Szafirowa ,dziekuje za slowa pelne madrosci.
Ale... Dzisiaj rozmawialam z nim. Poczatkowo na moje slowa zareagowal bardzo emocjonalnie, mowil o dniu dzisiejszym, ze przeciez wszystko robi, chce dawac pieniadze, jexdzi na zakupy. Zaczal w koncu krzyczec na mnie, mowiac ,ze mam trudny charakter i nie da sie ze mna zyc. O to mi chodzilo ,aby go sprowokowac i aby wrocil do dawnych zachowan. Powiedzialam na to, ze zyc ze mna nie musi, nie musi akceptowac moich wad , dodalam, ze zupelnie nie pasujemy do siebie i powinnismy szybko zakonczyc ten zwiazek. Na to szybko sie zreflektowal i zaczal mnie przepraszac za wszystko co powiedzial wczesniej i teraz, twierdzac ,ze taki jest, ze czasem mowi za duzo, choc tak nie mysli.
I co? Skonczylo sie na tym, ze pojechal ze mna isynem na lotnisko ( janek ma dzis imieniny, a kocha samoloty) i zrobil zakupy, ale widzialam ,ze z ciezkim sercem.
Jak ja mam do niego dotrzec ,aby zrozumial, ze ma odejsc? Inaczej nie umiem. Jestem pewna, ze nie chce z nim byc. Tak pewna nie bylam nigdy.
Ale on nie szanuje mojej decyzji, albo moze nie wierzy w nia, choc powiedzialam dzis to mu bardzo powaznie.
Moze ktos ma jakis pomysl ,aby wybrnac z tej sytuacji. Nawet powiedzialam dzis o tym, aby sie spakowal w najblizszych dniach. Czy w jego malzenstwie tak bylo, ze on nie traktuje moich slow powaznie?