ToMinie, chcę się z Tobą czymś podzielić.
Posłuchaj, kiedy zaczynałam terapię trudno mi było sobie wyobrazić, że któregoś dnia będę mogła poczuć sie lepiej;
że obudzę się rano i będę miała ochotę wstać z łóżka;
że będę mogła swobodnie poruszać sie po mieście bez przeświadczenia, że oto jestem pośmiewiskiem wszystkich;
że będę wolna od destrukcji...
Nie sposób naliczyć tych potwornych lęków graniczących z urojeniami, w których trwałam; tego bólu, którego nawet teraz nie jestem w stanie opisać, ale i uważam że to nie potrzebne, bo prawdopodobnie i Ty go odczuwasz...
Nie sposób też naliczyć, ile to razy pytałam swojego terapeutę, jak długo będę jeszcze żyć bo nie wierzyłam, że z depresją można sobie poradzić...
Tak naprawdę to nawet nie wiem, kiedy wszystko się zaczęło.
Domyślam sie tylko, że pewnie byłam jeszcze w kołysce...
Problemy narastały przez wiele, wiele lat, aż przybrały postać która wymagała specjalistycznej interwencji.
Trafiłam do fantastycznego psychoterapeuty, co też nie jest zadaniem najprostszym. Wiem, że wiele osób tutaj wciąż szuka takiego człowieka (specjalisty), jakiego ja miałam szczęście spotkać za pierwszym razem.
W. (mój terapeuta) od początku miał w sobie wiele życzliwości dla mnie i był bardzo cierpliwy; był kimś naprawdę mocnym, w kim odnajdywałam oparcie. Nigdy mnie nie zawiódł. Zawsze we mnie wierzył - we mnie, jako w człowieka. Nauczył mnie, że droga, która wybrałam (czyt. ŻYCIE) jest trudna i że psychoterapie nie da mi szczęścia, bo tego należy szukać gdzie indziej.
Miał rację. Przez lata mojej psychoterapii przychodziło mi wciąż na nowo walczyć z depresją (nigdy nie brałam leków przeciwdepresyjnych i nie wiem czy było to błędem, czy może było to zbawienne w moim przypadku). Przeżyłam wiele naprawdę mocnych kryzysów; niejednokrotnie traciłam wiarę w psychoterapię. Byłam swoim największym katem i swoją własną ofiarą.
Psychoterapia nie dała mi szczęścia! Z początkiem czerwca minęło 6 lat mojej pracy nad sobą i wciąż w psychoterapii trwam bo są rzeczy które chciałabym jeszcze przepracować. Ale nie cierpię już na depresję. Czasem bywam bardzo szczęśliwa, a czasem przeżywam załamania, jak teraz. Tylko że wiem, że to co odczuwam nie jest depresją bo ta jest poważną chorobą, która diametralnie zmienia sposób myślenia człowieka (inaczej postrzegamy wtedy rzeczywistość, prawda?). Przeżywam smutek, lęk... ostatnio często płacze. Ale wiem, że są to naturalne emocje, które nie przybierają tak patologicznych rozmiarów jak przy depresji. I ufam, że sobie poradzę. Ufam sobie...
I to dokładnie miałam na myśli mówiąc: WYLECZYŁAM SIĘ Z DEPRESJI,
czego i Tobie i innym całym sercem życzę.
Pozdrawiam Cię ToMinie
mel.