Depresja z wybitym zębem - wspomnienie z terapii grupowej

Problemy związane z depresją.

Depresja z wybitym zębem - wspomnienie z terapii grupowej

Postprzez jurdab » 23 lip 2008, o 03:47

Depresja z wybitym zębem – pierwszy krok.

Depresja – przekleństwo chorego umysłu w aurze społecznego niezrozumienia,
a wręcz strachu otoczenia. Choroba beznadziejności, samotności
i wszechogarniającego lęku – braku jutra z narastającą fascynacją śmiercią, jako jedynym rozwiązaniem. Choroba braku działania lub równie ruinującej nadaktywności. Bardzo trudno to zrozumieć, jeżeli nie wzięło się tego na własnej skórze. Brak świadomości społecznej problemu owocuje tym, że chory jak ognia wystrzega się ujawnienia faktu leczenia, bo sama pieczątka psychiatry na zwolnieniu lekarskim może się skończyć bezrobociem, a już prawie na pewno odsunięciem od grupy współpracowników. A przecież chory na depresję nie jest obłąkanym szaleńcem, który nieoczekiwanie rzuci się na kogoś z nożem – w jego oczach jest, co najwyżej, ogromny smutek i lęk.

Problem „depresja, a jej społeczny odbiór” to temat na osobne rozważania. W tym tekście chcę zająć się problemem leczenia i wychodzenia z depresji. Piszę to
z pozycji pacjenta, który po wieloletnim łykaniu tabletek i stałych nawrotach „czarnej dziury” w pewnym momencie utracił już wiarę w możność wyleczenia... Chcecie, posłuchajcie, a jeżeli choć jedno zdanie pomoże Wam choćby na minutę unieść głowę – tekst spełni swoje zadanie i wzmocni autora w poczuciu solidarności i chęci wzajemnej pomocy.

Uczestnictwo w grupie terapeutycznej Kliniki Uniwersyteckiej UJ stało się faktem bynajmniej nie z mojej własnej inicjatywy. Po wieloletnim doświadczeniu wizyt
u psychiatry, włącznie z długim pobytem na szpitalnym oddziale dziennym, optymizm mój, co do możliwości poprawy stanu ducha, oscylował jedynie wokół pojęcia cudu. Przyszedłem wyłącznie dla próby uspokojenia jedynych bliskich mi osób (słownie dwu, na ileś tam miliardów ludzi...). Ba, przyszedłem – dowlokłem się pod wskazany adres, z góry nastawiony na rolę co najwyżej obserwatora. Chciałem tylko zająć ostatnie miejsce w ostatnim rzędzie i przeczekać, dokładnie tak jak od miesięcy przeczekiwałem życie - w totalnym bezruchu.

Nie – nie będzie plastikowego „i wtedy doznał olśnienia, choroba ustąpiła i żył długo
i szczęśliwie” – to nie hollywood. Pierwsze dni były kompletnie do bani, a nawet miałem poczucie, że czuję się wręcz gorzej. Jak przez mgłę zarejestrowałem obecność w grupie – gesty prostej życzliwości, zauważenia mnie, bardzo dyskretna pomoc w aklimatyzacji i rozbijające tarczę ucieczki słowa terapeuty „nie pozwolimy panu stać z boku”. Nie dało się inaczej – zacząłem patrzeć i słuchać, kojarzyć twarze z problemami, znajdować wspólne wątki. W grupie współpacjentów przestałem widzieć sąsiadów z tramwaju – w każdej z osób zacząłem widzieć cząstkę siebie samego. To naprawdę przedziwne uczucie, oni stali się mną, a ja nimi. Stałem się częścią większego i mocniejszego ode mnie organizmu. W poczuciu wspólnoty choroby nie było miejsca na wartościowanie, atmosferę rywalizacji, towarzyskie ukrywanie problemów, czy płaskie głaskanie się nawzajem – rozpoczęła się praca.

Po raz pierwszy w swojej chorobie odczułem, że nie jestem traktowany instrumentalnie. Sposób przeprowadzania zajęć, panująca atmosfera, oczy terapeutów wpatrzone z uwagą pozwoliły mi poczuć, że jestem czymś więcej niż numerem PESEL w statystykach NFZ. Słowa uczestników grupy, wypowiadane niejednokrotnie z ogromną emocją, gdzie łzy nie są elementem dziwnym. Historie ludzkich tragedii, wyduszane szeptem zdania o mocy wodospadu – oranie umysłu słowem, bardzo bolesne, ale jednocześnie umysł ten budzące. Nie da się stać
z boku. W mądrze prowadzonej terapii grupowej nie ma miejsca na samotne wyspy – nie można skorzystać z siły grupy nie dając nic w zamian. Trzeba się otworzyć, co jest oczywiście ogromnie trudne, ale jest to jedyny paszport do zdrowia. Uczestnictwo w grupie daje solidne poczucie bezpieczeństwa zarówno w czasie zajęć, jak i w rozmowach kuluarowych, czy wreszcie w całkiem nieformalnych spotkaniach „po pracy” na oddziale.

