oczekiwania wobec partnera - po zdradzie

Problemy z partnerami.

oczekiwania wobec partnera - po zdradzie

Postprzez kropka75 » 30 maja 2008, o 08:00

Wiadomo, że gdy już się stanie jest szok. Czasem krótki, czasem wpadamy w długie otępienie, zawieszamy się gdzieś między wczoraj a jutro i tak trwamy jakiś czas bez ruchu.
Potem przychodzi żal, łzy, złość, ataki histerii, tzw. wyrzygiwanie problemu, zaczynamy cierpieć, zadawać sobie tysiące pytań, z których podstawowym jest odwieczne "dlaczego?"

W końcu przychodzi czas, gdy mamy podjąć decyzję. Gdy trzeba się zadeklarować, jak to określiła Ewka, w lewo czy w prawo? I tu się rodzi moje pytanie... Jeśli w lewo, jeśli nie ma co zbierać, zwijamy manele i nie ma już NAS.
A jeśli w prawo??... Przed nami dużo pracy, pewnie nadal dużo bólu i łez, jeszcze przez jakiś czas będzie źle, ale już walczymy, sprzątamy, zbieramy zgliszcza i próbujemy budować nowe... A co wtedy robi partner? Czego wówczas od niego oczekujemy?
Co jeśli on pyta jak pomóc? Jak w ogóle może pomóc? Co może zrobić?

Czego wówczas oczekiwaliście od niej / od niego? Co zrobiła ta druga strona, a co zrobić powinna? A może czego nie zrobiła, a bardzo na to czekaliście?
Jaki jest w ogóle udział zdradzającego w poskładaniu związku i ile od niego zależy?
kropka75
 
Posty: 178
Dołączył(a): 22 sie 2007, o 12:49

Postprzez bunia » 30 maja 2008, o 08:28

Moim zdaniem sporo zalezy w odbudowaniu zwiazku z jakiego powodu do zdrady doszlo a te sa rozne.Moze jednak lepiej zaczac od zmian,oczekiwan od siebie,zastanowic sie i podsumowac z czym tak na prawde partnerzy w zwiazku borykaja sie a to powinno zrobic sie wspolnie.Trzeba wrocic do punktu wyjscia czyli zaczac prace od poczatku z tym,ze swiadomosc co nie funkcjonowalo bedzie klarowna a tym samym latwiejsza do naprawy.
Szansa na odbudowanie zaufania jest wieksza jezeli oboje ludzi potraktuje sprawe na serio bez przeswiadczenia,ze jakos tam bedzie wystarczy kontrola,stawianie wymagan a sami nie "przesuniemy" sie z miejsca o krok.
Latwo napisac,powiedziec....potrzeba szczerej komunikacji bez ataku,cierpliwosci i czasu.
Poozdrowka :wink:
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez Ola23 » 30 maja 2008, o 10:00

Dawno tu nic nie pisałam, chociaż śledzę wasze wpisy praktycznie codziennie..witam wszystkie nowe osoby:)

Temat dla mnie jak rzeka...jestem zdradzoną żoną i prawie od dwóch lat wyrzyguję ten problem - jak to ktoś przede mną określił. Próbowałam ratować moje małżeństwo...starałam się wybaczyć zdradę i jakoś o niej zapomnieć. Dzisiaj już wiem, że się nie da i że z prędkością światła zmierzam do decyzji o odejściu. Najbardziej w moim mężu zabrakło mi determinacji do walki, stawiania sobie samemu poprzeczki i empatii w naszych relacjach...On jest wręcz na mnie zły, że "ciągle mam depresję" i że ciągle żyję tamtym co się stało...Gdyby mnie kochał nie straciłby sił...ma dość i ja to widzę...brakuje mu takiego uczuciowego podejścia do mnie...czy ma dalej romans? nie wiem, mówi że nie, ale ja mu nie wierzę i najgorsze jest to, że już nigdy nie zaufam. Wiem to...po tych miesiącach zmagań już na pewno...Nasze małżeństwo to fikcja...moje uczucia się wypaliły i w żaden sposób nie mogę dotrzeć do męża ani się jakoś dogadać...Mam już dość i otwarcie mu mówię, że z mojej strony nie ma uczuć...że chcę rozwodu a on mi się śmieje w twarz i mówi, że jak będę poważna to porozmawiamy... Paranoja jakaś...

