimy! Naprawdę potrafimy rozmawiać! No powiedz, ze też to czujesz. Powiedz, że jeszcze mnie kochasz. Przecież widzisz, że jest cudownie. Proszę, powiedz! Spójrz na mnie!” Ale P. rzadko patrzył mi w oczy tak jakby słyszał moje myśli i nie podzielał entuzjazmu naprawiania związku. W końcu zamiast tego dziecinnego i radosnego wołania o powrocie do siebie powiedziałam tylko: „ Cieszę się, że się dzisiaj spotkaliśmy”. A on odpowiedział grzecznościowym choć nie pozbawionym szczerości „Ja również”.
W końcu poszłam. Odprowadził mnie kawałek. Przytulił na pożegnanie. Powiedział, żebym dzwoniła kiedy tylko będę chciała się spotkać. Po drodze powtarzałam sobie „Ależ przestań, przestań, to wcale nie tak jak byś chciała. On nie kocha.”
Wróciłam do domu. Włączyłam komputer. Napisałam pierwsze zdanie tego posta i dostałam smsa: „Dzięki za dzisiejszą rozmowę, bardzo miło spędziłem z Tobą czas i nawet zacząłem cieszyć się z naszego wyjazdu (jedziemy całą grupą na wspólne wakacje). Czekam na następne spotkanie, trzymaj się studentko!”
Czy muszę coś dodawać?
Miłość… jest trudna.
Poniedziałek 14.07
Jestem jednak głupia. Dzisiejszy dzień nie można zaliczyć do najlepszych. Rozmawiałam z P. przez GG. Weszliśmy na trudny temat palenia marihuany. P. od niepamiętnych wręcz czasów namawia mnie, żebym spróbowała. Sam pali co mnie nigdy się nie podobało i o co również wybuchło tysiąc kłótni. W końcu ja nic nie wskórałam a on dalej poświęcał się swojemu ulubionemu zajęciu. Nie powiem, żebym nie zastanawiała się nad tym jak to jest. Nie raz myślałam o tym, żeby to sprawdzić, ale zwyczajnie boje się takich używek. Podobno marihuana nie uzależnia fizycznie, ale ja boje się uzależnić psychicznie! No i jest mnóstwo innych czynników, które sprawiają, ze mam hamulce.
P. natomiast nie ogarnia tego, uważa, ze nie mam się czego bać, ze brak mi zwyczajnej młodzieńczej spontaniczności i odwagi itd. Itd.
Wiem, że brzmi jak z taniego filmu kiedy ktoś namawia młodą dziewczynę na narkotyki itp.
W moim towarzystwie sporo osób pali trawę, papierosy. Ja nigdy nie miałam czegoś takiego w ustach. Nawet nie wiem jak się pali! I pewnie mnóstwo osób mi napisze: „I masz rację. Boże jaki ten facet jest popieprzony, żeby Cię namawiać itp.”. Ale w gruncie rzeczy zastanawiam się… Dlaczego skoro jestem zdania, że wszystkiego chcę w życiu spróbować, to nie mogę tak zwyczajnie zapalić, przekonać się jak to jest i na tym skończyć?
P. twierdzi, że mam system wartości, który mnie zniewala i że moje analizowanie wszystkiego doprowadza mnie do rozpaczy, chociaż nie chce tego przyznać… Omijając drażliwy temat narkotyków to właściwie mój system wartości chyba rzeczywiście mnie zniewala. Ciągle się czymś martwię, ciągle o coś boję, łatwo wpadam w furię, irytuje mnie wiele rzeczy…. Płakać mi się chcę nad tym wszystkim.
Niby obiecałam sobie, że będę pracować nad sobą, ale wcale mi to nie wychodzi! Nie wiem od czego zacząć, co ze sobą zrobić, co w swoim życiu zmienić.
To ostatnie spotkanie z P. było zbyt miłe. Za dużo emocji się we mnie otworzyło, za dużo nadziei i pragnień. W głowie zdążył zakorzenić się obrazek nas znowu szczęśliwych… Żałosne i śmieszne, bo dzisiejsza rozmowa mnie wyprostowała. Mieliśmy się spotkać wieczorem, ale w końcu napisałam mu, że nie przyjdę. Trochę mi teraz głupio za siebie, za to, ze tak kręcę itp., ale jestem w sumie przygnębiona i smutna, pewnie znowu wybuchnęłabym płaczem, zaczęła go prosić…
Dlaczego ja nie potrafię zając się sobą?
Oczywiście już zaczęłam myśleć o tym, żeby na studia pójść jednak do tego miasta co on, że Może w końcu on by zrozumiał, zauważył, zmienił zdanie. Jestem idiotką. To naprawdę niesamowite jak człowiek kurczowo trzyma się takiego gówna.
