Życie - a może jego strzępy.

Problemy związane z depresją.

Życie - a może jego strzępy.

Postprzez endrju » 24 maja 2008, o 21:02

Cześć.
Nie mam za bardzo komu się pożalić, wyrzucić z siebie tego wszystkiego to opiszę to tu. Może mi się zrobi lżej.

Mam 22 lata, studiuję (może nie mam średniej 5,0, ale jakoś sobie radzę), niby niczego mi nie brakuje. Ale jednak nie jestem szczęśliwy, mam problemy (kto ich nie ma...) i zastanawiam się co w tej sytuacji można zrobić. Mój charakter - chyba melancholijny. Nie jestem typem człowieka, który lubi skakać na dyskotekach, wolę usiąść ze znajomymi i wypić piwo. Wszystko fajnie? No nie do końca. Ostatnio coraz bardziej izoluję się od ludzi, nikogo do siebie nie dopuszczam na tyle blisko, żeby coś się zawiązało (i ranię tym ludzi, jestem tego świadomy), jak ktoś powie mi, że "może byśmy spróbowali czegoś więcej niż tylko luźna znajomość" to się wycofuję, stawiam mur. Od jakiegoś czasu (co najmniej od połowy stycznia) mam problem ze skupieniem uwagi, z mobilizacją, najchętniej myślałbym tylko jak to w tym życiu jest źle. A źle jest, nie ukrywajmy. Bo nie jest normalne, że jadąc autobusem (oczywiście ze słuchawkami w uszach - może to warstwa izolująca mnie od innych ludzi?) zaczynam się czegoś bać (nie wiem czego, poprostu dopada mnie lęk). Bo nie jest normalne, że każdego wieczora piję piwo (ba, nie jedno), najczęściej siedząc przed komputerem. Bo nie jest normalne, że mówię, mówię aż się blokuję, nie potrafię wydusić jakiegoś słowa. Bo nie jest normalne, że mam napady gorąca. Bo nie jest normalne, że, w wieku 22 lat, myślę o końcu. I chyba go pragnę. Nie, nie popełnię samobójstwa - do tego trzeba odwagi, a ja jestem tchórzem. I proszę, nie piszcie "pomyśl o innych" - przez całe życie myślę o innych, słucham ich, pocieszam. I chyba przez to myślenie o innych gdzieś się zagubiłem. Toleruję wszystko co ludzie robią i mówią. Nawet jak mi coś nie pasuje to nie mówię tego głośno - boję się, że tych "innych" urażę. Często czuję się przytłoczony tym całym światem (jak śpiewał Markowski - "skurczony świat, nie większy niż ta pięść na piersiach siadł i oddech mi się rwie"), chciałbym się poryczeć, żeby w ten sposób sobie pomóc. Ale nie mogę. Nie mogę. Nie dam rady się nawet popłakać.
Sam siebie nie akceptuję. Rozglądam się po ulicy i widzę tylu wspaniałych ludzi. Myślę - "kurcze, czemu ja taki nie mogę być, tak wyglądać, tak się zachowywać?". Przykładam dużą wagę do wyglądu (ale też bez przesady), chyba staram się tym maskować to co siedzi w środku. Tego biednego, skulonego, skamlącego obcym ludziom o pomoc kundla.
Co mi pomaga odpocząć? Albo komputer+piwko, albo rower+aparat fotograficzny. Najlepiej samemu, choć między ludźmi zwykle jestem uśmiechnięty, roześmiany. I oczywiście gotowy do słuchania.
Nie bardzo wiedziałem, gdzie mam te swoje chaotyczne (za co przepraszam, ale piszę na szybko, póki jeszcze mam odwagę) wypociny umieścić - tu, czy w uzależnieniach (tak, wydaje mi się, że jestem alkoholikiem, a co najmniej mam nawyk picia).
Nie wiem czego oczekuję pisząc tu, może tego, że będzie mi lżej, a może czegoś innego, sam nie wiem. Wiem jedno - nie lubię życia, każdego dnia marzę, żeby to wszystko się skończyło - albo w jedną, albo w drugą stronę.
endrju
 
Posty: 50
Dołączył(a): 24 maja 2008, o 20:27

Postprzez Megie » 24 maja 2008, o 21:39

Witaj endrju..