podsumowując - najbardziej brakło mi miłości przez duże M... wcale nie twierdzę, że mąż mnie nie kochał...zniszczył jednak we mnie możliwość odczuwania tych uczuć...

nam się nie udało...
Ola23
 
Posty: 83
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 12:50
Lokalizacja: Warszawa :)

Postprzez kropka75 » 30 maja 2008, o 10:05

Zupełnie nie o to mi chodziło Buniu. :)

Jeśli strony postanawiają walczyć o związek, przyczyna zdrady już nie jest tak ważna. Przyczyna wpływa na decyzję zdradzanego i trudność w odbudowywaniu związku, ale gdy już decyzja zapadnie, chyba ma to mniejsze znaczenie...

Mnie chodzi o to jaki udział zdradzającego w tym budowaniu jest niezbędny. W takim budowaniu, które daje nowy związek, a nie utrzymuje stary siłą rozpędu i brakiem innych możliwości.

Mam znajomą, która choć ma ewidentne dowody zdrady męża, ciągle wmawia sobie, że to się jeszcze nie stało, bo ona pilnuje. On natomiast obarcza ją winą za każdy swój czyn, robi z niej idiotkę, atakuje gdy tylko jakiś dowód jego zdrady pojawia się na horyzoncie. Wegetują obok siebie, on robi swoje, ona go trzyma za nogawkę, sprawdza, kontroluje. Wystarczy, że facet wyjdzie do warsztatu samochodowego, mija pół godziny, on nie wraca, a ona tam pędzi sprawdzić czy jest i czy w ogóle był. Okazuje się, że nie i cała histeria zaczyna się od nowa... I tak tydzień po tygodniu.

Mam drugą znajomą, której mąż po takim zajściu nie zrobił nic. Romans dał owoc. Ona poszła do szpitala psychiatrycznego, a gdy wyszła on nie kiwnął nawet palcem. Są "razem" już wiele lat, ale są sobie bardziej obcy niż ja z moimi 66 sąsiadami z jednego wieżowca. Dwoje obcych sobie ludzi pod wspólnym dachem.

Chodzi mi to takie działanie partnera, na które czekamy, żeby móc w ogóle coś składać. O gesty, słowa, czyny, na które liczymy. O udział zdradzającego w naszym wracaniu do "normalności".

_____________________________

Olu...

To "wyrzygiwanie" to ja widzę jest norma w większości przypadków. Tylko nie do końca jestem pewna po co to robimy? Chcemy usłyszeć, że tamto nie miało znaczenia? Chcemy dokładnego opisu zdarzenia, żeby przestać się domyślać? Odczuwamy po prostu potrzebę mówienia o tym do zasranej śmierci, aż wszystko zostanie powiedziane?

Po co to "wyrzygiwałaś"?
kropka75
 
Posty: 178
Dołączył(a): 22 sie 2007, o 12:49

Postprzez bunia » 30 maja 2008, o 10:39

Hmm...w dalszym ciagu nie zgadzam sie,ze powod zdrady nie ma znaczenia i nalezy tylko obwiniac strone zdradzajaca co nie znaczy,ze zdrady powinny byc akceptowane.....jak ma mechanik naprawic samochod nie zagladajac do niego tylko czekac az ruszy z miejsca i bedzie jak niemal nowy?
Zdradzajacy mysle,ze powinien starac sie byc wiarygodny w tym,ze na serio mysli i chce odbudowac zwiazek....w jaki sposob to juz zalezy od innych,indywidualnych czynnikow min. od powodu zdrady.
Pozdrowka :wink:
Ostatnio edytowano 30 maja 2008, o 10:49 przez bunia, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez kropka75 » 30 maja 2008, o 10:48

bunia napisał(a):Hmm...w dalszym ciagu nie zgadzam sie,ze powod zdrady nie ma znaczenia i nalezy tylko obwiniac strone zdradzajaca co nie znaczy,ze zdrady powinny byc akceptowane.....jak ma mechanik naprawic samochod nie zagladajac do niego tylko czekac az ruszy z miejsca i bedzie jak niemal nowy?

Ja nie mówię o obwinianiu, tylko o udziale strony zdradzającej w temacie odnowy związku.
Jaki powód by nie był, przyczynia się do niego albo zdradzający sam (przygoda, przypadek) albo oboje, ale to zdradzający decyduje się na ten krok, zamiast na rozmowę o problemie, więc nie umniejszajmy tu jego winy.

