jak się z TYM pogodzić?

Problemy z partnerami.

jak się z TYM pogodzić?

Postprzez lejdi eM » 28 lip 2008, o 16:34

Witam.
Tak jak większość "nowych" ja też napiszę na wstępie że czytam Was od dawna jednak do tej pory nie miałam odwagi napisać
Dziś jestem w bardzo trudnej sytuacji i szukam wsparcia gdziekolwiek się da. Nie ukrywam, że poza wsparciem po prostu brak mi umiejętności spojrzenia na pewne sprawy z boku. Witam więc bardzo serdecznie i jeszcze tylko dodam że jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób potraficie się wspierać :oklaski:
W czwartek odszedł ode mnie mąż. Spakował swoje rzeczy (łącznie z drobiazgami) i po prostu sobie poszedł. Już od dłuższego czasu między nami coś "nie grało" ale mimo tego było to dla mnie sporym zaskoczeniem. jesteśmy razem od 4 lat, od 14 miesięcy jesteśmy małżeństwem, mamy 6 miesięczną córeczkę. W zasadzie poważne problemy pojawiły się po porodzie, choć już wcześniej dochodziło do sporych spięć. Dopadła mnie deprecha, dosłownie znienawidziłam swoje ciało, mąż twierdzi, że zmieniłam się nie do poznania. Zrobiłam się chorobliwie zazdrosna i obsesyjnie przejmowałam się swoim wyglądem. Odraza jaką czuję do siebie spowodowała,że pojawiły się problemy w sypialni, nie potrafiłam się rozebrać przed mężem, nie umiałam się cieszyć seksem. Wiedziałam że to ze mną jest problem, jednak nie umieliśmy o tym rozmawiać. Mój mąż wściekał się za każdym razem, gdy zaczynałam mówić o swoich kompleksach. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać, bojąc się że znów dojdzie do kłótni. On zaczął robić wszystko byle nie musieć być w domu. Zaczął przesiadywać w barach, przychodził nietrzeźwy i robił awantury o byle co. Kiedy zarzucałam mu że zbyt dużo pije, było jeszcze gorzej. W końcu doszło do tego, że każde z nas obwiniało tego drugiego za swoje nieszczęście. Bo szczęśliwi już wtedy nie byliśmy...
On od zawsze był towarzyski, miał mnóstwo znajomych, niesamowite poczucie humoru.. zawsze widziałam też jego drobne wady, bo przecież któż ich nie ma. Jednak było między nami przwdziwe, szczere uczucie, potrafiliśmy ze sobą rozmawiać o wszystkim, czułam się kochana i bezpieczna. Po 2 latach związku nadszedł kryzys, mój mężczyzna zaczął mnie oszukiwać, potrafił kłamać patrząc mi w oczy, aż w końcu ze mną zerwał, tłumacząc że już nic do mnie nie czuje. To był dla mnie szok, bo jeszcze miesiąc wcześniej planował zaręczyny.. Chyba nie muszę pisać jak sie wtedy czułam, przez co przeszłam. Jednak po pewnym czasie zaczął pisać, mówić, że zrozumiał ,że to ja jestem tą jedyną i prosić o wybaczenie. Naprawdę bardzo się starał, a ja mu uwierzyłam i wybaczyłam. Teraz kiedy patrzę z perspektywy czasu wiem, że już wtedy coś bezpowrotnie straciliśmy, ale wtedy myślałam że jest lepiej niż kiedykolwiek. A potem sielanka, ślub, miesiąc później dowiedziałam się o ciąży. Boże jak on się cieszył. A potem znów rozczarowanie.. Ani razu nie pojechał ze mna do lekarza, nie był na ani jednym usg. Za to mnóstwo czasu spędzał z kumplami, bawiąc się w najlepsze. Myślałam że dziecko wszystko odmieni, sam mi to porzecież obiecywał tyle razy.. No a potem było już na przemian: raz kochający tatuś a raz totalny ignorant.
