jak to z tą terapią było...

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

jak to z tą terapią było...

Postprzez Justa » 2 sie 2008, o 11:22

Przyszedl moment, w ktorym dojrzalam do swiadomego podjecia terapii. Chce do konca uswiadomic sobie, co tak naprawde mi w duszy gra i kim naprawde jestem. Czuje, ze tyle, ile moglam zrobic sama - zrobilam. Droge, ktora przeszlam wlasnymi silami, przebywalam dobrych kilka lat. Nie raz i nie dwa gubilam sie na zakretach, odkrywajac nowe lądy powrotu do siebie. Wiele spraw we mnie dojrzalo, wiele blokad przezwyciezylam, wiele rzeczy widze i odczuwam zupelnie inaczej, niz na poczatku tej mojej drogi.

Teraz dotarlam do martwego punktu. Punktu, w ktorym czuje, ze juz sama nic wiecej nie zdzialam. Punktu, w ktorym czuje, ze jest ciagle cos, co mnie emocjonalnie wiąze, suplajac coraz to nowe supelki. Cos, nad czym nie panuje. A ja lubie panowac nad tym, co sie ze mna dzieje. ;-) No, przynajmniej byc swiadomym co to takiego. :-)

Wiem, ze sa tu na forum osoby, ktore doswiadczenia terapii maja juz za soba (pierwsze, drugie, czy kolejne). Jakie byly/sa Wasze pierwsze wrazenia? W jaki sposob znajdowaliscie terapeute - i jakich cech u niego szukaliscie? Na ile wazna byla dla Was nic porozumienia, a na ile surowosc i wymagania?

No i kwestia - indywidualna, czy grupowa... kazda wydaje mi sie przepracowywac inne rzeczy... Ciekawam Waszych wrazen - jesli oczywiscie zechcecie sie troche nimi podzielic... :)
Justa
 
Posty: 1884
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 18:06

Postprzez melody » 2 sie 2008, o 12:00

Cześć Justa :)

Z niemałym podziwem przeczytałam Twój post. Dlaczego? Ano dlatego, że ja nie miałam takiej świadomości siebie i swoich potrzeb jak Ty w momencie rozpoczynania psychoterapii. Mało tego! Ja w ogóle nie byłam świadoma tego w co weszłam - zupełnie jakby ktoś postawił przede mną nieznaną mi potrawę, mówiąc "spróbuj", gdy tymczasem ja nawet nie wiedziałabym jakich sztućców użyć do degustacji :wink:
Nie było we mnie żadnych oczekiwań, czy przemyślanego celu... Tak naprawdę to przez pierwsze pół roku i mnie nie było tak emocjonalnie w tej terapii - czułam, że wszystko dzieje się gdzieś obok mnie; bez mojego udziału i nie wiedziałam dokąd to wszystko ma zmierzać.
Znalazłam się tam bardziej pod naciskiem innych osób niż z wewnętrznej potrzeby i pamiętam, że moje pierwsze spotkanie z terapeutą miało być ostatnim zadaniem, jakie miałam w życiu wykonać - na tamten dzień skrupulatnie planowałam samobójstwo (aż mnie mrozi jak to teraz piszę i wolałabym nie mieć w swojej biografii takich doświadczeń; wstydzę się ich)
Myślę, że na tamten czas nie potrzebowałam analizy i przepracowywania swoich problemów, lecz przede wszystkim opieki właściwej dla relacji dorosły - niemowlę, choć miałam wtedy już prawie 18 lat.
A zatem terapię zaczęłam nieświadomie; jak gdyby w pół śnie i niemal milcząco. W osobie terapeuty zaś szukałam wówczas przede wszystkim ojca rozumianego jako człowieka obdarzającego mnie bezwarunkową miłością...

Na pewno nie byłam współpracującym klientem :wink:

Jestem o Ciebie spokojna widząc jaką masz w sobie niesamowitą gotowość do zmian w swoim życiu. To naprawdę fantastyczne! I rozumiem Twoje wątpliwości i niepokoje i myślę sobie, że one tylko wskazują na to, jak bardzo ta decyzja jest dla Ciebie ważna.

A zatem - wszelkiego powodzenia Justa :)

Pozdrawiam Cię!
mel.
melody
 

Postprzez Sinuhe » 2 sie 2008, o 12:08

W momencie, gdy trafiłem na terapię hm...
Z jednej strony chyba górka (czy właściwie dołek ha ha) była już za mną. To, co miałem przepracowane bardzo powoli zaczynało się układać.
Ale nie da się ukryć, że trafienie na terapię to chyba jedna z lepszych rzeczy, jakie się mi w życiu trafiły.
Nazwanie rzeczy po imieniu a nie tylko własne szukanie, domyślanie się, testowanie i eksperymenty na sobie dało mi swoistą legitymizację własnych przemyśleń.
Pozwolenie na zaakceptowanie rzeczywistości.
Te parę lat temu mogłem się nazwać DDA ze zdiagnozowana wieloletnia depresją i nerwicą. Na koniec pani psycholog powiedziała mi, że jednocześnie się bała o mnie i zastanawiała nad skierowaniem do pokoju obok (czyt. psychiatry) z drugiej była zdumiona, że sam przyszedłem już do niej w stanie, który pojawia się po dłuższej terapii.
Na szczęście mój instynkt przetrwania pomaga mi na każdym kroku :P