Wreszcie pojawiło się miejsce, gdzie chciałem być, gdzie, tak dominujące uczucie depresyjnej samotności rozkładało się niejako na całą grupę – było odrobinę lżej. Dzień podzielił się na dwie części – pobyt na terapii i konieczność powrotu do domu, gdzie czekała rzecz jasna, depresja. Szczerzyła zęby z każdego kąta mieszkania, wciskała się przez okna i pełna tryumfu dopadała mnie w nocy bezsennością, śmiejąc się ironicznie z przysięgi małżeńskiej – „i nie opuszczę cię aż do śmierci”. Nie, nie chciałem wracać do domu, opóźniałem ten powrót do granic możliwości, ale włócząc się bezmyślnie po mieście zdałem sobie przynajmniej świadomość z faktu, że przecież jeszcze niedawno nie było nigdzie ucieczki przed beznadziejnością,
a teraz, przynajmniej w czasie psychoterapii, depresja nie może już robić z moim umysłem co tylko zapragnie. Po raz pierwszy od lat nie chciałem poddać się jak cielę i byłem gotowy wejść w ring i spróbować trafić w ten znienawidzony pysk. Wiedziałem, że przeciwnik jest z innej kategorii wagowej i co najwyżej będzie się śmiał z moich ciosów – moją siłą stali się kibice, uczestnicy grupy terapeutycznej, którzy żywiołowo reagowali na każdy celny cios: uśmiechnąłeś się, dobrze, że się otworzyłeś, chodźmy na kawę, chętnie posłucham, co masz do powiedzenia... Walka zaczynała mieć sens – pierwsze, zazwyczaj nokautujące ciosy przeciwnika, trafiły
w próżnię – zdążyłem się uchylić! Zacząłem wracać do domu rozgrzany walką, chciałem się bić poza ringiem. Pomaleńku granica między DOBRYM pobytem
w grupie i ZŁYM domem zaczęła się zacierać. Przeciwnik nadal istniał i nadal chwilami nokautował, ale siłą kibiców i uwagami trenerów-lekarzy byłem się w stanie podnieść.

Tu należy przerwać – walka nadal trwa... Nie jestem jeszcze wyleczony, to dopiero 1/3 terapii i nie jestem wcale pewny ostatecznego zwycięstwa. Wiem tylko, że ogromna jest siła terapeutyczna grupy i wiem, że nawet po zakończeniu leczenia
z siły tej będę mógł korzystać, bo nasze, przypadkowe przecież, spotkanie przepoczwarza się w motyla przyjaźni. Jest nam ze sobą dobrze i kontakty trwają także po odejściu z oddziału kliniki.

Zupełnie na koniec jedna tylko refleksja. Nie da się wyjść z depresji będąc jedynie bezwolnym biorcą terapii – tabletka szczęścia nie istnieje. Konieczne jest otwarcie na innych ludzi. Siła rozumiejącej problem, życzliwej grupy jest ogromna, ale trzeba chcieć ją wziąć. Czy to dużo, czy mało – osądź sam, drogi czytelniku.
jurdab
 
Posty: 67
Dołączył(a): 17 lip 2008, o 05:51
Lokalizacja: Kraków

Postprzez bunia » 23 lip 2008, o 10:28

Najlepsze rezultaty leczenia depresji daje terapia niekoniecznie grupowa polaczona z leczeniem farmakologicznym....caly problem w tym,ze istota choroby nie pozwala otwierac sie na ludzi.
Zycze powodzenia w dalszej terapii.
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez jurdab » 24 lip 2008, o 12:51

Dzięki - w jakiś sposób imnponuje miu Twój opanowany, OPANOWANY spokój, nie każdy czuje tego depresyjnego bluesa. Cóz powiedzieć - jest mi dobrze z Twoim postem - bez rad , bez litości - z małym, prostym zrozumieniem. Dzięki - tak miłe, że świat nie jest pusty.
jurek - co ja gadam - jurdab
jurdab
 
Posty: 67
Dołączył(a): 17 lip 2008, o 05:51
Lokalizacja: Kraków

Postprzez melody » 24 lip 2008, o 18:01

Jurdab, przeczytałam z uwagą zarówno ten, jak i poprzedni Twój tekst.
Nie, nie będę ich oceniać; one są niepowtarzalne bo są Twoje i tyle.
Powiem Ci natomiast o moich uczuciach, jakie towarzyszyły mi podczas czytania.