No i końcu w czwartek doszło do kłótni, zaczęło się od małego głuptwa, ale ponieważ mąż miał w sobie kilka piwek to doszło do prawdziwej awantury. Wkońcu powiedział,że już dłużej tego nie zniesie, że nie może znieść ciągłego niezadowolenia, ciągłych wyrzutów, pretensji, napadów zazdrości; że chce mieć wreszcie trochę spokoju. Dodał, że ostatnie miesiące był ze mną tylko ze względu na dziecko i że to ja zdecydowałam o tym rozstaniu a nie on.
No i zostałam w mieszkaniu, ja i moje małe słoneczko. nie potrafię dojść do siebie.. Część mnie chce krzyczeć "wróć do mnie!!" a część wie, że nie tędy droga. Chce z nim być, ale z takim "nim" jaki był kiedyś. Ja potrzebuję wsparcia, potrzebuję ciepła i przynajmniej próby zrozumienia. Może on mnie po prostu przestał kochać, a może rzeczywiście sama zabiłam tą miłość swoim zachowaniem. Kiedy prosiłam o wspolne popołudnie, kiedy prosiłam żeby znowu nie wychodził słyszałam, że woli wyjść niż słuchać moich ciągłych oskarżeń..
Ale ja przecież wiem, że to jest TO, że to on jest tym jedynym ,z którym chcę spędzić resztę swojego życia. Chodzę po domu jak naćpana, wszędzie go widzę, on wszędzie jest. Od wyprowadzki nie odezwał się ani słowem, wiem tylko od jego mamy, że on twierdzi, że to była moja decyzja o rozstaniu,a nie jego. Wiem też że w takiej sytuacji nie ma szans na dialog, nie dopóki on nie dostrzeże swoich win. A może rzeczywiście nie ma jego win, może ja porzesadzam? Chcę żeby wrócił ale pod warunkiem że przestanie tyle pić i zacznie aktywnie uczestniczyć w naszym rodzinnym życiu. Tyle tylko, że on musi tego chcieć, a jak narazie nie chce, bo uważa że on nie ma problemu i wszystko było by dobrze gdybym ja tak nie "świrowała". Gdzieś w głębi czuję, że to już koniec, że za daleko zabrnęliśmy by móc wrócić. Przemyślałam wiele i jestem gotowa zacząć walczyć ze swoimi problemami, zastanawiam się nad psychologiem choć nie potrafię sie jeszcze na to zdobyć. Gdyby on też chciał choć troche popracować nad sobą to kto wie.. ale podstawa jest taka że musi chcieć.
Jakoś żyję, muszę, mam maleńkie dziecko, ale nie potrafię powstrzymać potoku łez. Raz sięgam po telefon i już chcę błagać, przepraszać a znów za chwilę wściekam się na niego i mam ochotę wydrapać oczy. A jeżeli to jest naprawdę TO, to, czego bałam sie tak bardzo, a jeżeli to jest najprawdziwszy koniec?? A co z naszymi marzeniami (a może moimi marzeniami?), przecież miało być tak pięknie, MIAŁO BYĆ!! Jak poradzić sobie z utratą nie tylko tego, co było ale także tego co jeszcze miało być? Jak z wizji szczęśliwej rodziny zrobić wizję samotnej ale szczęśliwej matki? Jak to wszystko ma stać się teraz tylko złudną nadzieją? Jak powiedzieć: "no trudno, nie wyszlo" i iśćź dalej?? Na dzień dzisiejszy, na tą chwilę nie mam pojęcia jak :cry: Jeszcze nigdy tak nie bolało...
Eh trochę ten mój wpis jakiś taki dziki, ale spieszę się a nie chcę niczego pominąć. Powiedzcie jak sądzicie, czy rzeczywiście gdybym się w porę zmieniła, to dziś było by inaczej? Czy jest możliwe, że on po prostu tego nie wytrzymał, że przekroczyłam granice? A może miałam prawo oczekiwać pełnego poświęcenia kiedy przestałam sobie sama ze sobą radzić? A może zbyt zaabsorbowałam się sobą, by dostrzec, że nie tylko moje życie stanęło na głowie, ale jego również? A może to a może tamto... No i tak w kółko, już nie wyrabiam. Totalnie nie wiem co myśleć...
A może jeszcze nie wszystko stracone? :cry:
lejdi eM
 
Posty: 8
Dołączył(a): 18 lip 2008, o 17:14

Re: jak się z TYM pogodzić?