A kto tu jest mechanikiem?? Nie bardzo rozumiem porównanie.
kropka75
 
Posty: 178
Dołączył(a): 22 sie 2007, o 12:49

Postprzez bunia » 30 maja 2008, o 10:54

Sama zmiana tylko partnera nie wiele wniesie,zdrada wnosi spustoszenie i zmiany osoby zdradzanej tak wiec wymaga to wspolpracy partnerow....jest to dlugi proces....tak przynajmniej ja to rozumiem :bezradny:
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez Ola23 » 30 maja 2008, o 10:56

Dobre pytanie..."po co????"...głównie ze względu na dziecko (mamy córkę). Dla niej jestem w stanie znieść wszytsko... w tamtym czasie kiedy to się działo byłam jak zastraszone zwierzę zapędzone w kozi róg, tak na prawdę nie miałam wtedy wyjścia...emocjonalnie też nie byłam gotowa i na tyle silna, żeby powiedzieć mu "dość!". Teraz sytuacja się odmieniła. Wylizałam rany,przynajmniej częściowo i wiem, że nie ma sensu nic na siłę... To o czym piszesz, czyli udział zdradzającego w odbudowie związku u mnie się skończyło dawno temu. Coś tam na początku próbował, ale to było krótkotrwałe i takie trochę na siłę... zupelnie inną kwestią jest to, że oboje róznimy się jak ogień i woda i mamy tego świadomość. Ja lubię gadać, on nie lubi, ja uważam że musimy wspólnie coś ratować, on uważa że trzeba przeczekać i w cudowny sposób coś się samo naprawi i podobnie absurdalnych przykładów mogłabym mnożyć! On sobie odpuścił...ja sobie odpuszczam...marzę o nowym związku i o prawdziwej miłości...a jednocześnie boję, się że mnie ta miłość dopadnie...wtedy musiałabym podjąć decyzję o odejściu...trochę się tego boję...jakby nie patrzeć to ryzyko...

to straszne, ale jedyne co mnie trzyma jeszcze w tym związku to długi i dziecko...wszystko inne to fikcja... poza tym dla mnie to nie jest teraz dobry moment na jakieś zmiany - z wielu powodów...i zawodowych i finansowych i rodzinnych...myślę, że w takim udawanym małżeństwie jestem w stanie jeszcze trochę wytrwać...jak roślina w formie przetrwalnikowej...poza tym, chcę dać jeszcze sobie i jemu czas...musimy oboje podejmować zgodne decyzje, inaczej będą wojny i ucierpi na tym nasza córka. liczę na to, że za jakiś czas on też uzna, że taka fikcja nie ma sensu i wtedy uda nam się pokojowo rozstać i pozostać dobrymi rodzicami...
Ola23
 
Posty: 83
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 12:50
Lokalizacja: Warszawa :)

Postprzez kropka75 » 30 maja 2008, o 10:57

bunia napisał(a):Sama zmiana tylko partnera nie wiele wniesie,zdrada wnosi spustoszenie i zmiany osoby zdradzanej tak wiec wymaga to wspolpracy partnerow....jest to dlugi proces....tak przynajmniej ja to rozumiem :bezradny:


Tylko że jeśli partner nie zrobi nic, jak w przypadku Oli, to i zmiana u zdradzonego da figę.

Ja np. muszę widzieć, że on chce, stara się, że nie jest mu świetnie i lekko, i że nie przeszedł nad tym do porządku dziennego. I widzę to. Gdybym nie widziała, nawet nie przyszłoby mi do głowy zmieniać siebie dla NAS, bo NAS by już nie było...

Ola23 napisał(a):Dobre pytanie..."po co????"...głównie ze względu na dziecko (mamy córkę). Dla niej jestem w stanie znieść wszytsko... w tamtym czasie kiedy to się działo byłam jak zastraszone zwierzę zapędzone w kozi róg, tak na prawdę nie miałam wtedy wyjścia...emocjonalnie też nie byłam gotowa i na tyle silna, żeby powiedzieć mu "dość!".

Ja nie pytam o to dlaczego chciałaś ratować, bo to rozumiem. Ja pytam dlaczego wyrzygiwałaś. Jakiej oczekiwałaś na to odpowiedzi, jakiej reakcji?

