Stereotyp milosci do grobowej deski

Problemy z partnerami.

Postprzez ewka » 3 lip 2008, o 21:20

Pytajaca napisał(a):No wlasnie. Skad wziac taich nauczycieli, ktorzy przestana nam wmawiac a naucza nas obserwowac,jakie zycie jest naprawde.

Więc załóżmy, że masz dorastającą córkę/syna - co jej/jemu przekażesz? No coś przekazać trzeba... co powiesz? Co "wmówisz"? Że wychodzi za mąż czy żeni się "na chwilę" - do pierwszego zakrętu? To chyba nie tak...
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez bunia » 3 lip 2008, o 21:53

Mozna i trzeba obserwowac samemu...i wyciagac wnioski nie mowiac juz,ze nasze wlasne bledy powinny byc szkola :lol:.....nie kazde wzorce sa dobre do nasladowania lub "nauczyciele" odpowiedzialni wiec uczmy sie zycia na wlasny rachunek :tak:
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez ewka » 3 lip 2008, o 22:41

Zgadzam się, Buniu... jeśli dotyczy to nas, dorosłych. Pytająca ma jednak pretensje do "wmawiania", więc pytam - jaki ma pomysł wychowawczy? W końcu w tym wszystkim jest jeszcze cała fura odpowiedzialności.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez bunia » 3 lip 2008, o 22:48

No tak...."wmawiac"....najlepiej byc samemu przykladem ale nie zawsze jest to mozliwe....tak jak wspominasz odpowiedzialnosc,patologia i inne zawieruchy zyciowe nie zawsze spelniaja te oczekiwania wiec nie ma wyjscia jak dorastajac szukac wlasnej drogi....tak mysle.
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez Pytajaca » 4 lip 2008, o 01:16

I w tym miejscu zgodzilabym sie z Bunia. Tu chodzi o to, by nie tyle "wmawiac", ile dac przyklad dzieciom. Bo jesli np. nie wyszlo juz rodzicom, co i tak jest bolesne, to pokazac, ze mozna byc szczesliwym, moze z kims, kto to druga polowe zastapi? Nawet jeli to nie bedzie ojciec, ale jesli da milosc dzieciom - to dlaczego nie? Czy walczyc i pozostawac na sile w zwiazku "na cale zycie", bo tak kaze tradycja, przy okazji pokazujac dzieciom ile zlego i ile cierpienia trzeba zniesc czy tez pokazac, ze mozna byc szzesliwym nie realizujac stereotypow?...Moja odpowiedz znasz.

Mnie tu Ewa nie chodzilo jednak o to,co wynosimy z rodzin, ale raczej o to,co ucza nas romantyczne ksiazki, filmy i media. Jak wiesz, nie lubie skrajnosci i nie znosze filozofii skakania z kwiatka na kwiatek, ale nie znosze tez polskiego cierpietnictwa kobiet, zycia w obludzie, lub "bo tak lepiej", "bo warunki materialne nie pozwalaja" lub z innego powodu. Nawet gdy rzeczywiscie tak jest, a sa dzieci, czy uwazasz, ze trzeba zacisnac zeby i wytrzymc meza ktory leje, bo glupio sie rozwodzic? bo dzieci beda nieszczesliwe? bo to miala byc jedyna milosc? bo wiem, z kocham toksycznie, ale nic na to nie poradze? To chyba jakas patologia to przyzwolenie na cierpietnictwo kobiet (lub mezczyzn) = na kazdym kroku o tym slysze. I mowie dosc. Milosc kocha, podziwia,szanuje, chce dobra innej osoby. Nie jest dla dobra dzieci pozostawac w chorym zwiazku i pokakazywac im patologiczne uklady, uczyc ich chorych reakcji. Lepiej odejsc z nimi, z wiara, ze za rogiem przydarzyc sie moze ta prawdziwa milosc, ktora dotrzyma nas za reke az na starosc.
Avatar użytkownika
Pytajaca
 
Posty: 690
Dołączył(a): 19 maja 2007, o 18:34

Postprzez ewka » 4 lip 2008, o 07:15

Pytajaca napisał(a):I w tym miejscu zgodzilabym sie z Bunia. Tu chodzi o to, by nie tyle "wmawiac", ile dac przyklad dzieciom. Bo jesli np. nie wyszlo juz rodzicom, co i tak jest bolesne, to pokazac, ze mozna byc szczesliwym, moze z kims, kto to druga polowe zastapi?