nie wiem co Ci napisac za bardzo..
Tez kiedys miewalam takie stany i to przez dluzszy okres, teraz juz rzadziej..
tez nie jestem typem dyskotekowym i nie uwazam ze cos w tym zlego..
przeciesz nie trzeba zyc tak jak inni,

co zwrocilo moja uwage to wspaniali ludzie- ktorych widzisz na ulicy i Ty..Ludzie sa rozni- a Ty stwarzasz sobie moze ich jakis obraz i taki chcialbys byc?
Czyzby brakowalo Ci akceptacji samego siebie?

piwko to pewnie przez samotnosc, leki i ataki goraca, problemy z koncentracja moga wlasnie wynikac z tego ze czujesz sie samotny mimo tych ludzi do ktorych sie zwykle usmiechasz..
Moze warto byloby sie jednak bardziej na ludzi otworzyc...?
Megie
 
Posty: 1479
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 15:24
Lokalizacja: nie wiem skad..

Postprzez endrju » 24 maja 2008, o 22:06

Megie napisał(a):tez nie jestem typem dyskotekowym i nie uwazam ze cos w tym zlego..
przeciesz nie trzeba zyc tak jak inni,


Nie, to nie tak, że myślę, że to coś złego. Tak tylko wtrąciłem.

Megie napisał(a):Czyzby brakowalo Ci akceptacji samego siebie?


Brakuje, oj brakuje.

Megie napisał(a):Moze warto byloby sie jednak bardziej na ludzi otworzyc...?


Nie umiem, nie ufam ludziom. Moge pogadać z ludźmi o głupotach, pośmiać się z rożnych sytuacji, z siebie, z nich, ale nie potrafię się otworzyć. Jestem w takim stanie, że jak jadę autobusem (tak, znów ten autobus) i siedzę pdo oknem, a przedemną jest jedno miejsce wolne i na przystanku ktoś siada, rozgląda się i siada na to miejsce przede mną to myslę, że to dlatego, że ze mną jest coś nie tak, że nie chce przy mnie siedzieć. Paranoja, co?. Nie jest łatwo tak żyć, ale można. Można się przyzwyczaić (co nie znacyz polubić).
endrju
 
Posty: 50
Dołączył(a): 24 maja 2008, o 20:27

Postprzez Megie » 24 maja 2008, o 22:11

endrju- czytales ten watek?

http://www.psychotekst.pl/phpBB2/viewto ... 3402#33402

moze to troszke pomoze- jak siebie zaakceptowac i pokochac..
wtedy pewnie skonczyly by sie Twoje problemy..
One tez musza z czegos wynikac...nic sie nie dzieje bez przyczyny...
Megie
 
Posty: 1479
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 15:24
Lokalizacja: nie wiem skad..

Postprzez Oskar » 25 maja 2008, o 01:32

Hej endrju,

pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy po przeczytaniu Twojego posta to fakt, że masz chyba niskie poczucie wartości; bo jak piszesz - zawsze myslałeś i myślisz o innych i gotów jesteś im pomagać. Tylko nie myslisz o sobie, bo każdy inny jest ważniejszy. Gdzie w tym jesteś Ty?

Pamiętam siebie sprzed lat - też każdy znajomy i nieznajomy był najważniejszy, ze mną można było pogadać o wszystkim, wyżalić się na ramieniu...zawsze ważyłem 10 razy wypowiadane słowo aby nikogo nie urazić, a jesli kogoś zraniłem - potrafiłem tygodniami to przeżywać i oczywiście wyolbrzymiać. Tak żyłem latami i kiedyś coś pękło, nie mogłem już tak dłużej zyć; zaczął się alkohol dzien w dzień łącznie z upijaniem się, ryczeniem. Pojawiło się takie poczucie pustki, beznadziei, że jestem nikim, że nie potrafie z sobą żyć. I zacząłem też izolować się od ludzi do tego stopnia, że unikałem najbliższe mi osoby. I nikt nie mógł mi pomóc, nie potrafiłem się otworzyć na kogokolwiek, chciałem isc do psychologa ale zawsze uciekałem sprzed drzwi gabinetu, bo przecież z takimi pierdołami idę, psycholog mnie wysmieje a przecież tylu ludzi ma takie problemy, większe niż ja...