Większość facetów reaguje na te wypominki złością, agresją, dystansem. A my to zwykle i tak robimy. Dlaczego?
kropka75
 
Posty: 178
Dołączył(a): 22 sie 2007, o 12:49

Postprzez ewka » 30 maja 2008, o 11:20

Jak na życzenie wpadł mi mały artykuł na ten temat i chyba warto go przeczytać.
http://www.charaktery.eu/charaktery/200 ... -zdradzie/

Mnie z tego wychodzi i tak mi się też zawsze wydawało (choć na pierwszy rzut oka wydaje się to niesprawiedliwe i okrutne), że zdradzający też sobie daje solidnego kopniaka i też cierpi. I że tkwienie w pozycji skrzywdzony (bo zdradzony) - nie sprawdza się... niszczy tego, który chce to naprawiać. Wydaje się (tak jakoś z automatu), że kto zdradził ten musi bardzo i nawet jeszcze bardziej... starać się, zabiegać i fikołki robić. To chyba nie tędy droga... muszą to robić oboje.

Eh, no artykulik jest fajny, polecam;)
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez kropka75 » 30 maja 2008, o 11:48

Jeju... ja chyba mam jakąś wadę wymowy (na piśmie)... :roll:

Ja nie kazałam nikomu fikać, nie stawiam się w pozycji skrzywdzonego na śmierć, nie obwiniam w każdej sekundzie i nie delektuję się nienawiścią.

Pytam, prosto, bez podtekstów, bez drugiego dna, zwyczajnie i nieskomplikowanie... :)
Jakie działania partnera są nam w takich sytuacjach potrzebne? Jakie słowa, jakie gesty, na co czekamy i co nam pomaga ratować siebie i związek?

Wiadomo, że jeśli mąż zasiądzie w fotelu przed tv i nic nie zrobi, jeśli wyjdzie obrażony, że żona cierpi, jeśli będzie tylko mówił (jak to najczęściej ma miejsce), że ona się przyp...., że chce kłótni i on ma dość... to nawet woda święcona nie pomoże i żadne starania zdradzonej kobiety nic tu nie dadzą, póki jej mąż będzie dawał sygnały, że ma to w d...

Żeby ona chciała i mogła chcieć, on musi też pokazać, że chce.

Ps. Artykuł ok, już go czytałam. Czekam jeszcze na inny z tego numeru. :) Ale dość mocno upraszcza sprawę. To lektura bardziej dla zdradzającego niż dla zdradzanego. I to dla tego zdradzającego, który mówi "znowu drążysz, znowu się przyczepiłaś, daj mi wreszcie spokój" - taka lektura to broń wymierzona w zdradzoną kobietę, bo to jej każe się podnosić, budować, starać. Dość lekko ujmuje sam powód zdrady i winę "zdradzacza", narzuca natomiast dużo obowiązków rogaczowi.
Sama koncepcja dobra, ale napisane zbyt lekko i dość olewczo. Mądry człowiek może i coś z tego dla siebie wyciągnie. Ale gdy trafi w nieodpowiednie ręce, będzie dodatkowa tragedia rodzinna, kiedy zdradzający mąż pomacha tym przed nosem swojej żonie wykrzykując: to Twój problem, zrób coś ze sobą, to Ty się z tym musisz uporać."
kropka75
 
Posty: 178
Dołączył(a): 22 sie 2007, o 12:49

Postprzez ewka » 30 maja 2008, o 12:18

kropka75 napisał(a):Jakie działania partnera są nam w takich sytuacjach potrzebne? Jakie słowa, jakie gesty, na co czekamy i co nam pomaga ratować siebie i związek?

Nie wiem, jakie komu są potrzebne... a uważasz, że co Tobie mogłoby pomóc?
Dość istotne jednak jest (skoro decyzja wspólna na dalsze życie zapadła - a czy to nie jest najważniejsze?), ile zdradzona strona potrafi dać. Oczekiwania jak z księżyca (porównując do czasu 'przed') mogą się nie spełnić. Jestem przekonana, że jeśli jest to TAK... on (zdrajca) w jakiś sposób się zmieni, ale nie zmieni się całkowicie.

