Dzień bez daty - próbka opowiadania

Problemy związane z depresją.

Dzień bez daty - próbka opowiadania

Postprzez jurdab » 22 lip 2008, o 08:33

Pozwalam sobie poddać pod krytykę tekst, który napisałem o własnej depresji - ciekaw jestem Waszych opinii. Pozdrawiam j.


Dzień bez daty – dla chcących zrozumieć.
Poczuł powracającą po nocy świadomość. Nie musiał nawet otwierać oczu, żeby zarejestrować jasność budzącego się dnia. Coś wewnątrz zawołało – nie! Jak zawsze skulił się fizycznie i rozpaczliwie próbował uciec z powrotem w sen. Spać, zapaść w nieświadomość, byle nie dzień, byle nie kolejny koszmar na jawie – byle nie zacząć myśleć! Wiedział, że oszukuje sam siebie i próbuje wymusić na swoim ciele rzecz niemożliwą. Uciekać, za wszelką cenę uciekać – po co ten dzień, po co to życie. Nieee! Boże, daj zasnąć, daj zapomnieć, zabierz mnie stąd choćby na zawsze – dlaczego dałeś mi świadomość?

Wiedział, że znowu próbuje walczyć z wiatrakami własnego umysłu. Wiedział, że nie wygra, a mimo to próbował nadal pozostać w bezruchu – już nawet nie uciekać tylko zastygnąć w zamrożeniu i z pokorną bezsilnością oczekiwać ciosu.

Zębate kółka umysłu zaczęły się obracać w otwartej ranie jego świadomości, rozrywając wszystko to, co na chwilę zabliźniła noc. Pierwszy pojawił się lęk, zupełnie nieuświadomiony, bezmyślnie niekonkretny, ale fizycznie niemal bolesny
– bez własnej woli napiął niektóre mięśnie ciała, tego niemytego od tygodnia ciała, którego fizycznie nienawidził – kompletnie zbędne opakowanie zrozpaczonego umysłu. Jego własny umysł, z którego kiedyś był dumny, który potrafił generować miłość, widzieć piękno, a jednocześnie mógł walczyć, kiedy zaistniała taka potrzeba. Teraz tylko wroga maszyneria, śmiejący się chichotem diabeł, nie do opanowania, agresywny, jazgotliwie głośny, rozsadzający głowę. Złe myśli pojawiły się ze wszystkich stron. Niektóre związane z realnymi obrazami – brak pracy i beznadziejna kondycja ekonomiczna, brak mieszkania i długi rosnące z dnia na dzień pod troskliwym okiem komornika. Bezlitosne obrazy z przeszłości, przypominające wbijane w oczy szpile z trucizną. Wspomnienia utraconej szczęśliwości i spokoju, małych życiowych tryumfów i nagle..., ta twarz, ten człowiek, który tak skrzywdził, który zabrał wszystko... – diabeł zaśmiewa się do łez. Potem głębokie bębny, rodem z Tolkienowskiej krainy Moria; winny, Winny, WINNY!, nic już nie zrobisz!, jesteś
i będziesz zawsze sam!, nie uciekniesz!, nawet nie myśl o próbie walki...

Rozumowo był sprawny, co wręcz uważał za przekleństwo. Zazdrościł ludziom, których umysły generowały jedynie bezrefleksyjne myślenie o prostych, fizycznych potrzebach dnia codziennego. Byle coś zjeść, coś się napić, pozostać w cieple,
a jutro jakoś będzie. On tak nie umiał, mimo że wielokrotnie próbował. Swój stan porównał kiedyś do kompletnie ciemnego tunelu, w którym jest wiele torów. Po torach pędzą myśli-pociągi, są groźne, wszystkie poruszają się bez świateł, jest tylko rozsadzający łoskot i świadomość zbliżającej się masy nie do zatrzymania. Trzeba uskoczyć, żeby nie zostać rozjechanym, co nie jest proste, bo podłoże tunelu to grząskie poczucie winy i wciągająca otchłań beznadziejności. Czasem w panicznej ucieczce dociera się do ściany tunelu – jest kamienna, zimna i wilgotna, otaczająca bez wyjścia – to samotność. Nad wszystkim panuje, unosząca się zewsząd
w powietrzu, woń strachu. Przychodzi wreszcie chęć biernego położenia się na torach. Niech się to wreszcie skończy. Tak..., przestać wreszcie istnieć, zanurzyć się w spokojną ciemność, zgasić ostatnie światło – nie, jeszcze nie dziś, bo diabeł zaczął się śmiać na tę myśl nieco za głośno. Z gardła wyrywa się krzyk „Ratunku!”, „podajcie mi rękę” i bezwiednie złożone do modlitwy ręce. Szatańska ironia diabła, który wie, że w kolejnym dniu znowu, jako pierwszy, pojawi się łoskot pociągów...

