Pozwólcie ze jeszcze dorzucę pare zdań które mi się nasunęły w związku z powyższym.
Nadzieja...cudowne,pozytywne uczucie.Trzeba ją mieć.Ale by była czymś co może nam pomóc musi mieć solidne,jak najbardziej realne podstawy.Nie może być jakimś marzeniem,mrzonką ze rozwiązanie naszych problemów leży w rękach innych ludzi,ze bez ich miłosci,zainteresowania i współczucia nie jesteśmy w stanie nic ze sobą zrobić.Ucieczka w taką 'nadzieję'-choć w trudnych momentach wydaje się być najłatwiejszym wyjsciem-jest ślepym zaułkiem,drogą do nikąd.
Wiem,powiedzenie sobie w tym najcięższym momencie:"Jestem sam,nikt mi nie pomoże,taka jest okrutna prawda więc sam muszę sie brać do roboty" ,jest ciękim przeżyciem,przed którym niektórzy(w tym ja)bronili sie przez długi czas.Niepotrzebnie.
Bo o wiele wiekszy spokój ducha daje świadomość ze wszystko jest w naszych rękach,niż złudne przeświadczenie ze 'gdyby ktoś mnie pokochał,zainteresował sie,pomógł bylo by inaczej"...
Ale o tym trzeba się samemu osobiście przekonać,nie da się uwierzyć na słowo.Trzeba się odważyć i nie przejmować niepowodzeniami które napewno się przydarzą.