Wydaje mi się, że zdradzony sam musi się ze zdradą uporać (niestety)... z jakąś pomocą zdradzającego oczywiście... ale czy setki zapewnień, przysiąg i bukietów złamią brak zaufania i przykryją przeszłość (bo nią nie warto żyć)? To się musi odbyć w głowie. Tak sądzę.

Ja ogólnie Kropko (ciut wyżej i teraz)... niekoniecznie o Tobie i Twoim mężu.
Ostatnio edytowano 30 maja 2008, o 12:26 przez ewka, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez lili » 30 maja 2008, o 12:22

hej, dawno mnie tutaj nie bylo, kiedys pod innym nickiem ktorego zapomnialam, musialam stworzyc nowe konto ale widze ze psychotekst nadal dziala...
otworzylam forum i pierwszy temat z gory to moja zmora od prawie roku

zostalam zdradzona prawie ropk temu w bardzo dziwnych okolicznosciach, na samym poczatku naszego zwiazku, moj luby krotko mowiac konczyl wlasnie zwiazek ze swoja dzis juz byla dziewczyna a zaczynal ze mna, dodam ze zadna z nas o tej drugiej nie wiedziala; konczyl tak intensywnie i czule z nia a zaczynal ze mna ze wynikla z tego bardzo niemial historia

poznalysmy sie, spotkalysmy, porozmawialysmy i nagle wszystko wygladalo zupelnie inaczej...swiat sie calkiem zmienil

co on pozniej robil zebysmy mogli sprobowac jeszcze raz?

miliony godzin rozmow na ten temat, dlaczego, po co, jak to wygladalo z jego strony, ja z mojej, kto gdzie popelnil blad (w zasadzie tylko on popelnil, moj polegal na tym, ze ufalam w stu procentach i balam sie nawet pomyslec o sprawdzaniu go czy cos w tym stylu)

nawet kiedy minelo juz duzo czasu, zdarzalo sie ze bylo milo ale mi nagle cos sie przypomnialo czego jeszcze nie zrozumialam, co burzylo cala konstrukcje historii potrafilam w srodku romantycznej kolacji zapytac a on odpowiadal i byl cierpliwy

wie i czuje bo wiele razy to niestety bylo widoczne ze nie mam do niego zaufania, ze czasem go o cos prosze a potem sprawdzam czy to zrobil, ze nie wierze juz jego slowom tylko czekam na zachowanie

nie wie tego ze czasem przegladam jego telefon, wstydze sie tego ale nie umiem ponownie zaufac, taka jest cena zdrady, poniewaz postanowilam dac nam druga szanse to wiem ze jest to zwiazek wysokiego ryzyka, teoretycznie nie powinnam sie wiazac z kims kto mnie tak zranil a wiec skoro to robie to sama sie prosze...czyz nie? moze stad to przegladanie telefonu, to daje mi wrazenie ze troche monitoruje sytuacje

co jeszcze zrobil? przemeblowal swoje zycie dla mnie, udowodnil mi i udowadnia codziennie ze wie ze popelnil blad ale cofnac go nie moze, moze tylko teraz byc szczery i uczciwy, spedza ze mna mnostwo czasu choc nie mieszkamy razem, widze ze sie stara i ze zmienil sie tez nie tylko w stosunku do mnie ale i w stosunku do innych, nie jest juz pozerem ani gwiazda kazdej imprezy, nie stara sie na sile imponowac kolegom ani mnie, zaczal przywiazywac wage do bardziej przyziemnych spraw, do normalnego zycia na codzien

prawda jest taka ze zycie po zdradzie jest inne niz zycie przed i nie da sie wrocic do tego co bylo. Wybaczyc mozna i trzeba, zapomniec sie nie da. To czasem wraca, czasem w najbardziej dziwnych sytuacjach. Najtrudniejsza rzecza na swiecie jest odbudownie zaufania, trudniejsza niz znalezienie przebaczenia u ukochanej osoby. Zawiedzione zaufanie godzi w obie strony- ja sie go boje , on to czuje bo wie ze chocby teraz stawal na rzesach ja jemu nie ufam i bede na wszelkie mozliwe sposoby weryfikowala jego prawdomownosc.

