Wciąż mi go brak....

Problemy z partnerami.

Wciąż mi go brak....

Postprzez maja... » 16 lip 2008, o 16:18

Witam. Mam prawie 19 lat. Od ponad 2 jestem w związku. Mój problem jest bardzo rozległy. Otóż chodzi o to, że czuję się bardzo samotna w swoim związku. Nieustannie dochodzi do bezsensownych kłótni, które właściwie powinny zakończyć się tak szybko jak się zaczęły. Czasami zdarzają się poważniejsze spięcia, które wynikają głównie z winy mojego partnera. Rzecz w tym, że on rzadko kiedy potrafi przyznać się do winy. Wciąż mnie ocenia, mówi, że marudzę i wszystko to tylko moja wina. On nie dostrzega tego, że brakuje mi jego bliskości i ciepła, jego zaangażowania, czułych gestów, a nie tylko miłych słów, które maja się nijak do tego jak mnie traktuje. Jestem często lekceważona, kiedy pragnę rozmowy, on pomimo moich próśb nie reaguje, tak jakby moje uczucia nie miały znaczenia. Kiedy się złości nie pisze do mnie, bo twierdzi, że musi to odreagować. Ciche dni zdarzają się nawet wtedy kiedy wydaje się, że wszystko jest w porządku, ale dla mnie nie jest...., bo nie potrafię zrozumieć jak ktoś, poza kim świata nie widzę potrafi być dla mnie tak okrutny.

Kiedyś byłam przez niego upokarzana, zawsze czułam się podle, chociaż tak naprawdę nic nie było moja winą, ponieważ starałam się, zawsze byłam przy nim, wyciągałam pomocna dłoń, walczyłam o nasz związek. Raz się rozpadł, po czym wszystko mu wybaczyłam i uwierzyłam w to, że się zmienil. Ale nie dostrzegam tego. Było dobrze przez pierwsze miesiące, później znowu mnie obraził, po czym przepraszał, tłumaczył się tym, że to pod wpływem złości, mówił, że żyć beze mnie nie może, że jestem jedyna i najważniejsza oraz że próbuje nad tym panować, ale wciąż powtarza się ta sama historia.

Chcę by liczył się z moim zdaniem, ale tak wcale nie jest. Według niego (to tylko moje przypuszczenia) powinnam zawsze zgadzać się z nim, wciąż się przystosowywać. Kiedy bardzo łagodnie próbuje zwrócić mu uwagę, że rani mnie jego postępowanie, to albo przestaje odpisywać lub mówi, że jeżeli nie jestem z nim szczęśliwa, to żebym odeszła.... Czuje niewyobrażalny ból, bo to tak jakby mu wogóle na mnie nie zależało. Chcę by się zmienił, by jego słowa o wielkim uczuciu i miłości jaką mnie darzy nabrały większego znaczenia...

Już nie wiem co robić, by zaczął taktować mnie poważnie, z należnym mi szacunkiem. Nie twierdze, że jego charakter składa się tylko z samych wad, bo potrafi sprawić, że czuję się wyjątkowa. Raz są 3 dni spokoju, następne trzy dni wojna, a ja nie czuję do niego nawet złości, tylko niewyobrażalny żal i smutek... Nie potrafię zrozumieć dlaczego tak robi skoro sam twierdzi, że kocha mnie nad życie.

Próbuję być silna, ale to mnie przerasta. Chce spokoju, ale nie chcę go stracić, nie chcę być z nikim innym, chcę by się zmienił, ale sama nie wiem co robić.

Dodam, że nie mieszkamy razem. Jesteśmy oddaleni zaledwie parę kilometrów od siebie, a jednak tak rzadko się widujemy, nie mamy kiedy porozmawiać w 4 oczy, wszystko odbywa się przez telefon.

