Mialam ten temat wczesniej juz poruszyc, ale dzis mi sie tak wycyrklowalo z pewna sytuacja z zycia...
Gdy widzimy pare staruszkow trzymajacych sie za reke to wzdychamy myslac "Ach, jak by bylo pieknie gdybym ja i moj Ziutek za 40 lat tez tak..." I myslimy z przkonaniem, ze to prawdziwa milosc, bo trzyma tych ludzi za reke nawet wtedy gdy znaja sie z dobrych i zlych stron, przez tysiace dni wspolnego zycia. Przezyli ze soba tyle lat!....
Oczywiscie sa takie pary - inne roczniki, inne wartosci maja w sercach i glowie. Moze tez jednak byc tak, i nie wiem, czy tez to Wam kiedys przyszlo do glowy, ze ci ludzie spotkali sie pozno. Ze ta milosc niesie za soba inne cele niz taka mlodziencza, wybuchowa. Ze szukali sie bedac juz po 50, 60 a moze i 70. A moze to tez najzwyczajniej nowa, kolejna i swiezutka milosc?...
Czy tak trudno uwierzyc w to,ze ludzie maja po kilku partnerow w ciagu zycia? I ze nie jest z nami nic nie tak, jesli ich kilku mamy? I jesli sie nam "nie udaje", choc mialo byc na "zawsze i do grobowej deski", to nie znaczy, ze jestesmy ulomni i mamy pozostac nieszczesliwi?
Nasze zycie jest niedoskonale, ale piekne i poszukujmy w nich rozwiazan dla nas, a nie stereotypowych basni o jednym ksieciu i jednej ksiezniczce. Bajki o kopciuszkach odlozmy juz na polke, czas rozprawic sie z nasza "nieudolnoscia" do stworzenia szczesliwego zwiazku z drugim czy czwartym partnerem.
Koniec stereotypom!