Witajcie!
Swego czau pisałam tutaj, jaki dręczy mnie problem. Niestety mimo upływu czasu nic się nie zmieniło, a ściślej nie ma żadnej zmiany, gdyż jestem bezradna i bezsilna.
W tej chwili czuję, iż nie mam wpływu na cokolwiek co dzieję się w moim życiu.
Taki rodzaj totalnej rezygnacji, poddania sie. Jedynie zostały mi myśli o śmierci - to one kojarzą mi się z uwolnieniem:(
Ale po kolei.
W ubiegłym roku Go poznałam, nie sądziłam, iż będę mogła się w nim zakochać, w końcu emocjonalnie byłam wciąż związana z moim poprzednim chłopakiem. A, tu proszę - pojawia się On. Zawrót głowy! Nie potrafiłam myśleć wówczas racjonalnie - ja tuż po 30-tce, a On kilka lat młodszy. Miało być tylko przyjemnie, wesoło i miło, a skończyło się moją tragedią.
Ja Go kocham, niestety z Jego strony mogę liczyć owszem na jakieś uczucie, ale z pewnością nie na miłość.
Co chwila zmieniam decyzje - raz zakazuję mu dzwonić, przy czym, gdy on w jakiś sposób usiłuje kontaktować się ze mną natychmiast zmieniam zdanie.
Nawet nie wiem, do kogóż powinnam mieć pretensje? Do losu? Do siebie?
Straciłam resztki pewności siebie - analizuję swoje zachowanie, każdy szczegół i myślę "co jest ze mną nie tak?" Czemu po raz kolejny facet dostrzega moją urodę, podkreśla moja osobowość, ale nie jest w stanie się zaangażować.
Tak bardzo jest mi przykro - ja dla niego jestem w stanie poświęcić noc, aby sprawdzić mu pracę mgr, zawsze mógł liczyć na moje wsparcie. A, ja...?
Owszem słyszę czasem - że jestem ważna osobą, ale to dla mnie za mało.
Nie umiem odejść (ech ileż to razy czytałam podobne posty tutaj). Ja płaczę nocami, a On chodzi uśmiechnięty. Dla niego to nie stanowi problemu - kocham Go, to mój problem, to ja muszę dostosowywać się do jego nastroju
, a jeśli nawet powiem "koniec", On z pewnością nie będzie rozpaczał. To tak bardzo boli, tym bardziej, iż naprawdę dla tego faceta wiele zrobiłam, nie będę tutaj wspominać konkretnych sytuacji, ale jak odejść?
Moje życie to właściwie czekanie na spotkanie z nim, a potem rozpacza, bo świadomość, że "czegoś" mi brak, aby mnie kochać obezwładni ana tyle, iż zamykam się gąszczu myśli, aby skończyć to wszystko. Uciec w ciemność.
Jak żyć w przekonaniu, iż nic się nie znaczy? Jak uwierzyć, że można być kochaną? Może ja mam jakiś "program" w sobie, który stawia mnie na przegranej pozycji.