Dziś czuję się znowu okropnie. Wczoraj ponownie mnie zignorował. Prosiłam o wiadomość, ale się nie doczekałam. Byłam zła, ale odpuściłam, napisałam miłego SMS a. Dziś rano napisał, tak jakby nic się nie stało, ale tym razem to ja milczę, czekając na jego ruch. może w końcu zacznie się martwić, (bo to do mnie nie podobne), a może znowu się rozczaruje i usłyszę kolejne "daj spokój", "co Ci znowu jest?!", "jak masz zamiaru się nie odzywać to twoja sprawa". Pozostaje sama z wieloma problemami. Doradźcie co dalej począć. Od ciągłego przeżywania smutków, chcę z nim przeżywać miłość....
maja...
 
Posty: 3
Dołączył(a): 16 lip 2008, o 15:18

Postprzez Megie » 17 lip 2008, o 07:37

hei

ktoz z nas nie chce byc kochanym..kocha i chce byc kochanym..
nie zawsze nasza milosc spotyka sie z odwzajemieniem, bo albo ktos nie chce albo nie potrafii odwzajemic tej milosci.. do milosci nie da sie nikogo zmusic.. nie warto tez prosic i zebrac o milosc bo traci sie wtedy godnosc i raczej nic sie nie zyska..
wiec nic nie zrobisz z nim, nie zmusisz go..
moze to nie jest TEN mezczyzna, skoro nie czujesz sie szczesliwa..

:pocieszacz:
Megie
 
Posty: 1479
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 15:24
Lokalizacja: nie wiem skad..

Postprzez tytania » 17 lip 2008, o 07:43

Maju... Serce mi się kraje kiedy to czytam, bo czułam się w swoim związku identycznie. Jestem praktycznie w Twoim wieku i jedna dobra rzecz z tego wynika: jeszcze mnóstwo pięknych dni przed nami, nie warto marnować życia na miotanie się, na przeżywanie go inaczej niż chcesz.
Ja równiez ciągle słyszałam "wymyślasz", "przesadzasz", "odpuść sobie". Aż przestałam wierzyć w siłę mojego zdania. W końcu mni zostawił, bo miał dość "mojego marudzenia". Powiem Ci szczerze... Życzyłabym Ci, żeby to się ułożyło, ale nie wierze w to.
Mi otworzyły się oczy po przeczytaniu "Kobiety, które kochają za bardzo". Stąd też mój temat "Kochać za bardzo...". Myślę, że masz podobny do mnie problem - to NIE TEN mężczyzna i tyle :(
Słuchaj, odejdziesz, będzie boleć, ale przestanie, choć na to też będziesz musiała poświęcić czas. Nie odejdziesz, będzie boleś i nic się nie zmieni. Do tanga trzeba dwojga.
Bądź dzielna.
Pewnie chciałabyś usłyszeć jakąs złotą radę jak go odmienić... ale tak naprawdę to zależy tylko od niego. Warto tracić energię na to na co nie masz wpływu?
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez maja... » 17 lip 2008, o 12:38

Kiedyś było zupełnie inaczej... Pamiętam jego czułe gesty, to jak dzień w dzień troszczył się o mnie. Nie brakowało mi niczego. Najgorsze jest to... że już raz przeżyłam z jego powodu zawód, już raz ze mną zerwał. Pamiętam, że tego dnia nie czułam nic. Nie uroniłam nawet jednej łzy, ale przez kolejne miesiące nie było dnia, kiedy bym o nim nie myślała... Wtedy wydawało mi się, że go nienawidzę, za to co zrobił, za to, że mnie poniżał, krzywdził... Ale patrząc wstecz nagle uświadamiam sobie, że nigdy nie mogłabym go znienawidzić... :(
Nie liczyłam już właściwie na nic, ani, że do siebie wrócimy i że znowu będzie tak jak dawniej. A tu niespodziewanie dostałam od niego wiadomość... Później dowiedziałam się prawdy i wybaczyłam, bo wierzyłam w niego, wierzyłam, że teraz wszystko będzie inne...