Przeleżał kilka godzin. Ciało nie mogło już znieść żadnej pozycji, a potrzeba fizjologiczna zaczynała grozić katastrofą. Zwlókł się ze swojego cuchnącego już nieco barłogu. Rozejrzał się dokoła i zaryzykował nawet rzut oka za okno. Wszystko było po staremu – nie umyte od dawna gary w zlewie, wydeptana w kurzu ścieżka do ubikacji. Przynajmniej nie musiał się ubierać – chodził i spał w tych samych rzeczach już przynajmniej z tydzień. Zupełnie nie czuł głodu choć był to już trzeci dzień bez posiłku, a lodówka bynajmniej nie była pusta. Narastające poczucie winy w stosunku do osoby, której kosztem żył nie dając nic w zamian, przytłoczyło ciężarem nie do uniesienia. Zrezygnowany wrócił do bezruchu próbując zachować resztki honoru tradycyjnym „zrobię za chwilę”. Nigdzie i do niczego się nie spieszył. Kiedyś taki stan był rodzajem wakacyjnego ukojenia, teraz był siedzeniem na kraterze budzącego się wulkanu. W ślad za jego wzrokiem błądził napis „Uciekaj”. Popatrzył na telefon. Były czasy, kiedy na jego drugim końcu było tylu przyjaciół. Przewinęły się obrazy
z dzieciństwa, czas studiów i wiary w życie, wspomnienia wycieczek w ukochane góry. Próbował zacząć myśleć racjonalnie oskarżając swój brak aktywności lenistwem. Posiadał przecież sprawne ciało, potwierdzoną dyplomem wiedzę zawodową, rozum i doświadczenie życiowe – trzeba się tylko ruszyć. Boże, ile już razy słyszał bolesne „weź się w garść”. Logika nie dopuszczająca zrozumienia problemu. Równie dobrze można wyciskać wodę z kamienia. Bezwiednie zaczął próbować oszukać myśli włączeniem telewizora. Zabić jakoś rozchybotaną ciszę, udawać, że się coś robi. Sześćdziesiąt kilka programów i kompletne nic, żadnych uczuć. Zostawił migające obrazki dyszące reklamą. Uzmysławiały one przynajmniej uciekający czas, aczkolwiek z drugiej strony rozbudzały uczucie jego marnowania. Czuł się okropnie stary, nieprzydatny, zrezygnowany we wszystkim. Dziwił się, że
w ogóle oddycha, że komu, jak komu, ale jemu taki komfort się nie należy. Kolejne godziny bezruchu i próbie snu na jawie. Zegar pomału wskazywał popołudnie.

Nie był już w stanie zapanować nad coraz to większym rozedrganiem fizycznym
i emocjonalnym – ślepo szukając ratunku wyszedł z domu. Pojawienie się wśród ludzi oraz zmuszenie mięśni do przemieszczania się przynosiło nie tyle uczucie ulgi, co jak gdyby odroczenie terminu egzekucji. Szedł zupełnie bez celu, tą samą drogą co zawsze. Wiedział, że znowu sam się oszukuje, że na swojej drodze zna już położenie każdego rzuconego w trawnik niedopałka, że na tej drodze nie znajdzie nic nowego. Szedł, bo przemieszczanie się było dla niego synonimem życia. Otwierał się na zewnątrz, bo intuicyjnie czuł, że tylko z zewnątrz może nadejść jakaś pomoc. Wiedział, że dzień, w którym w tę pomoc zwątpi może być dla niego dniem ostatnim. Szedł pomimo uczucia zamknięcia w szklanym kloszu, wiedział, że jego krzyku nikt nie słyszy.