Pamiętam, gdy powoli zaczęły odchodzić ode mnie te gwałtowne uderzenia przygnębienia, jak powoli uczyłem się pamiętać, co się dzieje, gdy dopada mnie stres, znikała somatyzacja objawów (bóle, parestezje, szczękościsk, napady lękowe). W ogóle stałem się innym człowiekiem.
Są może pewne "minusy" tego wszystkiego.
Nabawiłem się awersji do wszystkiego, co duchowe, mistyczne, straciłem resztki wiary, nie potrafię już być tak refleksyjny, jak kiedyś, mocno podejrzliwy jestem względem ludzi z problemami itd.

Plusy jednakże są niewątpliwe: cieszę się życiem, kocham siebie, dużo łatwiej mi jest z innymi ludźmi (choć przeraźliwie rzadko to bliskość), nie mam stanów depresyjnych, pełen jestem mobilizacji (przełożyło się to na sporo nauki, kolejne studia, docelowo i awans – myślę o doktoracie), nie obawiam się ludzi, ani nowości, wyprowadziłem się z domu (kupiłem kawalerkę)...
Przede wszystkim czuję jakiś zapał, jakąś chęć i wolę działania. Przede mną stoją niewiadome, ale jawią się mi one, jako okazje, jako sprzyjający los, jako same dobre potencjalności.

Gdzieś w środku ta uciecha codziennością budzi tęsknotę za elementami dawnego „ja”.
Może za utraconą wrażliwością, empatią, okulawieniem ducha...
Sam nie wiem.
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez mimbla » 3 sie 2008, o 10:14

Na terapie trafiłam będąc w ciemnym rogu w jaki sie zagoniłam.Nie jestem DDA,jestem DD.
Pewna sytuacja między mną a mamą uświadomiła mi ,że należy szukać pomocy.Terapia była wielka niewiadomą,trafiłam na nią po 3 wizytach u psychologa.Dodam ,że jestem po 40 ,mam mężą i dorosłe dzieci.
po wszystkim uświadomilam sobie ,że tak naprawdę wtedy nie szukałam pomocy dla siebie ,raczej myslałam o przemianie swego,,ja,,aby w końcu stać sie zaakceptowaną córeczką mamusi.
Praca nad swym pozornie szczęśliwym dzieciństwem odkryła mi zawilości mego życia,które tak znacząco wpłynęły na to co działo się póżniej.
Terapia była grupowa,myślę ,że ma plusy,nie miałam przed nią oporów ,gdyż moja desperacja była wielka.Bardzo,bardzo chciałam sobie pomóc.
Terapeute znalazłam w szpitalu(NFZ)miałam troche szczęścia,to była druga osoba ,pierwsza nie przypadła mi do gustu.
Wymagania?i owszem,ale nić porozumienia -była ,i było b.dobrze.
Nigdy przedtem nie byłam na forum psychologicznym,nie czytałam książek na ten temat,byłam zieloniutka.Ale pierwsze co powiedziałam na 1 spotkaniu to ,,MUSZĘ SOBIE POMÓC I ZROBIE TO<<Zrobilam.
Teraz 2 lata po terapii.Czuje sie jakby ktoś zdjął ze mnie jakieś pęta.Mama ta sama ,swiat ten sam, tylko ja inna.lepsza,ładniejsza,milsza.
Czasem taka wiedza troche komplikuje życie,więcej widzisz, więcej wiesz,widzisz zamotanych ludzi obok siebie,chiałoby sie pomóc,ale oni muszą sami.Jesteś taka psychologiczna mądrala.
Ale większa świadomość siebie to wolność,tak-czuję sie wolna.problemy są nadal,ale nie powalają ,nie zniechęcają do życia,mam teraz siłe ,aby stawiać im czoła,czy to się komuś podoba czy nie.kiedyś chowałam się w kącie ,wierząc ,że to świat się zmieni ,ja nie będę musiała.
W moim przypadku terapia,która była ciężka.Musiałam pogodzić pracę ,dom i terapię 4 x w tygodniu po 3,5godziny przez prawie 4 miesiące.
ktoś powie nie mam czasu ,ani mozliwości.też tak myslałam ,wszystko udalo sie pogodzić.
A najbardziej potrzebna w terapii jest wiara w ,,wyzdrowienie,,i obdarzenie terapeuty zaufaniem,on wie co robi,nawet jak cie boli.
mimbla
 
Posty: 35
Dołączył(a): 18 maja 2007, o 09:04


Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 23 gości