Minęło parę lat takiego uciekania sprzed gabinetu, zaczęła się terapia i nadal na niej jestem :)

Czemu endrju siebie nie akceptujesz? Czemu inni, spotkani na ulicy ludzie są lepsi od Ciebie?
Oskar
 
Posty: 13
Dołączył(a): 23 maja 2008, o 20:39
Lokalizacja: Wolska

Postprzez laissez_faire » 25 maja 2008, o 08:27

w takim razie mieszkasz w jakims fajnym miejscu, ja na wroclawkich ulica mijam ludzi, ktorzy niejednokrotnie cierpienie, czy pustke maja wyryte na twarzach niczym bizny... ale to cos pieknego, gdy takie twarze mimo wszystko moga wykrzywic sie w grymas usmiechu...

ja w pewnym momecie swego zycia zrezygnowalem z pubiczbego transpotu... publicznych miec, bo kazdy napotkany czloiek stanowil zwierciadlo, w ktorym widzialem jedynie swoje cierpienie... uciekalem w samotnosc, bo wtedy przy braku konfrontacji, przy zawezonej perspektywie do kilku prostch pojec (ja, ja, ja) udawalem, be bawie sie swoim ciepienncictwem... a w rzeczywistosci moje cierpiennictwo bawilo sie mna...

mimo wszystko zycie jest zajebiaszcze (i mowie to ja, czlowiek, ktory az nazbyt dobrze rozumie enigmatyczna fraze "zycie rucha"), a stan w ktorym sie obecnie znajdujesz to efekt czysto biochemiczny... juz sama swiadomosc, ze to tylko pewne substancje wytworzone w twoim mozgu determinuja takie, czy inne zachowania, powinna wywolac w tobie wewnetrzy sprzeciw;

22 lata jaki to piekny wiek; gdy mialem 22 lata zgotowalem sobie pieklo na ziemi, pieklo na wlasne zyczenie... mam 23 lata i troche szkoda mi tych dwoch dwojek, ale to juz niewazne...

wnioski? zacznij od badzo trudnych pytan, kierowanych do samego siebie: 'dlaczego?!' dlaczego odgradzan sie sluchawkami, co mna kieuje? dlaczego jest mi w tym momecie zle i jak wplynac na siebie samego, by ten stan zmienic? dlaczego pozwalam sie wic tym dziewczyna wokol siebie, by wkoncu uciac relacje, przeciez dawanie i otrzymywanie ciepla, to piekno w czystej formie? etc.

trzymaj sie
laissez_faire
 

Postprzez endrju » 25 maja 2008, o 11:17

Oskar napisał(a): Gdzie w tym jesteś Ty?


Nie wiem. Wychodzę z założenia, że "zawsze sobie jakoś poradzę" no i radzę, raz lepiej, raz gorzej, ale radzę.

Oskar napisał(a):I zacząłem też izolować się od ludzi do tego stopnia, że unikałem najbliższe mi osoby.


Wiozłem wczoraj mamę samochodem. Ona jak zwykle coś mówiła, ja, jak zwykle, przytakiwałem, coś mruczałem. Aż w końcu zapadła cisza, którą przerwało pytanie "dlaczego ze mną nie rozmawiasz?". No i znów padło to sakramentalne "nie wiem". Nie znam odpowiedzi na wiele pytań i chyba nie dążę do poznania odpowiedzi.

Oskar napisał(a):Czemu endrju siebie nie akceptujesz? Czemu inni, spotkani na ulicy ludzie są lepsi od Ciebie?


Bo są inni, bo nie są mną.

laissez_faire napisał(a):wnioski? zacznij od badzo trudnych pytan, kierowanych do samego siebie: 'dlaczego?!' dlaczego odgradzan sie sluchawkami, co mna kieuje? dlaczego jest mi w tym momecie zle i jak wplynac na siebie samego, by ten stan zmienic? dlaczego pozwalam sie wic tym dziewczyna wokol siebie, by wkoncu uciac relacje, przeciez dawanie i otrzymywanie ciepla, to piekno w czystej formie? etc.