Postprzez ewka » 28 lip 2008, o 16:50

lejdi eM napisał(a):Przemyślałam wiele i jestem gotowa zacząć walczyć ze swoimi problemami, zastanawiam się nad psychologiem choć nie potrafię sie jeszcze na to zdobyć.

Ja myślę, że to jest w tej chwili najważniejsze... czy mąż wróci, czy nie - zrób to dla siebie, dla swojego życia, jakiekolwiek ono nie będzie - SIEBIE KOCHAĆ TRZEBA!

Od czwartku minęły 3 pełne dni... to dużo (jak się na coś czeka) - ale w sumie to TYLKO 3 dni. Nie dzwoń, nie proś (postaraj się)... daj mu czas. I Tobie też on się przyda... jeśli będziecie chcieli porozmawiać - MUSISZ być wyciszona i spokojna, bo... sama wiesz, słówko do słówka i się nakręca.

Na tę chwilę tyle... trzymaj pion, Kobieto!
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez lejdi eM » 30 lip 2008, o 16:58

Dziękuję ewka, masz racje... to dopiero kilka dni, ale trwają całą wieczność.
A ja coraz mniej mam nadziei. Z tego co wiem, mój mąż dobrze się bawi. Dzwonił raz, bo chciał się widzieć z małą. O nas nie rozmawialiśmy, nie wyszedł z taką inicjatywą, kilka oschłych słów i nawet "cześć" na pożegnanie. Tyle mi się należy.
Staram się trzymać pion, choć wychodzi mi jak narazie dość koślawy.
Tak trudno mi pomyśleć o sobie, kiedy ciągle jeszcze "ja" to "my". :cry:
Sama już nie wiem, może powinnam wziąć odpowiedzialność na siebie i jednak spróbować powalczyć? Czasem chciałabym po prostu poudawać, że nic się nie stało, byleby był obok.
Zastanawiam się też jak to jest z tym alkoholem.. Dlaczego pił skoro wiedział jak bardzo zależy mi na tym żeby tego nie robił? Czy moje słowa, prośby tak mało dla niego znaczyły. Teraz pije bez ograniczeń i chyba tak mu dobrze, skoro nic nie chce zmienić. A może to ja przesadzałam, może kilka piwek po ciężkim dniu pracy to norma??
Walczę z samą sobą, nie chcę go prosić o powrót, jakoś tak czuję, że jeżeli zbagatelizuję to, co się teraz dzieje i działo między nami, to kiedyś będę tago żałować. Tyle że ta walka jest taka trudna.. Ja go nadal kocham :cry:
lejdi eM
 
