Połączyło nas coś wyjątkowego. Stał się dla mnie całym światem.
Były rozmowy o małżeństwie , naszych dzieciach, o tym ,ze od września miałam się do niego przeprowadzić...
wiele wybaczyłam, bo jesteśmy tylko ludźmi którzy popełniają błędy.
duzo było naszych błędów.
W ciężkich chwilach mówiłam ,że jesteśmy na dobre i na złe ,że nie wiadomo co będzie się działo będziemy mieli zawsze siebie.
I nie wytrzymałam pewnej nocy, przeważyło szalę...
Poczułam ,że mam dość wysłuchiwania tych wszystkich okropnych słów które rzucał w kierunku mojej osoby zwłaszcza wtedy kiedy sobie popił z kumplami...
Mówiłam wcześniej , zwracałam uwagę jak wielki ból mi sprawia. I nic.
Przelało sie kiedy usłyszałam ,że nic nie jestem warta, że jestem jego wielkim problemem, nie warto dla mnie nic robić... ,ze nie chce mnie widzieć nigdy więcej na oczy ,żebym się wynosiła do tego wymyślonego przez niego kochanka...
powiedziałam "dość" mimo ,że go kocham.
Tłumaczył żebym wybaczyła bo gadał głupoty po pijaku...
ale to nie był pierwszy raz
na następny dzień rozmowa : co on planował dla nas tuż przed tym jak powiedziałam koniec.. kolacje wyjazdy urządzanie domu...
a ja prosiłam chyba o zbyt wiele bo o szacunek i odpowiedzialność za to co obiecuje...
teraz błąkam sie po domu i zastanawiam czy dobrze zrobiłam,
czy może on się po takim kopniaku zmienisię i nie wiem...
co Wy o tym myślicie?