Wydaje mi sie ze nie ma gotowej recepty ani tym bardziej uniwersalnej na radzenie sobie ze zdrada, ani dla zdradzanego ani dla zdradzajacego. Na pewno strona winna musi przyznac sie do winy, uzmyslowic sobie ten blad i go przyjac, bo to jest poczatek. Potem jest mozolne odbudowywanie zaufania, a na to kazdy musi znalezc swoj sposob.

pozdrawiam

lii
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Postprzez kropka75 » 30 maja 2008, o 13:58

ewka napisał(a):Nie wiem, jakie komu są potrzebne... a uważasz, że co Tobie mogłoby pomóc?
Dość istotne jednak jest (skoro decyzja wspólna na dalsze życie zapadła - a czy to nie jest najważniejsze?), ile zdradzona strona potrafi dać. Oczekiwania jak z księżyca (porównując do czasu 'przed') mogą się nie spełnić. Jestem przekonana, że jeśli jest to TAK... on (zdrajca) w jakiś sposób się zmieni, ale nie zmieni się całkowicie.

Wydaje mi się, że zdradzony sam musi się ze zdradą uporać (niestety)... z jakąś pomocą zdradzającego oczywiście... ale czy setki zapewnień, przysiąg i bukietów złamią brak zaufania i przykryją przeszłość (bo nią nie warto żyć)? To się musi odbyć w głowie. Tak sądzę.

Ja ogólnie Kropko (ciut wyżej i teraz)... niekoniecznie o Tobie i Twoim mężu.[/color]

Mnie pomaga jego zachowanie. Dwa dni się burzył, pienił, potem dotarło i uspokoił się. Jest cierpliwy, stara się, dba o mnie, widzę że żałuje, że ma żal do samego siebie. Ta świadomość mi pomaga, widzę że nie jestem z tym sama. Gdyby się wkurzał i wychodził, spakowałabym go. Nie chcę już starać się sama, nie potrafię i nie mogę.

Nie chcę go sprawdzać, pilnować, grzebać w telefonach i komputerze, nie umiem tak żyć. Dziś pojechał z kolegą pomóc mu zrobić gaz w samochodzie, wiem gdzie jest i wiem, że jest tam gdzie mówi, że jest. Nie snuję domysłów i nie chcę ich snuć. Nie chcę być ciągle niepewną i podejrzliwą żoną. Kwiaty nie mają tu znaczenia. Chcę wiedzieć starania, nie kwiaty. Chcę widzieć, że pracuje na nasz związek tak jak ja. Inaczej nie potrafię.

lili napisał(a):miliony godzin rozmow na ten temat, dlaczego, po co, jak to wygladalo z jego strony, ja z mojej, kto gdzie popelnil blad (w zasadzie tylko on popelnil, moj polegal na tym, ze ufalam w stu procentach i balam sie nawet pomyslec o sprawdzaniu go czy cos w tym stylu)

nawet kiedy minelo juz duzo czasu, zdarzalo sie ze bylo milo ale mi nagle cos sie przypomnialo czego jeszcze nie zrozumialam, co burzylo cala konstrukcje historii potrafilam w srodku romantycznej kolacji zapytac a on odpowiadal i byl cierpliwy

Właśnie. Ja też sobie przypominam, różne rzeczy wyłapuję nagle jak z powietrza. Jego cierpliwość pomaga mi to wszystko przyswoić i jakoś zrozumieć.

lili napisał(a):
wie i czuje bo wiele razy to niestety bylo widoczne ze nie mam do niego zaufania, ze czasem go o cos prosze a potem sprawdzam czy to zrobil, ze nie wierze juz jego slowom tylko czekam na zachowanie

nie wie tego ze czasem przegladam jego telefon, wstydze sie tego ale nie umiem ponownie zaufac, taka jest cena zdrady, poniewaz postanowilam dac nam druga szanse to wiem ze jest to zwiazek wysokiego ryzyka, teoretycznie nie powinnam sie wiazac z kims kto mnie tak zranil a wiec skoro to robie to sama sie prosze...czyz nie? moze stad to przegladanie telefonu, to daje mi wrazenie ze troche monitoruje sytuacje

Wydaje mi się, że przy dobrych reakcjach z drugiej strony, taka podejrzliwość kiedyś się skończy. Jeszcze sprawdzasz, jeszcze nie masz pewności, ale mam nadzieję, że to się da kiedyś przeskoczyć. Czego sobie i Tobie życzę.

lili napisał(a):prawda jest taka ze zycie po zdradzie jest inne niz zycie przed i nie da sie wrocic do tego co bylo. Wybaczyc mozna i trzeba, zapomniec sie nie da. To czasem wraca, czasem w najbardziej dziwnych sytuacjach. Najtrudniejsza rzecza na swiecie jest odbudownie zaufania, trudniejsza niz znalezienie przebaczenia u ukochanej osoby. Zawiedzione zaufanie godzi w obie strony- ja sie go boje , on to czuje bo wie ze chocby teraz stawal na rzesach ja jemu nie ufam i bede na wszelkie mozliwe sposoby weryfikowala jego prawdomownosc.