Posty: 8
Dołączył(a): 18 lip 2008, o 17:14

Postprzez Madzia » 30 lip 2008, o 20:34

---------- 20:27 30.07.2008 ----------

nie mogłam nic nie napisac, to jak historia wzieta z mojego zycia, roznica w tym ze moj partner nie byl moim mezem, raczej dawca spermy jak go dzis delikatnie nazywam.
Twoj mąz zostawil Cie, WAS!! kiedy byl ci najbardziej potrzebny, nie dal ci zadnego wsparcia, nie uwazam zeby byla to twoja wina, po porodzie kazda kobieta nie czuje sie zbyt atrakcyjnie ale pomysl gdybys slyszala od meza kochanie wygladasz cudownie, kocham cie taka jaka jestes czy nie wyleczylabys sie z kompleksow?? na 100% a twoj maz co zrobil?? znalazl sobie wymowke, pretekst zeby isc poszalec z kolegami, popic byle tylko nie zajmowac sie dzieckiem - zycie rodzinne mu sie znudzilo ot co, cholerny egoista i dupek. Wygodniś.
Slońce wiem jak sie czujesz, dosłownie, 1,5 roku temu znalazłam sie w takiej samej sytuacji, porzucona z 3 tyg maleństwem, pamietam jak sie czulam jakby swiat mi sie zawalil, bo nie tak mialo byc prawda? Ja? samotna matka? Koszmar. Ale czas mijał, wyplakałam morze lez a dzisiaj? Dziekuje Bogu ze nie jestem z tym człowiekiem, egoista, pijakiem Jezu co za zycie dla mnie i dla mojej coreczki. Dzis zycie mi sie cholernie super układa, dziecko nie slyszy zadnych awantur, klotni, jest kochane przez wszystkich, ja mam prace wiec finansowo tez ok i nadal jestem sama i radze sobie bo naprawde mozna.
Wiem ze nadzieja umiera ostatnia ale staraj sie zajac mysli czyms innym, usmiechaj sie do dziecka tak czesto jak mozesz, rozmaiwaj z nią, szukaj wsparcia w rodzinie a go narazie skresl bo on zostawil swoje dziecko, kochajacy ojciec nie wytrzymalby AZ 3 dni bez swojej kochanej coreczki. Pomysl co on moze jej dac? Juz lepsza pomniejszona rodzinka niz ojciec ktory pije, krzyczy, nie dba. Jeszcze przyjdzie kryska na matyska.
I pamietaj o jednym jako maz i ojcien ma obowiazek zapewnic wam byt, jak nie polubownie to przez sad, tutaj nie ma co go zalowac, ty jakos zyc musisz.
Jezeli sie rozstaniecie juz na zawsze to wierz mi lejdi DASZ SOBIE RADE bo jestes silna i cudowna, jestes matka i dziecko jest najwazniejsze.
Masz rodzicow bo moze twoja mama moglaby ci pomoc i zamieszkac u ciebie jakis czas albo przyjaciolka??
I popieram Ewe, absolutnie nie dzwonic, nie pisac ten facet ma wiele rzeczy do przemyslenia, niech se tam mysli. I nie daj mu wrocic tak latwo, nie moze byc tak ze ma byc byle jaki byle byl bo przeciez byle jaki zwiazek byle jakie zycie a teraz liczy sie tez zycie twojej córki.
Ze spokojem wszystko przemysl, wycisz sie. Pozdrawiam serdecznie.

---------- 20:34 ----------

Aha i jeszcze dodam ze wypicie paru piwek codziennie nie jest normalne, po pracy to maz przychodzi i zajmuje sie rodzina do cholery czyz nie?

ps. moj były tez po rozstaniu zaczal pic bez ograniczen, obecnie nadal pije i jeszcze doszly narkotyki, ja naprawde nie wierze ze TACY faceci sie zmieniaja. Oni ida na dno a nasza w tym glowa zeby nas za soba nie pociagneli. To jest nasz wybor.
Madzia
 

Postprzez caterpillar » 30 lip 2008, o 23:21

Witaj Lejdi!
Ja tylko dopowiem jedna rzecz ..bo to też z mojego zycia.
Problem z brakiem akceptacji ciala po ciazy tez mnie dotknoł i moze nie bylo az tak hardcorowo jak u Ciebie, ale tez nie obylo sie bez cichych dni czy awantur .
Dzis z perspektywy czasu wiem,ze w duzej mierze to ja sama siebie nakrecalam to ja tlumilam to co mnie gryzie i ja gralam w glupie gierki.
(Absolutnie nie tlumacze Twojego meza bo Twoj problem jest bardziej zlozony).Czulam sie okropna a przy tym bezradna, nie mialam ochoty na seks i potrafilam cala wine za to przerzucac na swojego faceta.Dopiero jak zaczelam dbac o siebie wracac do formy, zaczelam bardziej obiektywnie patrzec na to wszystko.Do czego zmierzam ...być może stanie sie tak,ze jesli zaczniesz dbac o siebie, nie tylko o ta fizyczna strone, dasz sobie czas zeby stanac na nogi po tym wszytkim moze zaczniesz myslec bardziej obiektywnie i moze doda Ci to wiecej sily aby sie z tym zmierzyc (ja teraz znowu czuje sie pewna siebie i jest mi przez to latwiej stawiac czolo problemom)
Trzymam kciuki :ok:
życzę duzo sily
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Postprzez ewka » 31 lip 2008, o 06:41

lejdi eM napisał(a):Zastanawiam się też jak to jest z tym alkoholem.. Dlaczego pił skoro wiedział jak bardzo zależy mi na tym żeby tego nie robił? Czy moje słowa, prośby tak mało dla niego znaczyły. Teraz pije bez ograniczeń i chyba tak mu dobrze, skoro nic nie chce zmienić.