Przepraszam - "wmawiać" to Twoje określenie, Pytająca.
Ja uważam inaczej - są zasady, które w życiu obowiązują i powinny być dzieciom przekazywane BEZ WZGLĘDU na to, jak nam się życie układa. Z tego co mówisz wychodzi, że zasady się dopasuje do rzeczywistości. No nie wiem.
Czy nie-ojciec da miłość dzieciom, to się dopiero okaże... dopiero "w praniu" wychodzi, co kto komu i ile daje - więc i tutaj też nie ma żadnej pewności... równie dobrze można wpaść z deszczu pod rynnę. Można zaryzykować wejście w "nowe", można zaryzkować bycie "po staremu".
Jeśli już rodzicom nie wyszło... okej, a jeśli w drugim układzie też nie wyjdzie? Szukamy układu trzeciego, do bólu szukamy... jeśli ten niestandard jest dobrym przykładem i wzorem dla dzieci, które kiedyś mają stworzyć dom - to masz rację. Kolekcja wujków rośnie, dzieci są emocjonalnie rozjechane... ale to pikuś, szczęścia szukamy przecież;)

Pytajaca napisał(a):Czy walczyc i pozostawac na sile w zwiazku "na cale zycie", bo tak kaze tradycja, przy okazji pokazujac dzieciom ile zlego i ile cierpienia trzeba zniesc czy tez pokazac, ze mozna byc szzesliwym nie realizujac stereotypow?

Nie wiem, jakie zło i cierpienie masz na myśli.

Pytajaca napisał(a):Mnie tu Ewa nie chodzilo jednak o to,co wynosimy z rodzin, ale raczej o to,co ucza nas romantyczne ksiazki, filmy i media.?

Jeśli pewne wartości będą dzieciom "wmówione" - nie będą tak bardzo podatne na śmieszne wpływy. Media ani romantyczne książki nie będą wtedy nauczycielem, a jedynie jakąś opcją... którą można oczywiście wybrać i wg niej żyć, ale to już kwestia wyboru.

Nie nie, nie uważam, że TRZEBA wytrzymać męża, który leje... nie wiedziałam, że rozmawiamy o patologiach! Trzeba było o tym na samym początku napisać. Bo ja raczej o tym, z jaką łatwością rozkminia się rodziny, bo "nie jestem szczęśliwy/a", bo "nie wychodzi".

Nie rozumiem również "cierpiętnictwa", o jakim piszesz. Że pije, bije... ale dobrze, że jest? ".
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez citizen » 4 lip 2008, o 08:25

W teorii wszystko jest proste, ale jak w praktyce ustalić granicę kiedy "nie jestem szczęśliwy(wa) odchodzę" się kończy, a zaczyna "to piekło, więc mam prawo odejść", bo rozumiem że ten pierwszy wybór jest Twoim zdaniem nieuzasadniony, a drugi tak.
citizen
 
Posty: 102
Dołączył(a): 7 gru 2007, o 12:33

Postprzez ewka » 4 lip 2008, o 09:03

citizen napisał(a):W teorii wszystko jest proste, ale jak w praktyce ustalić granicę kiedy "nie jestem szczęśliwy(wa) odchodzę" się kończy, a zaczyna "to piekło, więc mam prawo odejść", bo rozumiem że ten pierwszy wybór jest Twoim zdaniem nieuzasadniony, a drugi tak.

Bywa, że wkroczy ktoś trzeci i NAGLE okazuje się, że „nie jestem szczęśliwa/y”...
bywa, że partner w jakimś sensie zawodzi i jest inaczej niż wydawało się, że powinno lub miało być...
bywa, że koniec motyli...
bywa, że codzienność...

Myślę, że to zależy od definicji szczęścia (nieszczęścia), a tę każdy ma inną. I inną na to „bywa” odporność... dlatego granica w każdym związku i każdym człowieku jest w innym miejscu – więc i ustalić się nie da. Może się ze mną zgodzisz, a może nie – wydaje mi się, że czasami pretensje do świata, życia, partnera, związku... są jakby lekko nadmuchane. Że gdyby z takim doświadczeniem, tolerancją, cierpliwością i wyrozumiałością, jaką mamy w związkach drugich... że gdyby tyle tego wykrzesać w związku pierwszym, to nie musiałby się rozsypać. To, z czym walczyliśmy, z czym nie umieliśmy się pogodzić... w związku nowym daje się łyknąć. Oczywiście to nie reguła, ale chyba dość częste zjawisko.

Piekło jest dla mnie jakby bezdyskusyjne... to przekroczenie wszelkich granic.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez bunia » 4 lip 2008, o 09:12

Mysle.ze Cie rozumiem Pytajaca co masz na mysli.....moim zdaniem sprwa jest jasna od przemocy,patologii trzeba uciekac i "nie zaciskac zebow" .....kazde bezmyslne podporzadkowywanie sie normom,zasadom jest niebezpieczne i niczemu dobremu nie sluzy.
To prawda za wiele zlego dzieje sie "w imie milosci" :bezradny: i moim zdaniem nie nalezy tego akcteptowac.
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez citizen » 4 lip 2008, o 12:12

Że gdyby z takim doświadczeniem, tolerancją, cierpliwością i wyrozumiałością, jaką mamy w związkach drugich... że gdyby tyle tego wykrzesać w związku pierwszym, to nie musiałby się rozsypać.