Może boję się zaangażować. A może nie chcę zranić tych wokół, którzy są samotni i jest z tym im źle (czuję się odpowiedzialny za innych, bywa). Tak jak to piszę to wydaje mi się to tak głupie, że aż śmieszne. Kurde, dr Judym się znalazł co to świat chce zbawiać... :/
Wiem o tym, że jest ze mną niefajnie, że to można wyleczyć. Ale czy jest dla kogo się tak starać?

Dzięki Wam wszystkim.
endrju
 
Posty: 50
Dołączył(a): 24 maja 2008, o 20:27

Postprzez Oskar » 25 maja 2008, o 12:00

Ale czy jest dla kogo się tak starać?


Pewnie że jest, przede wszystkim dla SIEBIE!

Też byłem takim cierpiętnikiem, który myślał tylko i wyłącznie o innych, a mnie w tym w ogóle nie było. Trzeba myśleć o sobie, trzeba być choc trochę egoistą, trzeba robić wiele rzeczy patrząc w tym na własną korzyść nie szkodząc oczywiście przy okazji innym. Tak sie da i taka postawa - zdrowego egoizmu - nie jest negatywna czy godna potępienia.

Dla siebie Ty musisz być przede wszystkim najważniejszy.
Oskar
 
Posty: 13
Dołączył(a): 23 maja 2008, o 20:39
Lokalizacja: Wolska

Postprzez luna7 » 25 maja 2008, o 21:44

Hej!!!
ja tez nie raz mialam chwile zawahania i zwatpienia. A już o tym ile razy zostałąm oszukana przez ludzi to nie wspomnę. Chciałąbym być dobra, pomóc, a jak ja znalazłam sie w potrzebie to te same osoby w ogole nie kwapiły się by się odwdzięczyć. ale tak się nestety w życiu zdarza i trzeba się z tym pogodzic. Jednocześnie jest mnóstwo osób, które potrafią docenić, to co dla nich robisz. Może nie zawsze potrafią to okazać, ale są na pewno wdzięczne. Czasem wystarczy zauważyc uśmiech na ich twarzach. W moim zyciu wiele jest takich osób. I w twoim na pewno też. Tylko musisz ich zacząć zauważać:)
A egoistą też czasem trzeba być. I zrobić cos tylko dla siebie. Trzeba się jakoś dowartościować.

Wierzę, że Ci się uda!!

Pozdrawiam!!!!
luna7
 
Posty: 25
Dołączył(a): 8 maja 2008, o 15:30

Postprzez nicola2008 » 26 maja 2008, o 22:41

ciarki mnie przeszły troche jak przeczytałam ten opis towjego samopoczucia i spojrzenia na świat- ja jestem w bardzo podobnej sytuacji. moze nie mam uderzen goraca itd ale patrze na ludzi is iwat podobnie jak ty. Czasami myslę, że to życie mnie cholernie męczy i ze dodatkowo inni mogą sięw nim męczyć przeze mnie. Jestem osobą na pozór otwartą, kontaktową. Myslę ze nikt nie miałby pojęcia o moich, ze tak to ujme wewnętrznych problemach. Tylko że ja z ludźmi gadam o pierdołach. Jedynie najblizsi chyba to widzą, choc ja jestem raczej osoba ktora nie lubi się wyżalać bliskim. Jest mi o wiele łatwiej napisac na tym forum i porozmawiać o tym w ten sposób z nieznajomymi. Od czasu kiedy tak dziwnei sie z soba czuje strasznie duzo sypiam, moja aktywnosc spadla. Jestem z siebie wiecznie niezadowolona, bardzo czesto porównuje się też do innych, oczywiście wypadam zawsze gorzej. czasami boję się cokolwiek zaproponowac itd bo wydaje mi sie ze ludziom to sie nie spodoba, ze poporstu nie licza sie ze mna, ze sie narzucam, choc wiem ze to obsesja bo dotyczy to normalnych rzeczy. nie wiem gdzie sie podzialam dawna ja, zle mi z takim stanem ale nie moge sie od niego uwolnic, czasami mysle ze gdybym była kimś innym to byłabym szczęśliwsza

pamietam był taki czas kiedy odizolowałam się od ludzi- ale z czasem sie do tego przyzwyczaili i tak juz zostalo- i choc bylo mi tak dobrze byc takim outsiderem zajetym swoim swiatem muzyki w sluchawkach mp3 to troche mnie to bolalo, ze tak latwo pozwolili mi "odejsc", stwoerdziąłm więc że najwyraźneij dużo nie stracili..
nicola2008
 