Nie potrafię zrozumieć tego gdy mówi mi, że kocha, że jestem najważniejsza i wyjątkowa dla niego, a jednocześnie kiedy przychodzi co do czego nie mogę na niego liczyć. Nie mogę już nawet słuchać kiedy mówi, że nie robię nic innego jak marudzę. A chcę jedynie by zwrócił na mnie uwagę. Zapytał się "jak się czujesz?", "spotkajmy się, bo cie potrzebuje". Z nim jest ciężko, ale be niego jeszcze gorzej. :(

Nie potrafię być stanowcza, wciąż unikam kłótni, ale nie potrafię jednocześnie tłumić w sobie żalu i gniewu. Mam ochotę wykrzyczeć mu prosto w twarz, powiedzieć o wszystkim, nie bać się słów.

Może moim problemem jest to, że wciąż żyje nim, ale wiem, że byłoby prościej, gdyby okazywał mi więcej zainteresowania. Wtedy nie czułabym się tak beznadziejnie.

Mamy wiele problemów, związanych nie tylko z nami. Wiem, że teraz jestem mu potrzebna...

Nie wiem ileż można mieć nadziei i wiary w drugiego człowieka. Jeszcze się trzymam, ale co będzie dalej? Czy nie zostawi mnie ot tak po prostu, bo zbyt zrzędzę?
Tak, kocham go zbyt mocno. Nie pragnę niczego innego jak to, żeby zrozumiał, żeby zmienił się dla mnie, aby dał szanse bym pokazała mu, że może być inaczej jeżeli będziemy się szanować i wspierać na wzajem.


Dzisiaj pragnę go odwiedzić, ale nie chcę go o niczym uprzedzać, tylko zaskoczyć. Wiem, że będzie zły, ale muszę to wyrzucić z siebie. Mam dość tego, że nie ma dla mnie czasu, chociaż wiem, że gdyby bardzo chciał widywalibyśmy się codziennie. Może kiedy stanę w progu powie "wracaj do domu", może powie "po co tu przyjechałaś", może zmiesza mnie z błotem, a może po prostu weźmie mnie w ramiona...choć sama w to nie wierzę. :(
maja...
 
Posty: 3
Dołączył(a): 16 lip 2008, o 15:18

Postprzez tytania » 18 lip 2008, o 10:03

Maju... Szczerze powiem, że trudno mi sie odpisuje na to co piszesz, bo dokładnie to samo przeżywałam. Wiem, że bardzo chcesz teraz usłyszeć "SPRÓBUJ. Dla miłość warto!". Jednak ja myśle, że w ty wypadku nie warto... Wiesz, że mogłoby być lepiej gdyby on się starał. Ale on się nie stara. Ty podwijasz ogon, chodzisz na paluszkach, żeby go tylko nie zdenerwować, żeby się wreszcie dopasować. Błagasz w ten sposób o trochę uczucia, stajesz się coraz bardziej zaukana i zagubiona, ale brniesz w to dalej w "imię miłości".
Napisałaś, że już kiedyś Cię zostawił, ale wrócił. Czemu się zgodziłaś skoro wiedziałaś, że Cię krzywdził? "W imię miłości"? Nie sądzisz, że popełniłaś błąd? Rozumiem, że cięzko odmówić. Sama teraz próbuje się wyleczyć z dawnej miłości, ale gdzieś podświadomie chciałabym, żeby on znowu mnie kochał. Tylko po co? Po co mi jego destrukcyjne uczucie?
Maju. Obudź się. ZAsługujesz i pragniesz czegoś lepszego. Nie odbieraj sobie szansy, nie daj się traktować jak 5 koło u wozu. Myśl o sobie, zadbaj o siebie! Chcesz następne lata spędzić z nim w takich warunkach? Założe się, że nie! Zanim porozaiasz z nim porozmawiaj ze sobą. Myślę, że dobrze wiesz, że powinnaś odejśc, ale bardzo boisz się stracić tej miłości :( Tylko czy nie jest to miłość jednostronna?
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59


Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 245 gości

cron