Taki jest chyba koszt zdrady. Też tak to odbieram. Coś się kończy bezpowrotnie i obie strony są tego świadome. Obie strony też to pewnie boli, ale żeby było inaczej potrzeba pewnie duuuużo czasu. Mam jednak nadzieję, że zamknięcie tego rozdziału nie jest niemożliwe.

lili napisał(a):
Wydaje mi sie ze nie ma gotowej recepty ani tym bardziej uniwersalnej na radzenie sobie ze zdrada, ani dla zdradzanego ani dla zdradzajacego. Na pewno strona winna musi przyznac sie do winy, uzmyslowic sobie ten blad i go przyjac, bo to jest poczatek. Potem jest mozolne odbudowywanie zaufania, a na to kazdy musi znalezc swoj sposob.

Dla mnie to samo było początkiem starań, początkiem walki z własnymi myślami, które co tu kryć prześladują mnie. Bez wyraźnych sygnałów z drugiej strony, że wie i rozumie swój błąd, nie ma dla mnie żadnej motywacji.
kropka75
 
Posty: 178
Dołączył(a): 22 sie 2007, o 12:49

Postprzez Pytajaca » 30 maja 2008, o 23:40

Co powinien zdradzajacy?...Zrozumiec ciezar swego czynu, wspolczuc, przeprosic i zadoscuczynic - czynami, slowami, cierpliwoscia - zdradzajacemu.

Zdradzajacy ma inna prace - niewiele mniejsza - wybaczyc. Ba! Bo zaufac sie juz do konca nie da. Zapomniec sie nie da. I cokolwiek tu nie zostanie napisane, tak juz jest, bo to jest krajobraz po bitwie.

Uwazam, ze jesli ktos zdradza, to tak naprawde nie kocha. Jest wiecej wlasnych milosci na tym swiecie niz tych stawiajacych dobro drugiego czlowieka na wyzszym miejscu. Relatywiujac zdrade robimy sobie sami kuku, tlumaczac, ze to zalezy od tego, jaka byla przyzyna - czy chwilka zapomniania czy tez calkowite zadurzenie w nowej osobie. To nie tak. Jesli ktos zdradza, lamie zasade "jestesmy razem"- cokolwiek by sie nie dzialo. I niszczy "nas"- swiadomie czy nie, ale efekt jest ten sam.Tak jak nie da sie podwazyc skutkow smierci, tak nie da sie podwazyc skutkow zdrady - ktora niszczy. Z nia cos odchodzi bezpowrotnie dla zwiazku. No i niestey, ale nie da sie powrocic do "dawnych Was".

A jakich zabiegow ma uzyc zdradzajacy? Wszystkich mozliwych. Przede wszystkim czynow i slow, ciagle powtarzanych z cieplem i wyrozumialoscia zdradzonemu...Byle nie zaslodzic, bo to sie zrobi sztuczne... I na koniec - Czy to wystarczy? Spojrz na przyklad Oli i Lili. I moj wlasny. Zdrada niszczy i nigdy juz nie bedzie tak samo jak chcemy. To smierc - nawet jesli powolna - dla kazdego zwiazku.

Ewa, artykul swietny, ale artykuly maja to do siebie, ze opieraja sie w duzej mierze na niewielkiej ilosci tzw. historii sukcesu. Niestety, zycie pokazuje co innego. Co innego przeczytac, co innego przezyc samemu i samemu byc swiadkiem przykrej agonii zwizku, nawet jesli sie chcialo, by on rosl.

Hmm, przyszlo mi teraz na mysl, ze zdrada to tak jak niezalezny element zwiazku - alkohol. Niby takie nic, ale wprowadza wielki chaos i niechybnie niszczy kazdy zdrowy uklad.
Avatar użytkownika
Pytajaca
 
Posty: 690
Dołączył(a): 19 maja 2007, o 18:34

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 259 gości

cron