Witajcie
Zalozylam nowy zwiazek.
W sumie szybciej niz sie spodziewalam po rostaniu z michalem.
Myslam ze bedzie dobrze ze ja sie zmienialam i ze jestem zakochana.
Minelo kilka miesiecy...
Niby wszystko jest pieknie. On kocha mnie nad zycie a ja nawet nie wiem czy to milosc. Bo co sie czuje jak sie jest zakochanym?
nie wiem
Ja czuje tylko ze bylam upojona bliskoscia i mozliwoscia przytulenie sie do kogos...a teraz patrze i widze obcego czlowieka...
Tesknie dorelacji i szalenstwa, do starania sie o faceta , poswiecania i tak dalej.
A tak to nic nie czuje.
Coraz czesciej mam ochote sie go pozbyc, uciec i coraz czesciej mysle ze ja poprostu sie nie nadaje do milosci i zwiazkow.
I ze to sie nie zmieni nigdy , poprostu taka jestem i cale starania na nic.
ze bede wracac tutaj na forum i cale zycie szukac czegos...czego sama nie wiem.
Wiem tylko ze jestem i bede nieszczesliwa i ze nie umiem innaczej i chyba nie chce ...
zwiazek ktory sie rozpada a potem naprawia i tak w kolo to jest to co mi daje cel i emocje w jedna i druga strone potezne ktorych potrzebuje aby zapomniec o tym ze jest mi zle na swiecie i o problemach.
I co dalej?
Jest ktos tutaj kto uwaza tak jak ja ze nic sie nie zmienia ?
JAk majac za soba tak poterzne emocje zadowolic sie spokojna relacja?
nefi