Hej Lejdi;) Jak się miewasz?
Z tego, co mi wiadomo... przy problemach alkoholowych (a tak mi się wydaje, że to może być jego główny problem) prośby i groźby niespecjalnie działają. I że podświadomie szuka się powodów, żeby się napić... a na dobrą sprawę powód znajdzie się zawsze, jeśli się chce, prawda? Nie walczy się z problemami, tylko je zapija... musiałem bo to, bo tamto, bo jeszcze coś innego. I dopóki taki człowiek nie zda sobie z tego sprawy i nie zechce powalczyć z tą skłonnością - z zewnątrz nie bardzo da się coś zrobić. Tak mi się wydaje głównie dlatego, że... w sumie bardzo szybko się poddał. Bywa, że ludziom nie wychodzi, ale 14 miesięcy po ślubie i 6 od urodzenia Waszej córeczki to naprawdę niewiele i wygląda to tak, że gdy się pojawił problem to on po prostu zrejterował. No nie na tym polega życie, jeśli człowiek jest odpowiedzialny... a z poczuciem odpowiedzialności bywa różnie u różnych - no i wylazło.

I myślę, że dobrze, że go nie prosisz o powrót... musiałby coś w sobie zmienić, zacząć uczyć się tej odpowiedzialności wobec Ciebie i córeczki. Jeśli nie - jak będzie wyglądało Wasze życie możesz sobie chyba wyobrazić.

Czy w sprawie psychologa dla siebie podjęłaś już jakąś decyzję?

Trzymaj się Dziewczyno!
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Ladybird » 31 lip 2008, o 07:10

Witaj Lejdi,
Poczytaj sobie moj temat "Zmieniam zycie". ja jestem z takim czlowiekiem 14 miesiecy. Przez ten okres uciekal ode mnie wielokrotnie z byle powodu. przyznaje, ze nie bylam swieta, tez mam problemy z emocjami ,jak Ty. Ale on zamiast mi pomoc, byc po prostu ze mna, starac sie znalezc rozwiazanie zwiewal do kolesi, gdzie pil na umor.
Przywozilam go stamtad, i tak to trwalo do niedawna, kiedy postanowilam, ze odchodze, dopoki nie on nie uporzadkuje swojego zycia.
Myslal, ze mnie stracil, dosiegnal dna, pil kilka dni, pogubil rzeczy, zrobil z siebie posmiewisko.
To byl przelom, teraz nie pije i... zmienia sie. Ja tez , ta jego zmana dala mi sile i zaczynam umiec zyc i cieszyc sie z kazdego dnia.
Lejdi, kazdy alkoholik, aby przestac pic ,musi chciec tego sam, nikt go do tego nie zmusi i niestety, najczęsciej musi siegnac dna.
Poczytaj sobie wypowiedzi Pukapuka. Daja wiele do myslenia.
Domyslam sie, ze twoj maz nawet nie przyznaje sie do alkoholizmu?
To niestety jeszcze dluga droga przed Wami.
On sam musi wszystko zrozumiec, ja do mojego nie umialam zupelnie dotrzec, choc bylam w lepszej sytuacji, moj nie pil codziennie, wiec czasem udalo sie racjonalnie porozmawiac.
Jak masz sile, nie kontaktuj sie z nim ,niech zateskni, zrozumie ,co stracil. Moze zapije sie tak, ze siegnie dna,
Zycze duzo sily i jestem z Toba. Pisz dziewczyno ,to pomaga przetrwac najgorsze.
Avatar użytkownika
Ladybird
 