Zbliżał się wieczór i powrót do miejsca, gdzie czekała beznadziejność i noc. Dzień spisał już na straty. Znów ze wszystkiego zrezygnował. Chciał tylko zasnąć, czego wcale nie był pewien. Otulić się w noc i zapomnieć o tym, że czas nieubłaganie płynie i zbliża się następny, podobny jak dwie krople wody, dzień.
jurdab
 
Posty: 67
Dołączył(a): 17 lip 2008, o 05:51
Lokalizacja: Kraków

Postprzez laissez_faire » 22 lip 2008, o 17:26

czlowiek ktory nigdy nie przezyl takiego stanu nigdy nie zrozumie proby doboru odpowiednich slow... czlowiek ktory jest swiadony bolu, rozrywacego zarowno cialo i dusze, za kazdym razem powie, ze jakikolwiek opis nie stanowi nawet przedslowia do wstepu wariacji na temat depresji...
laissez_faire
 

Postprzez jurdab » 25 lip 2008, o 07:51

Mądre, co napisałeś - dziękuję
jurdab
 
Posty: 67
Dołączył(a): 17 lip 2008, o 05:51
Lokalizacja: Kraków

Postprzez laissez_faire » 25 lip 2008, o 17:01

jurdab, masz w sobie cos co mnie z jednej strony pociaga z drugiej ten bark dystansu, jakby ostentacyjnie podreslany deklaracjami o jego potrzebie, odstrecza i powoduje, potrzebe marginalizacji...
bardzo podobaja mi sie twoje teksty... a wlasciwie to wrecz przeciwnie, bo uruchamia we mnie mechanizmy empatii i czuje w prawdziwy bol i zmeczenie bez jakielkolwiek wizji na zmiany... terapia na UJ?! czytam twoj tekst i widze reke, ktora chwycila brzytwe i udaje, ze sie podciaga... uzalezniasz sie... 1/3... 2/3... koniec... a gdzie ty? [a moze to tylko ja boje sie terapii i pobuje sobie mowic, ze tak wlasnie jest?!]
ponadto robisz cos od czego sam staram sie uciekac... personifikujesz depresje... ONA... jej tak naprawde nie ma, to tylko ty... bijesz ja w twarz, wybijasz zeby, a to przeciez twoja twarz... i choc to tylko przenosnia, to jednak pokusa, by stworzyc sobie widzialnego wroga jest niekiedy silniejsza od nas samych...
nie powinienem oceniac... nie potrafie wyjsc poza swoja subiektywny osad... pisze co czuje... pewnie sie myle i nie zdolam dotknac istoty rzeczy... sam macam siebie z rozych stron i probuje wyobnrazic sobie jak wygladam... trwa to juz tak dlugo, a ja wciaz mam tylko proste szkice miekim olowkiem...
co wiecej? zdazylem cie polubic, ale nie wiem, czy jest sens, bym to pisal... i jestem wdzieczny za twoj wpis w moim watku... tak fajnie wdzieczny, bo zrobilo mi sie calkiem po prostu milo...
trzymaj sie
laissez_faire
 

Postprzez jurdab » 26 lip 2008, o 04:16

laissez_faire, ściskam prawicę i bardzo dziękuję za komentarze. Nawet pisząc chwilami haotycznie, w pośpiechu, bardzo jasno formujesz myśli i celnymi trafieniami odsłaniasz mi aspekty depresji, o których nie myślałem, a z tego co mi uzmysłowiłeś - powinienem.

Widzisz, ja na dzień dzisiejszy jestem po UDANEJ (aż się tego boję) terapii po mniej więcej 8 latach tępego, albo zbyt rozchuśtanego umysłu. Masz rację - najważniejsze jest nie zgubić siebie w kolorowych tabletkach i igraszkach psychologicznej terapii. Wydaje mi się, że udało się - nie uzależniłem się od grupy terapeutycznej, choć bliskie przyjaźnie pozostały (np wspólnie jeździmy w góry gdzie jest nam na tyle dobrze, że nawet nie rozmawiamy o depresji, której przecież każdy z nas się podświadomie boi). Bardzo dla mnie ważne jest to, że odzyskałem zaufanie do leczących mnie, którego byłem po poprzednich doświadczeniach "łykania cukierków antydepresyjnych" kompletnie pozbawiony. Wierz mi, to co sam piszesz na forum w ogromnej większości sam brałem - miłe kontakty z alkoholem, uśmiechanie do ludzi, aby się szybciej oddalili itd. Teraz jest troszkę inaczej. Przykładowo nie jestem broń boże abstynentem, ale upijać się przestałem bo w końcu do mnie dotarło, że kacowa, rozedrgana cena chwilowego zapomnienia w gorzałce jest dla mnie za wysoka.