Ja pierdolę.
W sumie może i będę musiała pójść do tego miasta z przyczyn finansowych, ale to już nie jest ważne.
Chodzi o to, ze nadal takie żałosne myśli przychodzą mi do głowy. Łzy już mi się cisną do oczu. Dlaczego nie potrafię być szczęśliwa ze sobą, dlaczego nie potrafię żyć tak jak chcę, dlaczego nie mogę się od niego uwolnić?!
W sumie nadal wystarczy, że P. powie, ze jestem nieodpowiednia, a mnie już nosi. To wystarczy, żebym była zrezygnowana i przybita.
Och dość mam, dość!
---------- 20:24 ----------
Dzisiaj jestem już spokojna. Wczorajszy kryzys minął. Wzięłam się w garść. Podjęłam kobiecą decyzję o studiowaniu z daleka od P. Koniec pogoni za nim. Przynajmniej zdecydowanie póbuje ją skończyć. Zacznę wszystko od nowa w innym mieście.
Kolejna próba przejęcia kontroli nad swoim życiem.
---------- 10:24 18.07.2008 ----------
Wczoraj złożyłam dokumenty. Jestem studentką Architektury i Urbanistyki
Pani inżynier... Ha! Ładnie brzmi, prawda?
Podjęłam decyzję. Wyjeżdżam daleko od niego. Koniec szukania bliskości, koniec miotania się. Zacznę nowe życie. Wczoraj minęło 5 m-cy. Powiedziałam sobie, że po 6 będę wolna. Nie wiem czy w 100%, ale na pewno, mimo wszystkich kryzysów, idę do przodu. Odwróciłam się i poszłam w drugą stronę. Teraz już musi być lepiej.
Od tej rozmowy na GG nie miałam żadnej wiadomości od niego. I musze przyznać, że jestem spokojniejsza... DO niedawna męczyło mnie, że mamy złe kontakty, męczyły mnie myśli, że powinniśmy się spotkać. Gdy to się stało, gdy P. uwierzył, że nie mam już złej woli (i chyba rzeczywiscie ona mnie opuszcza) i poczuł się lepiej to mi również ulżyło. Zdałam sobie jednak sprawę, ze iłe rozmowy z P. są niebezpieczne, a te niemiłe mnie przygnębiają, więc reasumując ograniczanie kontaktów i tak jest najlepszym wyjściem. A biorąc pod uwagę, że zacznę niedługo studia daleko od niego to nie będzie to trudne. I tak za dużo czasu poświęcam myśleniu o tym.
Jednak zaczęłam także wiele czasu spędzać na myśleniu o zmianach w moim życiu, o tym jaka chce być itd. Przeanalizowałam problem palenia marihuany i doszłam do konstruktywnych wniosków. Stwierdziłam, że być może kiedyś zapale, ale na pewno nie teraz i nie w najbliższym czasie, a to dlatego, ze nie da się ukryć, że mam problemy emocjonalne i palenie mogłoby tylko zaowocować tym, że wciągnęłabym się w to, żeby poczuć się lepiej. Tymczasem ja chcę nauczyć się panowania nad swoim życiem, chce być szczęśliwa po prostu bez żadnego "wspomagania". Chcę panować nad swoim smutkiem, chce doprowadzać się do radości, życzliwości i uśmiechu. Chcę, żeby to było prawdziwe. Nie zgodzę się na to, żeby moje emocje były reakcją chemiczną. Kropka. Jak P. się nie podoba to niech sobie wsadzi te swoje filozoficzne teorie o wolności, miłości, braterstwie i świętych roślinach. Kropka. Termity tez moga się ... no.
Zaczęłam też myślęc o tym co chcę osiągnąc, co jest moim marzeniem. Nie ma już w tych planach P. I tak powinno być. Myślę o swojej przyszłej pracy, o dalekich podróżach... Ustalam sobie nowe cele.
Wakacje rozpoczete i chcę je dobrze wykorzystac. Musze się w związku z tym ogarnąc, bo przyznaje, ze narazie to śpie do późna, dużo myśle, trochę sprzątam, ale nic poza tym. A tu trzeba wyjśc na rower, pcozytać nowe książki, obejrzeć dobre filmy, spotkać się z przyjaciółmi, pisac, rysować, malować, pływać. Dużo do zrobienia
W poniedziałek wyjeżdżam ze znaomymi. Także z P. Niebezpiecznie, prawda? Być może będe musiała odchorować ten wyjazd. Być może będzie znowu kilka małych klęsk. Magiczna aura unosząca się nad tym bożkiem marihuany może mnie znowu zwieść, ale będe tam miała także A. Mam nadzieję, ze od czasu do czasu doprowadzi mnie do pionu.