Posty: 3
Dołączył(a): 26 maja 2008, o 22:23

Postprzez endrju » 28 maja 2008, o 22:41

Minęło kilka dni. Humorek jakby lepszy, zacząłem mysleć nad swoim życiem. Rzucić to co robię i zacząć od nowa? No ale to już 4. rok studiów - trochę szkoda, poza tym co mógłbym innego robić. Fakt, od dzieciństwa interesują mnie autobusy i ciężarówki (a kształcę się w innym kierunku) - niby droga prosta - zrobić prawko, jakieś licencje i jazda. Praca jest. Ale czy za kilka lat, kiedy koledzy z roku będą już pracowali samodzielnie nie będę żałował? Poza tym - marzyłem o tych studiach od 8. klasy podstawówki, a teraz? Noszę się z myślą rzucenia tego. Może po to, żeby wyrwać się z domu, zacząć WSZYSTKO od nowa, od zera? No nic, tu też trzeba odwagi, a ja jestem... Czyli od jutra trzeba brać się do pracy, żeby nie wyżalać się Wam za miesiąc, że wszystkie egzaminy w plecy.

Właśnie na gadu rozmawiam z koleżanką. Ma problem, który zresztą znam i w który też jestem nieco zamieszany. Tyle, że ja tylko nieco, a ona siedzi w tym po uszy. Po mnie to spływa, ona się przejmuje, choć to problem typowy dla wieku gimnazjalnego (niektórzy, myślę o sprawcy problemu, późno dorastają). I myślę, że jestem strasznym hipokrytą. Mówię "świata nie zbawisz, a zaszkodzisz tylko sobie". A jak sam w życiu postępuję? Mówię "przestań się tym zadręczać". A jak sam rozdmuchuję drobiazgi? Łatwo jest stać z boku i prawić morały, doradzać. Gorzej jak samemu jest się w sytuacji, oczwiście subiektywnie patrząc, niefajnej. A prawdziwy problem robi się wtedy, kiedy to całe gówno przetrzymuje się w sobie przez dłuższy czas. Bo fermentuje, wydziela gazy. I w końcu nas rozrywa. A to może być bolesne. Dla wszystkich.

Dziękuję za uwagę. Dobranoc.
endrju
 
Posty: 50
Dołączył(a): 24 maja 2008, o 20:27

Postprzez Megie » 29 maja 2008, o 19:59

Endrju- cieszy mnie Twoj lepszy humorek..

no a z tymi studiami- to rzeczywiscie szkoda- 4 rok, to juz koncowka a zawsze miec ten papier...nawet nie wiemy co i kiedy do konca w zyciu nam sie przyda..

nie wiem jakie studia konczysz ale u mnie 4-5 rok to juz nie bylo tego tak duzo jak na poczatku wiec przy okazji w wolnych chwilach moglbys robic papiery o ktorych marzysz- autobusy i ciezarowki...
Megie
 
Posty: 1479
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 15:24
Lokalizacja: nie wiem skad..

Postprzez nevvorld » 30 maja 2008, o 00:53

endrju

Jak czytam twój pierwszy post w tym temacie, to mam wrażenie jakbym czytał trochę o sobie. Też zawsze ze słuchawkami na uszach izoluję się od ludzi. I też sobie mówię, że jakoś sobie poradzę, niestety ostatnio jakoś jednak nic prawie mi nie wychodzi.
Co do studiów, to za daleko zaszedłeś, żeby się wycofywać, a papierek przyda się, przyda. Moja ciotka ma 53 lata i rozpoczęła studia zaoczne. Może dla niektórych to może być zabawne, ale ona to robi, bo musi i ja ją wspieram.
Ty natomiast jesteś o krok od ukończenia studiów. Kiedy jest ci źle zawsze sobie myśl, że po jakimś etapie, powiedzmy właśnie po studiach, czeka cię coś nowego. Wyobraź sobie jak po studiach dostajesz dobrze płatną pracę i w końcu się wyprowadzasz z domu i zaczynasz coś nowego - nie wiem no... cokolwiek. Potem będziesz żałował, że nie potrafiłeś tego doprowadzić do końca, a wiesz, że warto.
Pomyśl sobie też, że nie masz nic do stracenia.