Byłam bardzo poruszona emocjami, jakie włożyłeś w opis Twojego intrapsychicznego świata. Moje wieloletnie doświadczenie depresji różni się od Twojego jedynie paroma nieistotnymi szczegółami. Także, czuję, że rozumiem ból, lęk, bezsilność,... rozpacz, które opisujesz. Jestem też bardzo dumna z tego, że odnajdujesz w sobie tak wiele siły do walki z chorobą. I zwyciężysz ją - tego jestem pewna; choć może to trwać jeszcze kawałek czasu; choć możesz jeszcze upaść nie raz, to ZWYCIĘŻYSZ. A właściwie to już jesteś zwyciężony bo włożyłeś ogromną pracę w to, by znaleźć się na takim etapie by móc swobodnie(?) dzielić sie doświadczeniami i emocjami.

Mam wrażenie, że pisanie jest dla Ciebie nie tylko czymś w rodzaju katharsis, ale i kryje sie za tym ogromna chęć pomocy innym ludziom; ludziom czującym podobnie; ludziom, którym brakuje wiary i siły...

Wzrusza mnie to i jest mi bliskie.

Dzięki za te teksty :usmiech2:
mel.
melody
 

Postprzez ewka » 24 lip 2008, o 18:49

melody napisał(a):A właściwie to już jesteś zwyciężony bo...

Chyba zwycięzcą? To przejęzyczenie, wiem, ale tak ciężko zabrzmiało, że musiałam. Sorki;)
Ja też widzę to zwycięstwo, Jurdab. I gratuluję. I tego też, z jaką lekkością pióra udało Ci się zebrać do kupy ten kawał życia, walki i początków WIELKIEJ WYGRANEJ.

:kwiatek2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez melody » 24 lip 2008, o 19:54

Dzięki Ewka za wnikliwe czytanie :usmiech2: Oczywiście o zwycięzcę mi chodziło, także ukłon w Twoja stronę.

mel.
melody
 

Postprzez aleksandryjska » 2 gru 2008, o 03:21

Dobrze słyszeć że coś drgnęło, że terapia pomaga, że jest światło na horyzoncie.. Może faktycznie warto szukać, bo nie wiadomo co komu pomoże ...
aleksandryjska
 
Posty: 8
Dołączył(a): 1 gru 2008, o 19:42

Postprzez jurdab » 2 gru 2008, o 12:07

Dziękuję Wszystkim - dla mnie fakt, że ktoś czyta moje teksty, że poddaje je krytyce ROZSĄDNEJ to bardzo dużo, a to , że krytyka jest ciepła dla mnie to pewno jakaś tajemnicza forma energii internetowej, z którą mi dobrze i tak ciepło.

Zapraszam Wszystkich chętnych do mojego pokoju internetowego http://luxusveritatis-jurdab.spaces.live.com

Tam są wszystkie moje teksty, które napisałem od 2000 roku - część drukowana, część pewnie NIGDY nie pojawi się w prasie i wreszcie ten najcięższy dla nie gatunkowo tekst o apostazji. Systematycznie będę tam załączał swoje zdjęcia, być może muzykę. Zapraszam serdecznie wszystkich i oczywiście czekam na komentarze. Pisanie jest dla mnie drogą rozładowania agresji, która inaczej pewnie obróciłaby mnie przeciw sobie samemu. Jeżeli to rozładowanie może być dodatkowo "pro publico bono"... cóż radość autora większa. A może nawet znajdę partnerów w moich walkach z wiatrakami.

Acha, zakupiłem domenę www.luxusveritatis.pl, znany ojciec Dyrektor ma www.luxveritatis.pl - bardzo podobne, ale treść będzie diametralnie różna. Marzy mi się RP, jako państwo prawa, którego regułom podlegają demokratycznie wszyscy - bez immunitetu kościelnego dla różnych Rydzyków, Gocłowskich i pospolitych pedofili-arcybiskupów. Oczywiście to samo myślę o politykach. Chcę przynajmniej próbować rozwalić ten zatęchły układ bezkarności panów w czarnych kieckach, którzy roszczą sobie prawo decydowania o moim sumieniu, a na dodatek wyciągają łapska po państwowe pieniądze. Stop - klechy do kruchty, a ci co trzeba... do więzienia za przekręty.
jurdab
 
Posty: 67
Dołączył(a): 17 lip 2008, o 05:51
Lokalizacja: Kraków

Postprzez bunia » 2 gru 2008, o 13:08

Witaj ponownie.....znam rytm depresyjnego bluesa ale to dosc juz odlegle czasy.....nie podoba mi sie Twoje sformulowanie "probowac rozwalic".....hmm mam nadzieje,ze chodzi o polemizacje :wink: ......nikt nie moze decydowac o Twoim sumieniu......a mozesz sam o nim decydowac ? bo ja nie......jest na szczescie niezalezne i dobija sie czesto "nieproszone" a wiec bez mojego wplywu.....na pewno sumienie jest ksztaltowane przez pewne normy pod ktorych wplywem jestesmy juz od dziecinstwa - "prawo decydowania o moim sumieniu".....pozostaje jednak samodzielne myslenie.

