Witajcie Jestem z Wami od kilku lat,ale nigdy nie zdobylam sie chyba na odwage by napisac. Az do teraz.
Moj problem dotyczy zwiazku prawie 5-letniego. Duzo by tu opisywac,wiec postaram sie strescic najbardziej subiektywnie jak potrafie.
Poznalismy sie jak wiekszosc par,wspolni znajomi itp. Na poczatku bylo cudownie. W sumie szczerze przyznam,ze zawsze bylam na 1.miejscu i czulam sie wazna osoba dla Niego.
Po 2latach zwiazku A.(pierwsza litera Jego imienia) dostal w spadku mieszkanie i...zamieszkalismy razem. Majac swiadomosc jak ciezko teraz o mieszkanie bylismy szczesliwi i docenialismy ten fakt. A. jest odpowiedzialna osoba,ma stala prace wiec nie bidowalismy. Ja rowniez pracowalam,rodzice pomagali. Naturalna koleja rzeczy byla legalizacja zwiazku,wiec po niecalym roku wspolnego mieszkania A. oswiadczyl mi sie. Jest typem czlowieka,ktory wrecz darzy do tego by miec rodzine. Przyjelam oswiadczyny,choc szczerze przyznam ze troche sie wystraszylam
No i dziwnie tak jakos wyszlo,ze w krotkim czasie po tym zaczelo sie miedzy nami psuc.
Przestalismy ze soba rozmawiac, stalismy sie dla siebie wspollokatorami. On uciekal w internet,ja do znajomych. Zniknelo gdzies jakiekolwiek zrozumienie,gdyz On uwaza,ze staral sie wszystko naprawic a ja odnosilam wrazenie,ze jestem dla Niego nikim. Ze traktuje mnie jak dziecko i to do tego niepelnosprawne. Ciagle to Jego 'ja wiem lepiej' przyprawialo mnie o mdlosci. Z czasem tak sie od siebie oddalismy,ze naprawde stal mi sie obca osoba. Wszelkie proby naprawy doprowadzaly do tego,ze bylismy w punkcie wyjscia. Bylam zrozpaczona,bezradna i...siegnelam po alkohol Wstyd mi,ale wtedy tak bylo wygodniej... Co najgorsze wiem,ze bylo to moje wolanie o pomoc do Niego,niestety - przez brak zrozumienia skutek byl odwrotny
Przyznac musze,ze jednak zawsze byl 'przy mnie' - wracal szybko z pracy do domu,nie szlajal sie nigdzie. Niestety ja tego Jego staran nie widzialam - jak sam pozniej powiedzial - widzial,ze wolam o pomoc ale juz wtedy przestal mnie sluchac.
No i stalo sie...uderzyl a raczej pobil mnie W sumie to 3razy. Obwinialam sie za wszystko,ze to moja wina,ze mial powod. Sam tlumaczyl to bezsilnoscia. Wiec w polaczeniu z Jego lzami i checia poprawy - wybaczalam. Musialam tlumaczyc podbite oczy,kryc sie,probowac tlumaczyc to przed rodzicami. Nie wszystko sie udalo. Po 3razie zabralam kilka szmat i psa i poszlam do rodzicow. Przezyli szok,zwlaszcza tata bo o niczym nie wiedzial... Mama raz mnie widziala,ale ulegla moim blaganiom by nic nie robila i teraz wiem,ze nigdy sobie tego nie wybaczy
Po powrocie do domu rodzinnego bylam cieniem czlowieka. Zauwazylam jak bardzo moje relacje w tym zwiazku mnie zmienily. Przestalam byc soba,balam sie wyrazac wlasne zdanie w obawie o reakcje typu 'ban'. Z czasem zaczelam byc soba,usmiechac sie i nie chowac glowy w piasek.
Nadal Go kochalam. Mieszkamy w jednym miescie,wiec o kontakt nie bylo trudno. W sumie nigdy go nie zerwalismy ze soba. No i buzia sie podgoila,serduszko nadal bilo,wiec zaczelismy sie spotykac na przyslowiowa kawke. Rozmawialismy,a raczej jak sie okazalo - probowalismy. On ciagle staral sie mnie sprawdzac czy sie zmienilam i np.specjalnie bral mnie do knajpy i obserwowal moje zachowanie. Przykladow takich moge mnozyc,bo zawsze lubil 'testowac'
I tak przez prawie rok bylismy zawieszeni w prozni. Spotkania na kawke,kilka spacerow,niekiedy kochanie sie... W przeciagu tego czasu czesto mnie splawial,traktowal na odwal sie. Pamietam te esemy po ktorych ryczalam jak bobr. Mialam juz dosc i naprawde cos we mnie narastalo.
W koncu pojawil sie ktos inny na horyzoncie. Nasz wspolny znajomy,no moge smialo powiedziec ze Jego przyjaciel. Wiem,ze to krepujace i mimo wszystko bede uwazac,ze nie fair - chcac nie chcac stanelam miedzy przyjaciolmi. Ale do rzeczy...