IMAO.
nevvorld
 

Postprzez endrju » 30 maja 2008, o 22:05

Cześć. Dzięki za wszystko co piszecie. A przede wszystkim za to, że te wypociny czytacie.

We wtorek mam egzamin. Nawet nie zacząłem się uczyć. Niby uczyłem się na ćwiczenia, ale wiadomo - wszystko z czasem wypada z głowy, zwłaszcza, jeśli jest nieodświeżane. Chciałem dziś przejrzeć wykłady - po powrocie z zajęć (ostatni dzień IV roku, a szkoda) pojechałem po siodelko do roweru (od starego bolał mnie tyłek), zjadłem obiad, poszedłem na rower. Wróciłem i usiadłem do komputera. Przejrzałem jakieś wykłady, ale ograniczyłem się do przejrzenia. I powtarzam sobie, że "od jutra biorę się do nauki", że "dam radę". No zobaczymy. Niby na koncentrację pomaga magnez (+B6 - lepsze wchłanianie magnezu) - jeśli już to stosowany przewlekle a nie doraźnie. Niby mogę łykać tussipeckt (jest bez recepty, a zawiera efedrynę - to samo co amfa) - ale on może mnie pobudzić, ale nie zmotywować. Poza tym nie chcę się tym truć, wystarczy, że piję. Brak mi motywacji. Przypominam sobie luty - początek semestru zimowego. Na jednym z przedmiotów trafiła się ostra asystentka. Siedziałem wieczorami, czytałem, notowałem, szukałem po bibliotekach. Wyciągnąłem u niej na 4. Nieźle. A teraz? Siedzię i szukam wymówek, żeby nic nie robić. Nic tam, obleję egzamin to we wrześniu będzie poprawka, zdarza się. Szkoda tylko, że znów będę słuchał pytań "Ty nie zaliczyłeś??". Wkurza mnie to, nie chcę być stale na baczność, stale choć trochę przygotowany, stale nadrabiać miną za innych.
Studia - wymarzone, ale cięzkie. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. I codzienne marzenia o byciu kimś zupełnie innym. O stabilizacji, sielance. Ale czy taka stabilizacja da mi satysfakcję? Za kilka dni skończę 23 lata i mam chyba za dużo tych "ale".
Nie wiem, nie potrafię poradzić sobie sam ze sobą, nie jestem zorientowany w wielu sprawach. Izoluję się od wszystkich. Odpycham uczucia. Żyję w jakimś własnym, strasznie płytkim, świecie, który ogracznicza się (przynajmniej obecnie) do w miarę bezbolesnego przetrwania kolejnego dnia. Żyję schematycznie. 6,00 pobudna, prysznic, kawa, 7,22 autobus, 8 zajęcia.Wieczór? Oby przetrwać. Sen - to jest to co lubię. Zacząłem spać w dzień, a nigdy przedtem (wykluczając jakieś grypy czy inne choroby) tego nie robiłem. Spławiam rodzinę pytającą co się dzieję słowami "Nic", "Jestem zmęczony". Wiem, że potrzebuję pomocy, ale nie potrafię o nią głośno zawołać. Zawsze znajduję jakieś wymówki ("leki p. depresyjne sprawią, że będę senny - to nie do końca prawda - ja przecież muszę (!!!!) być aktywny").

Wiecie co? Chyba się stoczyłem. Jeśli nie na dno, to w jego okolice.
endrju
 
Posty: 50
Dołączył(a): 24 maja 2008, o 20:27

Postprzez laissez_faire » 31 maja 2008, o 10:27

siedzialem na lawce na kozanowie, dzielni kikutow, ktore kiedys mialy imitowac hustawki, wielkiej plyt i lawek, a kazda podpisana krwia... podchodzi zulik, usmiecha sie:
- moge rakotworczaka?!
-- co?
pokazuje na paczke fajek
- rakotworczaki, nie czytales mechaicznej pomaranczy burgessa?

dno jest bardzo relatywne...
laissez_faire
 

Następna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 473 gości

cron