Bardzo mi "trafiłeś" pisząc o personifikacji depresji - nigdy nad tym nie myślałem, odsłoniłeś mi kolejny kawałek mojej podświadomości. Masz z tą personifikacją rację - pewno pisząc mój tekst w tej chwili przestałbym już wybijać depresji zęby. Raczej zaaresztował ją i zamknął za kratami, z dala od innych. Przy okazji poruszyłeś bardzo dla wielu z nas istotny problem autoagresji. Jest to trudno samemu odkryć, bo depresant w dołku nigdy nie pomyśli o agresji w stosunku do innych. Ona jednak istnieje i obraca się przeciwko nam samym. Przykładowo ja przestałem jeść co mało nie skończyło się chorobą - podejrzewam, że chlanie to też forma tejże autoagresji. Ona musi znaleźć ujście - dla mnie na dziś jest to właśnie pisanie i zmęczenie w górach.

Cóż - bardzo czuję empatię, jestem otwarty do pomocy choć wiem jak łatwo można chorego na depresję "zmieść" jednym przypadkowym słowem.

Cieszę się, że polubiliśmy się wirtualnie. Jeżeli kiedyś będziesz w Krakowie daj znać, może pójdziemy gdzieś na przyzwoite piwo bezalkoholowe. Serdecznie pozdrawiam i życzę spokoju umysłu i ciała.
jurdab
 
Posty: 67
Dołączył(a): 17 lip 2008, o 05:51
Lokalizacja: Kraków

Postprzez laissez_faire » 27 lip 2008, o 22:34

jurdab napisał(a):Bardzo mi "trafiłeś" pisząc o personifikacji depresji (...) Raczej zaaresztował ją i zamknął za kratami, z dala od innych.


kogo bys zaresztowal?! depresia to tylko nazwa zdiagnozowanego stanu twojego umyslu... chcesz wiezic swoje uczucia? ja sie kiedys w cos takiego bawilem... w efekcie jestem dosc uposledzony emocjonalnie... pokochaj siebie wraz z tym stanem, a dopiero wtedy bedziesz mogl ze soba negocjowac, isc na kompromisy i szukac konsensusu... az slowo depresja przestanie miec racje bytu... tabletki wyswobodza z parazlizu, reszta zalezy od nas samych... inaczej sobie tego nie wyobrazam...

Fajnie jest tez odwrocic nieco sytuacje... ta choroba daje sposobnosc niesamowitej pracy nad samym soba; czy bylbym swiadomy tylu aspektow i zaleznosci, gdyby nie moja nerwica/depresja/zaburzenie osobowosci?

jurdab napisał(a):można chorego na depresję "zmieść" jednym przypadkowym słowem.


dystans... uczmy sie dystansu...

i bedac w Krakowie nie omieszkam Cie troche pomeczyc ;][/quote]
laissez_faire
 

Postprzez jurdab » 28 lip 2008, o 05:10

I znów - dla mnie - ciekawe przemyślenia z Twojej strony. Ad. "aresztowania" - Ty widzisz depresję mocno indywidualnie - ja myślałem o niej w kategoriach statystyki matematycznej. Prawda - siedzi w umyśle chorego, ale statystycznie wiele elementów się powtarza u różnych cierpiących na tę przypadłość - stąd może pomysł aresztowania - odcięcia od siebie i innych, coś na kształt utopii o tabletce szczęścia. Tak, jak Ci napisałem - ja w tej chwili jestem OK, zacząłem normalnie pracować, cieszą mnie rzeczy od których jeszcze kilka miesięcy temu uciekałbym w "zacisze" głowy pod kocem, ale oczywiście boję się. Boję się powrotu. Zaaresztowałbym w takim razie ten, jakiś tam, płatek umysłu przez który depresja może mieć do mnie dostęp.

Co do spotkania w Krakowie - z przyjemnością oczywiście - mięli byśmy o czym pogadać. Pozdrawiam, spokoju i wiary w swoją siłę.
jurdab
 
Posty: 67
Dołączył(a): 17 lip 2008, o 05:51
Lokalizacja: Kraków


Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 439 gości

cron