S.(ten nasz znajomy) byl od 2lat w UK i przyjezdzal sporadycznie. W styczniu tego roklu spotkal sie z A. i rozmawiali. M.in.o mnie. A. powiedzial mu,ze nic do mnie nie czuje,ze dobrze mu jest samemu,ze w koncu ma spokoj. Poblogoslawil S.,jezeli by cos do mnie mial miec. Najsmiesniejsze,ze w miedzy czasie A. pisal mi esemesy,jakoby w koncu mam szanse wyjechac (zawsze chcialam) i zaczac nowe zycie. Nie wiedzialam,ze to byla kolejna Jego gierka
W koncu ja sie spotkalam z S. Poczulam sie cudownie w jego towarzystwie. Rozmawialismy o wszystkim,o A. takze. Powiedzialam ze szczegolami o naszym zwiazku i jak mozna bylo sie spodziewac - A. nie wspomnial nic o tym,ze mnie bil. Przedstawil mnie jako alkoholiczke i ogolnie nie wyrazal zbytnio wyzszych uczuc.
Spotkanie z S. sprawilo,ze nabralam wiary w siebie. Jestem pewna,ze przyspieszylo w koncu decyzje co dalej w zwiazku z A. Poniewaz On nie chcial nawet o tym porozmawiac - poszlam do Niego po reszte rzeczy. Wpadlam zaplakany i powiedzialam,ze juz tak dluzej nie moge. Ze chce zaczac zyc. I stalo sie - A. nagle zmiekl,rozplakal sie i po tylu latach zaczal mowic o swoich uczuciach. Powiedzial ze bardzo mnie kocha,ze chce wszystko naprawic. Bylam w podwojnym szoku,bo nie mialam pojecia co On do mnie czuje Najbardziej zabolalo mnie jednak to Jego zdanie,ze widzial co sie ze mna dzieje,ale wtedy juz mu to bylo obojetne. Czulam jakbym kolejny raz dostala w policzek - tyle czasu w prozni,zycia w rozzaleniu ze kochana osoba mna gardzi,ze nic dla Niego nie znacze a On...mowi,ze mnie kocha. Czulam wszystko naraz,takze zlosc,ze dopiero teraz mi to mowi,gdy ja zaczelam stawac na nogi. W koncu jednak wyszlam...
Po kilku dniach napisal esa,czy jestem pewna swojej decyzji i z bolem serca powiedzialam,ze tak. Zdecydowalam sie na wyjazd z S. - chcialam tak bardzo zaczac nowe zycie i przyznam,ze cieszylam sie,ze nadarzyla sie taka okazja. Z dala od tego miasta,od wspolnych miejsc...
No i wyladowalam w UK z szansa by zaczac zyc na nowo. Duzo mnie to wszystko kosztowalo i szczerze ? Do tej pory podziwiam sie za to. Za tak silna wole po raz pierwszy raz w zyciu...
Niestety czar prysl po miesiacu,gdy na gg pojawila sie wiadomosc od A. Zaczelismy rozmawiac... W duzym skrocie : byl wylewny jak nigdy,mowil jak bardzo mnie kocha i ze chce bysmy wrocili do siebie. Ze wszystko wybaczy byle bym tylko wrocila. Ponioslo mnie i zadeklarowalam chec powrotu. Nadal Go przeciez kocham (a moze swoje wyobrazenie o Nim...).
Trwa to ponad 2m-ce,gdyz narazie jestem uziemiona w UK. W tym czasie duzo sie wydarzylo - nie jestem tak przekonana do powrotu jak naq poczatku,ba - za bardzo nie chce wracac do kraju. Pojawilo sie tez uczucie do S.,ktory mimo wszystko duzo zniosl. Nie odtracil mnie,wykazal sie zrozumieniem i oprocz rad-nie wplywal na moje decyzje.
Przez ten czas jestem w kontakcie z A. Rozmawiamy jak nigdy o tym co bylo zle,co dobre. I niestety - widze,ze On usprawiedliwia sie za to co zrobil. Twierdzi,ze zle zrobil bijac mnie ale - nie mial innego wyjscia. Reasumujac - zasluzylam sobie na takie traktowanie,choc podkresla ze nie jest z tego dumny i zle mu z tym. Obiecal,ze juz nigdy nie podniesie na mnie reki chocby nie wiadomo co. Ze Go ta opinia 'damskiego boksera' boli i nie zasluzyl w sumie na nia...
Im wiecej czasu mija,tym bardziej do glosu dochodzi moj rozsadek. Mimo,ze On stara sie jak moze ja nie potrafie tak po prostu zbagatelizowac tego co mi zrobil. Boli mnie to,ze Jemu to sie udaje. Po prostu woli o tym nie mowic i ja tez powinnam. Ale czy potrafie ?
Nie wybielam sie,nawet nie staram - mam nadzieje,ze udalo mi sie przekazac to subiektywnie. Wiem jaka bylam,co zle zrobilam i zaluje tego szczerze. Nadal czuje ze Go kocham,ale boje sie. Tak bardzo sie boje...
Mam szanse na nowe zycie z kims ktop mnie szanuje,z kim doskonale sie rozumiem. Nie wiem jednak do konca jaka decyzje podjac...
I wierzcie mi - staralam sie i tak to wszystko skrocic
Dziekuje za przeczytanie tego postu. Szczerze przyznam,ze od razu mi lepiej jak to wszystko z siebie wyrzucilam. Pozdrawiam