Posty: 1115
Dołączył(a): 19 gru 2007, o 09:40

Postprzez bunia » 31 lip 2008, o 08:43

Sprawa alkoholu jest ucieczka,facet nie bardzo daje sobie rade z Twoim "swirowaniem" a Ty z konsekwencjami...i kolo sie zamyka.
Postaraj sie uporzadkowac emocje,isc na terapie,poznac i zrozumiec siebie,zostaw go samemu sobie,pozwol byc na razie ojcem a na role meza musisz poczekac kiedy sama dojdziesz do emocjonalnego ladu.
Pozdrawiam i witam :D
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez ewka » 31 lip 2008, o 09:21

bunia napisał(a):Sprawa alkoholu jest ucieczka,facet nie bardzo daje sobie rade z Twoim "swirowaniem" a Ty z konsekwencjami...

O ile "świrowanie" jest głównym powodem chlania... powodem chlania może być po prostu alkoholizm, a wtedy każdy powód "się nadaje".
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez bunia » 31 lip 2008, o 09:45

Moze to czas aby on sam sie nad tym zastanowil....?byloby dobrze ale Lejdi eM nie jest wstanie za niego tego zrobic.
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez wielorybica » 31 lip 2008, o 10:39

moim zdaniem twoja terapia indywidualna to pewnie świetny pomysł, ale jeśli już od jakiegoś czasu nie grało między wami a mimo to nie potrafiliście zdobyć się na szczerą rozmowę myślę sobie, że dobrze by było, gdybyście wybrali się na terapię par...być może tam uda się go przekonać do pracy nad uzależnieniem (jeśli takowe ma, bo ja przynajmniej z Twojej wypowiedzi nie donioslam takiego wrażenia), a Ciebie do pracy nad samoakceptacją itd. wiem, że teraz może wydawać Ci się to trochę absurdalne, bo przeżywasz kryzys, ale fajnie by było jakbyś zapisała się na jakąś jogę, taniec brzucha...coś co pozwoliło by Ci odzyskać świadmość własnego ciała, atrakcyjności.
jeśli wierzysz, że on jest tym jedynym to walcz. choć teraz podobnie jak dziewczyny myślę, że musisz dać mu trochę czasu, nie naciskać na spotkania itd.
z mojej perspektywy on działa bardzo impulsywnie i z własnego doświadczenia wiem, że później ciężko przyznać się do błędu bądź nieuzasadnionej złości itd., ale to co robi się pod wpływem impulsu nie zawsze ma się ochotę koontynuować kiedy się ochłonie, więc według mnie jeśli wykaże chęć współpracy to warto walczyć.
teraz pewnie potrzebuje czasu, Ty zresztą też.
tymczasem życzę siły!
Avatar użytkownika
wielorybica
 
Posty: 458
Dołączył(a): 17 gru 2007, o 01:40

Postprzez lejdi eM » 31 lip 2008, o 21:55

Przede wszystkim z całego serca dziękuję za wpisy, wzruszyłam się nawet troszkę, eh taka już ze mnie uczuciowa istota :oops:

Madziu, Twój komentarz najchętniej wydrukowałabym sobie i powiesiła nad łóżkiem. Twoja historia i to jak teraz Twoje życie wygląda, jak szczęśliwa jesteś -to daje mi wiarę, że jakkolwiek będzie, i tak będzie dobrze.
Masz rację - potrzebowałam wtedy jego miłych słów, potrzebowałam zapewnień, że nadal mnie kocha, że dla niego jestem piękna. On na te potrzeby nie odpowiadał, więc nakręcałam się coraz bardziej, nie mogłam tego "olać' skoro widziałam, że coś się zmieniło. potem rodziły się pretensje, on już miał dość wysłuchiwania moich narzekań więc ucinał temat gdy tylko zaczynałam i tak w kółko.
Staram się zapełnić dzień jak największą liczbą zajęć, na weekend zaprosiłam przyjaciółkę, planujemy dłuugi seans filmowy. Ratuję się jak mogę, inaczej bym zwariowała.
Nie piszę, nie dzwonię, ale nadal czekam, co chwilkę zerkam na telefon i czekam - chyba na cud.