Zgadzam się, że jeśli przepracujemy rozstanie to kolejny związek może być lepszy i że dzięki wiedzy uzyskanej w wyniku rozstania być może moglibyśmu uratować związek, ale niestety przeważnie jest na to za późno.

Piekło jest dla mnie jakby bezdyskusyjne... to przekroczenie wszelkich granic.


Czyli, musi pić, bić i mieć kochanki i na dodatek być beznaddziejnym ojcem dla dzieci. Mnie chodzi o to, że skrajne przypadki się łatwo ocenia, gorzej z tymi z obszaru szarości.
citizen
 
Posty: 102
Dołączył(a): 7 gru 2007, o 12:33

Postprzez ewka » 4 lip 2008, o 13:43

citizen napisał(a):Czyli, musi pić, bić i mieć kochanki i na dodatek być beznaddziejnym ojcem dla dzieci. Mnie chodzi o to, że skrajne przypadki się łatwo ocenia, gorzej z tymi z obszaru szarości.

Zgadzam się, szarość się rozmywa i trudniej ją złapać z zewnątrz... choć może być równie upierdliwa jak pije-bije. Każdy sam określa granicę, za którą nie ma już nic i ... jak wyżej - każdy ma ją w innym miejscu.

Nie chodzi o ocenianie, bo przecież zupełnie nie w tym sęk... po prostu rozmawiamy o kondyncji naszej i naszych związków - a ta wydaje się raczej kiepska (moim zdaniem).
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez citizen » 4 lip 2008, o 14:14

po prostu rozmawiamy o kondyncji naszej i naszych związków - a ta wydaje się raczej kiepska (moim zdaniem).


Eeee tam, mów za siebie, ja tam jestem w świetnej formie. :D

A co do kondycji związków. Myślę, że takie narzekanie w stylu "o tempora...", nie ma sensu. Świat się zmienił. Długość życia się wydłużyła. Ludzie na przestrzeni tak długiego czasu zaczęli się bardzo zmieniać. Zmieniły się możliwości samodzielnego życia.

Mnie się wydaje, że ten widok dwójki staruszków trzymających się za rękę, to takie trochę wyidealizowany mit. Jedyną parę takich staruszków jaką znam tworzą ludzie po przejściach, którzy są ze sobą od 4 lat.

Większość związków ze stażem powyżej 30 lat, które znam, to związki z rozsądku "bo lepiej już być ze sobą niż się rozchodzić" i czułości w nich tyle co kot napłakał.
citizen
 
Posty: 102
Dołączył(a): 7 gru 2007, o 12:33

Postprzez Abssinth » 4 lip 2008, o 14:22

a ja sie bede powtarzac :P

akceptacja.

chodzi o to, ze spotykamy na swojej drodze ludzi, ktorzy w danym momencie sa nam potrzebni, w danym momencie kompatybilni. spotykamy ich, oni spotykaja nas, cos sie rozwija, tworzy sie jakas wspolna rzeczywistosc...

...ale nie pozostajemy na cale zycie tacy sami - czytamy inne ksiazki, sluchamy innej muzyki, inni filozofowie przemawiaja do nas bardziej, inni mniej. Partnerzy rozwijaja sie rowniez - czasem szybciej, czasem wolniej, czasem po prostu w innym kierunku...po kilku latach bycia razem ani ja, ani moj partner nie jestesmy tymi samymi osobami, ktore wchodzily na wspolna droge...
...i czasem dalej jestesmy kompatybilni, czasem akceptujemy i podzielamy te droge, i to jest piekne....a czasem nie, i zaczynaja sie schody...

ani to wina moja, ani drugiej osoby...po prostu czas bycia razem sie konczy, probowac byc razem dluzej to bezsens - meczarnia dla jednej i drugiej osoby, zamykanie sie w systemie ktory jest skazany na porazke...

dlaczego jest w spoleczenstwie, nawet tu na Psychotekscie czasem, takie parcie na zmuszanie sie do milosci za wszelka cene? czy nie lepiej czasem jest oddac sobie i drugiej osobie wolnosc?
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Postprzez Pytajaca » 4 lip 2008, o 18:09

---------- 17:57 04.07.2008 ----------

bunia napisał(a):Mysle.ze Cie rozumiem Pytajaca co masz na mysli.....moim zdaniem sprwa jest jasna od przemocy,patologii trzeba uciekac i "nie zaciskac zebow" .....kazde bezmyslne podporzadkowywanie sie normom,zasadom jest niebezpieczne i niczemu dobremu nie sluzy.
To prawda za wiele zlego dzieje sie "w imie milosci" :bezradny: i moim zdaniem nie nalezy tego akcteptowac.


