Cześć.
Nie mam za bardzo komu się pożalić, wyrzucić z siebie tego wszystkiego to opiszę to tu. Może mi się zrobi lżej.
Mam 22 lata, studiuję (może nie mam średniej 5,0, ale jakoś sobie radzę), niby niczego mi nie brakuje. Ale jednak nie jestem szczęśliwy, mam problemy (kto ich nie ma...) i zastanawiam się co w tej sytuacji można zrobić. Mój charakter - chyba melancholijny. Nie jestem typem człowieka, który lubi skakać na dyskotekach, wolę usiąść ze znajomymi i wypić piwo. Wszystko fajnie? No nie do końca. Ostatnio coraz bardziej izoluję się od ludzi, nikogo do siebie nie dopuszczam na tyle blisko, żeby coś się zawiązało (i ranię tym ludzi, jestem tego świadomy), jak ktoś powie mi, że "może byśmy spróbowali czegoś więcej niż tylko luźna znajomość" to się wycofuję, stawiam mur. Od jakiegoś czasu (co najmniej od połowy stycznia) mam problem ze skupieniem uwagi, z mobilizacją, najchętniej myślałbym tylko jak to w tym życiu jest źle. A źle jest, nie ukrywajmy. Bo nie jest normalne, że jadąc autobusem (oczywiście ze słuchawkami w uszach - może to warstwa izolująca mnie od innych ludzi?) zaczynam się czegoś bać (nie wiem czego, poprostu dopada mnie lęk). Bo nie jest normalne, że każdego wieczora piję piwo (ba, nie jedno), najczęściej siedząc przed komputerem. Bo nie jest normalne, że mówię, mówię aż się blokuję, nie potrafię wydusić jakiegoś słowa. Bo nie jest normalne, że mam napady gorąca. Bo nie jest normalne, że, w wieku 22 lat, myślę o końcu. I chyba go pragnę. Nie, nie popełnię samobójstwa - do tego trzeba odwagi, a ja jestem tchórzem. I proszę, nie piszcie "pomyśl o innych" - przez całe życie myślę o innych, słucham ich, pocieszam. I chyba przez to myślenie o innych gdzieś się zagubiłem. Toleruję wszystko co ludzie robią i mówią. Nawet jak mi coś nie pasuje to nie mówię tego głośno - boję się, że tych "innych" urażę. Często czuję się przytłoczony tym całym światem (jak śpiewał Markowski - "skurczony świat, nie większy niż ta pięść na piersiach siadł i oddech mi się rwie"), chciałbym się poryczeć, żeby w ten sposób sobie pomóc. Ale nie mogę. Nie mogę. Nie dam rady się nawet popłakać.
Sam siebie nie akceptuję. Rozglądam się po ulicy i widzę tylu wspaniałych ludzi. Myślę - "kurcze, czemu ja taki nie mogę być, tak wyglądać, tak się zachowywać?". Przykładam dużą wagę do wyglądu (ale też bez przesady), chyba staram się tym maskować to co siedzi w środku. Tego biednego, skulonego, skamlącego obcym ludziom o pomoc kundla.
Co mi pomaga odpocząć? Albo komputer+piwko, albo rower+aparat fotograficzny. Najlepiej samemu, choć między ludźmi zwykle jestem uśmiechnięty, roześmiany. I oczywiście gotowy do słuchania.
Nie bardzo wiedziałem, gdzie mam te swoje chaotyczne (za co przepraszam, ale piszę na szybko, póki jeszcze mam odwagę) wypociny umieścić - tu, czy w uzależnieniach (tak, wydaje mi się, że jestem alkoholikiem, a co najmniej mam nawyk picia).
Nie wiem czego oczekuję pisząc tu, może tego, że będzie mi lżej, a może czegoś innego, sam nie wiem. Wiem jedno - nie lubię życia, każdego dnia marzę, żeby to wszystko się skończyło - albo w jedną, albo w drugą stronę.