przez endrju » 2 paź 2008, o 00:59
No i dopada mnie.
Ale może na początek wstęp. Sesja przeszła bezboleśnie - egzamin, do którego praktycznie się nie uczyłem zaliczyłem w pierwszym terminie (głupi ma zawsze szczęście), to mi dało kopa do nauki do ostatniego egzaminu - zaliczony na 4. Później praktyki - pierwsze dwa tygodnie praktyk to była harówka, od 7:40 do 15 czy nawet 21 jak był ostry. Wracałem z praktyk wymęczony, ale zadowolony.Miałem poczucie, że zrobiłem coś pożytecznego, że komuś pomogłem. Nie pisałem o tym wcześniej, ale może warto to wtrącić. Studiuję medycynę, praktyki w tym roku miałem m.in. na chirurgii. I 6-7 godzin przy stole było wyczerpujące, ale dawało mi satysfakcję (od razu zaznaczam, że potrafię oddzielić życie prywatne od szpitala, nie przenoszę swoich smutków na pacjentów, w szpitalu jestem poprostu studentem, problemy zostają przed drzwiami szpitala, na podjeździe). Później miałem trochę wolnego, poobijałem się. Wyjechałem gdzieś na weekend, nic nie robiłem. W sierpniu pojechałem w góry z dzieciakami jako opiekun, wątroba odpoczęła. Po powrocie, na początku września, powróciłem do starego trybu życia - wieczorów z browarem przed komputerem. Pasuje mi to, fajnie się siedzi i pisze mając świadomość, że ktoś to przeczyta. I przez te wakacyjne miesiące było fajnie. Piłem, ale nie na smutno.
Zbliża się początek roku akademickiego i znów mnie dopada. Nie wiem czy to wina pogody, czy czegoś innego, ale znów mam stany lękowe. Znów mam problemy z podjęciem jakichkolwiek decyzji (przykład - nie wiem kiedy koleżanka z grupy przyjeżdża do mojego miasta na studia - napisałbym SMSa, ale nie robię tego bo boję się, że pomyśli, że cośtam do niej czuję, że się dopytuję, a tego chciałbym uniknąć; z drugiej strony nie pisząc boję się, że pomyśli, że ją olewam - ot takie szczeniackie dylematy). Chciałbym się od tego wszystkiego uwolnić, żyć normalnie, nie przywiązywać wagi do drobiazgów, nie wyolbrzymiać ich. Ale nie umiem i nie potrafię zawołać o pomoc. Po cichu czekam aż ktoś sam to zauważy i wyciągnie do mnie rękę.
Ostatnio rozmawiałem z bratem i powiedziałem mu, że gdybym mógł to bym swoje życie ułożył zupełnie inaczej. Bezpowrotnie straciłem to, co w młodości najpiękniejsze. Nie miałem nigdy dziewczyny, cokolwiek by to nie znaczyło. Studiuje to co chcę studiować, ale mam czasem wrażenie, że nie wykorzystuję tego czasu tak jak powinienem. Nie mam zbyt wielu znajomych. Nie potrafię nawiązywać nowych znajomości, zawsze czekam aż ktoś inny przejmie inicjatywę. Może i ciałem nie jestem stary, ale mentalnie jestem zdzdzialały.Chyba trzeba pogodzić się z tym, że niektórych rzeczy nie da się naprawić. Teraz rzecz w tym, żeby innych nie spieprzyć.
PS. Chyba znalazłem swój sens życia - na ten sens składają się trzy rzeczy - zostać anestezjologiem, kupić motor Suzuki GSX-R 750 (to nic, że nie mam prawka na motor, kiedyś może zrobię) i kupić Seata Ibizę (czarny, trzydrzwiowy). Inne rzeczy, o których kiedyś marzyłem przestały się już liczyć.
Mam jeszcze szansę normalnie żyć? Chciałbym normalnie pożyć, choć przez pare dni...