Pozdrowka :)
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez jurdab » 2 gru 2008, o 18:56

Masz rację Buniu - ZROZUMIAŁEM. Proszę wybacz, ale myślę, że rozwijanie wątku sumienia doprowadzi nas do małych rozprawek filozoficzno-religijnych, a to może być zwyczajnie nudnawe na tym forum. Poprzestanę na tym, że Twoja wizja tematu jest z moją praktycznie równoległa. Moje "rozwalanie" też potraktuj proszę jak machnięcie szabelką - bardziej wierzę w samorozkład od postępującej gangreny, ale to już inna sprawa. Ja jestem już na zewnątrz i chcę tylko, żeby moje podatki nie szły na jakiekolwiek cele religijne, bo to zwykła lipa w każdym wydaniu.

Dla mnie kluczowym w Twoim mailu jest "samodzielne myślenie". Patrząc dokoła siebie wydaje mi się, że media + ambona zrobiły już ludziom z mózgów jakąś formę rozdygotanej galarety, nie będącej w stanie wydzielić z siebie nic. To jest właśnie to ewangeliczne "mają uszy, a nie słyszą; mają oczy,a nie widzą" ja bym jeszcze dodał "mają umysły, a nie myślą. No i jak tu żyć bez depresji?

Pozdrawiam
jurdab
 
Posty: 67
Dołączył(a): 17 lip 2008, o 05:51
Lokalizacja: Kraków

Postprzez bunia » 2 gru 2008, o 20:45

"Rozdygotana galareta".....tylko nie nalezy wkladac wszystkich do jednego kotla......mysle jednak,ze wiem o co Ci chodzi....nie wszystkie umysly sa jednakowe i powinno wziac sie na to poprawke i nie powinno to napawac pesymizmem :bezradny: .....dla wszystkich powinno byc miejsce.
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez ewka » 2 gru 2008, o 22:06

bunia napisał(a):"Rozdygotana galareta".....tylko nie nalezy wkladac wszystkich do jednego kotla......mysle jednak,ze wiem o co Ci chodzi....nie wszystkie umysly sa jednakowe i powinno wziac sie na to poprawke i nie powinno to napawac pesymizmem :bezradny: .....dla wszystkich powinno byc miejsce.

Otóż to!
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez jurdab » 2 gru 2008, o 23:09

Zgadzam się i przyjmuję krytykę. Niestety aktualnie jestem na malutkim zakręcie. Troszkę wyniosło mnie na bandę i nie do końca pewnie jasno i z wyczuciem delikatności piszę posty "ad hock". Pewnie, że nie chodzi mi o generalizowanie - to niestety często robią z nami lekarze i kiepscy psychoterapeuci. Ja nie jestem ani jednym, ani drugim i... powinno być również miejsce dla takich jak ja.

Szczerze mówiąc, gdybym miał ze 3 życia (jak w grze komputerowej) - pisałbym dużo więcej i w sposób zapewne bardziej "bezpieczny" dla mnie. Niestety aktualnie mam tylko jedno i stąd moje posty są mocno irytujące dla NIEKTÓRYCH, dla innych obojętne, a jeszcze dla innych prowadzą do prywatnych maili, gdzie rozmawiam już zupełnie inaczej, bo nie bawię się w uogólnienia i rozmawiam nie z przestrzenią internetową agory psychotekstu, a z konkretną osobą, jakby to powiedzieć - w atmosferze - dobrze rozumianej - intymności.

Niestety forum to jest - jak większość zresztą - "forumem" bez "twarzy". Są jakieś ikonki, mniej lub więcej mówiące o uczestniku, i są pełne emocji słowa, a ja jestem starszej daty i prawdę mówiąc najbardziej odpowiada mi kontakt z możliwością patrzenia w oczy mojego interlokutora.

Pozdrawiam
j.
jurdab
 
Posty: 67
Dołączył(a): 17 lip 2008, o 05:51
Lokalizacja: Kraków

Postprzez ewka » 2 gru 2008, o 23:25

To się nazywa rozmowa z pieprzem... ja nie mam nic przeciwko, o ile nie obraża ludzi i ich uczuć. A w ogóle... no spoko;)
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez bunia » 2 gru 2008, o 23:30

Jesli taka forma pomocy ludziom pomaga to juz malo wazne czy z twarza czy bez :wink:
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Następna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 96 gości

cron