Buniu, bo wlasnie o to chodzi, ze nie kazdy tak samo pojmuje milosc. Milosc moze byc i patalogia, ale skad to wiedziec, skoro caly czas sie w dziecinstwie widzialo, ja ojciec bije matke? To tez tak te milosc pragniemy wyrazic i oddac innym - nirzadko tez bijac... Tylko czy to aby na pewno milosc?...

Ja jednak nie o tym chcialam, bo tu tory w zaczepke o moje "wmawianie" w dziecinstwie poszly...Ja mowie o tym, ze nie ma co zalowac roz, gdy plona lasy. Gdy kogos tracimy - kogos kogo kochamy - niewazne, czy ten ktos umiera, czy odchodzi, czy my odchodzimy (nie wspominalam ani slowem o zdradzie - uwaga! wiec prosze sie nie odnosic do sytuacji, kiedy jest sie z kims juz) - to gdy tego partnera juz przy nas nie ma, nie tracmy wiary w to, ze bedzie nastepny. Bo jesli nie ma sie milosci przy sobie to nie znazy, ze nie bedzie nastepnej.Trzeba wierzyc, ze nawet jesli pozno - spotka sie koljna milosc, a ta, ktora nie wyszla - choc wazna - nie jest jedna jedyna. Nie jest taka, ktora opisuja poeci, ksiazki, a moze i nasze matki, ktore zostaja przy jednym facecie, chco sa nieszczesliwe, ale ida w zaparte - "ze w zyciu ma sie jednego mezczyzne".

Poszukiwanie milosci jest wieczna droga i nieprawda jest, ze tylko jeden partner jest nam pisany. Jesli ma byc jeden- tym lepiej. Ale nie nazywalabym tego regula. Moim zdaniem regula ostatnimi czasy staje sie kilka milosci w ciagu zycia, bo swiat sie szybko zmienia, a my powoli za tymi zmianami nadazamy. Jedni wierza w jedna, jedyna, bo maja, drudzy nie wierza wcale, trzeci mecza sie, bo "nie udalo" sie z ta, ktora miala byc na zawsze. A kto powiedzial, ze to ma byc na zawsze, no kto?

To jest wlasnie stereotyp myslenia - postawic wszystko na jedna karte, a jesli sie nie uda - to byc nieszczesliwym do konca zycia. Bo nieudana milosc niesie za soba podkopanie wartosci o sobie, zwlaszcza jesli siemocno wierzy, ze ta osoba byla "jedyna mi pisana". A to jest niezdrowe - dla nas i dla naszych przyszlych partnerow.


---------- 18:05 ----------

citizen napisał(a):
Mnie się wydaje, że ten widok dwójki staruszków trzymających się za rękę, to takie trochę wyidealizowany mit. Jedyną parę takich staruszków jaką znam tworzą ludzie po przejściach, którzy są ze sobą od 4 lat.

Większość związków ze stażem powyżej 30 lat, które znam, to związki z rozsądku "bo lepiej już być ze sobą niż się rozchodzić" i czułości w nich tyle co kot napłakał.


Dokladnie lukrowany swiat waty cukrowej. A zycie jest inne. Tylko wcinajac z zapalem taka wate bez zastanowienia sie sami sobie podcinami skrzydla. Bo wierzymy w to, ze to wlasnie tak cudownie i lukrowato i dlugo ma byc. A przeciez zycie przynosi nam cos innego. I wtedy "zazynamy" sie, by ten ideal osagnac. Po co?

---------- 18:09 ----------

Abssinth napisał(a):
ani to wina moja, ani drugiej osoby...po prostu czas bycia razem sie konczy, probowac byc razem dluzej to bezsens - meczarnia dla jednej i drugiej osoby, zamykanie sie w systemie ktory jest skazany na porazke...


Absss, lepiej nie moglabym tego wyrazic. Nastepnym razem Ciebie poprosz o wyredagowanie tekstu, by przelozyc go "na polski".

Miauk!
Avatar użytkownika
Pytajaca
 
Posty: 690
Dołączył(a): 19 maja 2007, o 18:34

Postprzez ewka » 4 lip 2008, o 18:47

citizen napisał(a):
po prostu rozmawiamy o kondyncji naszej i naszych związków - a ta wydaje się raczej kiepska (moim zdaniem).


Eeee tam, mów za siebie, ja tam jestem w świetnej formie. :D

:luzik:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Poprzednia strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 212 gości