witam,
dosyć dlugo zbieralam się do napisania czegoś na jakimkolwiek forum psychologicznym, dzisiaj się w końcu przelamalam - czuję że potrzebuję pomocy, jakiejś dobrej rady, wsparcia.
W ramach wstępu napiszę, że mam 21 lat i jestem studentką. Nigdy nie mialam jakichś większych problemów, rodzice prowadzą własną firmę więc właściwie niczego mi nie brakowało. Obecnie od dwóch lat studiuję we wrocławiu. Kierunek wybralam bez przekonania, raczej na zasadzie aby zalapać się gdziekolwiek. Głównie dlatego, że nie potrafię sprecyzować swoich zainteresowań.
Przechodząc do sedna - od jakiegoś czasu zaczęłam się zastanawiać czy nie skorzystać z pomocy psychologa. Przeglądając strony w internecie odkrylam, że możliwe jest że coś co do tej pory wydawało mi się częścią mnie, tak naprawdę kwalifikuje się do leczenia. Chodzi mi o mój całkowity brak zapału do czegokolwiek. Obecnie w sesji ciężko mi się zabrać za naukę - właściwie to prawie wcale się nie uczę (co przekłada się na złe oceny a to znowuż powoduje u mnie obniżenie samooceny), ciężko mi się skoncentrować, zmobilizować do czegokolwiek. A uwagi mojej sioistry, że powinnam się pouczyć budzą we mnie tylko agresję... Moja samoocena jest bardzo niska, bez końca się ze wszystkimi porównuję a wynik najczęściej jest nie na moją korzyść. Z trudem nawiązuję znajomości. W grupie (na uczelni) obawiam się odezwać, bo boję się ośmieszenia. Moje opinie najczęściej wydają mi się blahe i nieciekawe. Boję się bycia w związku, dlatego najczęściej odpycham mężczyzn.
Z jeden strony chciałabym prowadzić aktywne życie, z drugiej strony czasami nawet głupie wyjście do pobliskiego sklepu wydaje mi się czymś co leży poza zasięgiem moich możliwości. Marzę o podróżach, uprawianu sportu, poznawaniu nowych ludzi ale całe dnie spędzam w domu, leżąc na łóżku, czytając lub siedząc przed komputerem. Gdy umawiam się ze znajomymi początkowo jestem bardzo radosna, ale gdy zbliża się moment wyjścia z domu najchętniej wszystko bym odwołała. Czasami, na szczęscie niezbyt często, fantazjuję na temat własnej śmierci, choć tak naprawdę czuję że nie potrafilabym się zdecydować na taki krok, nawet jeśli momentami wydaje mi się że egzystencja na takich zasadach nie ma zbytniego sensu... Odkąd pamiętam towarzyszył mi swojego rodzaju niepokój, że tak naprawdę nie wiem co to są prawdziwe uczucia. Nie wiem czy moglabym tak prosto z serca powiedzieć, że kogoś kocham. Mam wrażenie, że nawet to co czuję do rodziny to tylko przywiązanie... Na tragiczne lub smutne sytuacje często reaguję uśmiechem - nie potrafię tego powstrzymać, nie wiem czemu właśnie tak. I właściwie prawie nigdy nie placzę. Przeszkadza mi to bo czuję, że taka forma oczyszczenia bardzo by mi się czasami przydała...
to nie jest tak, że ciągle mam tylko zły nastrój. Miewam dobre chwile gdy żartuję i śmieję się, chodzę na imprezy, przez jakiś czas pracowałam też w klubie. Ogólnie często spotykam się z opinią, że jestem ładną i atrakcyjną dziewczyną, ale nigdy nie byłam w żadnym związku. Samotność mi przeszkadza, ale jednocześnie czuję obawę że nie potrafilabym odnaleźć się w związku i dlatego zachowuję się jak osoba nieprzystępna.
Chciałabym usłyszeć Wasze rady, bo sama nie wiem co robić. Z jednej strony chciałabym to wszystko zrzucić na karb choroby, z drugiej obawiam się, że otoczenie odbierze to jako usprawiedliwianie zwykłego lenistwa :/