Ewko,buniu, narazie zbieram myśli, czekam aż moja sytuacja choć trochę się wyklaruje. Staram się pracować nad poprawą samooceny. Jeżeli z tym ostatnim sobie nie poradzę na 100% odwiedzę psychologa, ale jeszcze muszę dać sobie trochę czsu. Przede wszystkim muszę dowiedzieć się czego chcę, bo jak narazie to taka ciągła huśtawka.

Ladorada, nie, mój mąż za nic nie przyznaje się do tego, że ma z alkoholem jakikolwiek problem. Kiedy tyylko próbowałam coś na ten temat powiedzieć wpadał w złość i krzyczał, żeby nie robić z nigo "żula", bo przecież nie przychodzi do domu zalany w trupa, a poza tym pije tylko i wyłącznie dlatego że ma problemy. Sama jeszcze nie umiem nazwać go alkoholikiem, bo przecież alkoholicy wyglądają zupełnie inaczej. A może to tylko stereotypy.. Sama nie wiem, gdzie kończy się "zapijanie problemów" a zaczyna problem.

Wielorybico, próbowałam kilka razy zaproponować terapię małżeńską, ale wtedy słyszałam, że to nie my mamy problem, tylko ja, i że wszystko byłoby dobrze, jak dawniej, gdybym tylko ja była znów "normalna".
Mój mąż zawsze miał trudności z przyznawaniem się do błędy, jest bardzo uparty i zacięty, ale nigdy nie było to aż tak silne jak teraz. Mam wrażenie, że tkwiąc w swym uporze z dnia na dzię coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jest bez winy. Czasewm kiedy często powtarza się jakieś kłamstwo samemu zaczyna się w nie wierzyć. Do tego jeszcze słowa "otuchy" od kumpli przy piwku i już jest pewny, że nic nie musi naprawiać i spokojnie może czekać aż zacznę przepraszać i błagać go o powrót.

Caterpillar, ja też w dużej mierze sama się nakręcałam, tyle że nie tłumiłam tego w sobie, wręcz przeciwnie. I właśnie to był główny problem, mąż twierdził, że swoje "wymyślone problemy" zrzucam na niego, że on już nie chce więcej o tym słuchać. Może rzeczywiście miał tego dość, może powinnam zamknąć to w sobie, może byłoby lepiej, ale ja wolałam to z siebie wyrzucić i liczyłam na wsparcie, bo bardzo go potrzebowałam. Z nikim innym nie potrafiłam o tym rozmawiać, przed nikim innym nie umiałam się przyznać do tego, co dzieje się w mojej głowie.
Staram się z całego serca uwoerzyć znów w siebie, tyle, że to trudne w momencie, gdy porzuca ktoś tak bliski..

Najgorsze w tym wszystkim jest czekanie. Myślę, że wolałabym usłyszeć, że już mu nie zależy, że to koniec, niż tkwić w miejscu czekając na niewiadomo co. Jeszcze ciągle się łudzę, a wieczorem po kolejnym cichym dniu jego nowego, swobodnego życia bez nas, czuję się tak beznadziejnie. Jak naiwna czekam aż zrozumie, a on sobie beztrosko lata od lokalu do lokalu. Boję się że będzie tak, że jak już odpocznie, wyszaleje się, stwierdzi, że może pora wrócić do domku. nie dlatego, że zrozumie, że będzie chciał razem ze mną walczyć o ten związek, tylko tak po prostu dla odmiany, bo znowu znudzi mu się pranie skarpetek. Boję suię, że dam się nabrać na miłe słówka i za rok znów będę pisać tu, że mnie zostawił. Chyba powinnam postawić jakąś granicę, sama sobie. Nie chcę czekać w nieskończoność, tylko kiedy można się poddać, czy istnieje takie idealne miejsce, takie żeby nie zmarnować zbyt wiele czasu na czekanie ale i takie które da pewność, że już nie ma szans?. Boże, to dopiero tydzień!! :cry:

Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję za wsparcie i rady (o matko, ale się rozpisałam)
Pozdrawiam serdecznie.
lejdi eM
 
Posty: 8
Dołączył(a): 18 lip 2008, o 17:14

Postprzez nana » 31 lip 2008, o 22:31

Wiesz Lejdi...

prawdopodobnie to bardzo zły czas dla ciebie, ale ja bym sie już w tym momencie zaczela zastanawiac czy tak na serio chce zeby wrocil? I ewentualne warunki. Opamięta się czy nie - różnie może być. Ale chociażby dla dobra dziecka uważam, że nie możesz mu nigdy pozwolić na powrót na starych zasadach.
Nie nawiam cie do "życia nadzieją", lecz do rozpatrzenia twojego zwiazku w szerokim aspekcie. Może wspólnie z psychologiem? Może w sumie mąż wyświadczył ci przysługę? Wiem, brzmi okrutnie, ale ile szczęścia dawał ci ten związek?
Nie wiem czy dobrze to widzę, ale moim zdaniem twój mąż odchodził od ciebie "małymi kroczkami". Więź słabła... i słabła... zmieniały się priorytety... nie masz wrażenia, że w sumie akceptowałaś rzeczy, których gdyby wprowadził je od razu w całości nie byłabyś w stanie zaakceptować? Nie wiem czy dobrze to wyczuwam, ale mam takie wrażenie. Powiedzmy, że kiedys tak miałam. Jak się przebudziłam pewnego dnia, to cieszyłam się, że ON sam odszedł... oj to długa historia!:) Nie będę jej opowiadać, bo może zupełnie się myle w ocenie twojej sytuacji?
trzymam kciuki, badz silna!
nana
Avatar użytkownika
nana
 
Posty: 634
Dołączył(a): 21 maja 2007, o 19:59
Lokalizacja: Lublin

Postprzez caterpillar » 31 lip 2008, o 23:00

Hej!
Ja nie oceniam tego w jaki sposob odreagowywalas na swoj poporodowy stan, mialam podobnie i chcialam Ci uswiadomic ,ze nie ma co sie obwiniac :bezradny: (kurcze no sama wiesz jak cholernie ciezko zaakceptowac swoje cialo po ciazy).Mysle ,ze wiele kobiet to przechodzi.
Ale nie daj sie wpedzic w narzekanie ,zacznij powoli robic cos dla siebie a zobaczysz ,ze bedzie Ci latwiej to ogarnac. I tak jak pisza dziewczyny to moze byc cokolwiek ,sport ,terapia indywidualna ...Wazne zebys zadbala o siebie i o malucha, a facet...sam niech sprzata to co napaskudził
trzym sie!
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Postprzez ewka » 1 sie 2008, o 08:07

Hej Lejdi;) Jak się miewasz?
Myślę, że każdemu należy dać szansę... musi się jednak druga strona wykazać jakąś odrobiną dobrej woli i zobowiązaniem do zmiany. Ten czas teraz, Twojego czekania i jego balowania... to właśnie czas, kiedy Ty układasz sobie w głowie, jak było, jak powinno być i na ile jesteś gotowa do dalszego życia z tym człowiekiem. I na pewno nie jest tak, że on teraz tylko baluje... bo przecież pracuje, myśli, zastanawia się. Musi się w to Was jakoś ułożyć aby w momencie jakieś zasadniczej rozmowy (bo taka pewnie nastąpi) mieć już gotowca: tego chcę, a tego nie. Musi być w Was na tyle spokoju, aby wiedzieć, od czego ewentualnie odstąpić, a od czego odstąpić nie można... tylko tak można się jakoś porozumieć.

To oczywiste Jejdi, że on nie widzi w swoim piciu problemu... tak zwykle jest - bo gdy się problem już zauważy, to trzeba z nim coś zrobić - a po co, skoro można znowu się napić i udawać, że wszystko jest ok?

To co? Zapisałaś się już na jakiś aerobik czy coś tam?
:kwiatek2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 242 gości

cron