W sumie to nie wiem,gdzie powinnam pisać.Nie wiem,czy w ogóle coś z tego zrozumiecie,bo sama mam mętlik.Towarzyszy mi uczucie obojętności na wszystko,którego nienawidzę. Dziś Boże Ciało.Ja kiedyś praktykująca katoliczka,osoba,która jeśli chodzi jeszcze po tym świecie,żyje dzięki wierze, od kilku miesięcy miga się od mszy. Za okna słychać procesję-nie ma mnie na niej.Tłumaczę sobie,że po co mam na niej być skoro i tak nie byłam u spowiedzi sto lat i jestem nieobecna ani jedną myślą.To straszne,bo wiem,że tracę zbyt wiele.
To niewszystko.Mesturbacja nadal...ba nawet pornografia.Jednocześnie wiem,że nie chodzi mi o sam seks.Od kilku tygodni brakuje mi bliskości fizycznej,potrzebuję się przytulić potrzebuję pocałunków.Mój były łożkowy chyba to wyczuł,bo przystartował do mnie nie tylko z łapami,ale i z propozycja spotkania:(.Na szczęście jak nigdy znalazłam w sobie siłę by mu odmówić,mimo że pragnęłam takiej propozycji od dawna.Codziennie śni mi się,że jest obok,że mnie przytula...
Wielu z Was tutaj wie,jak ciężkie jest doświadczenie rozbieżności:Kościół-seks.Nie radzę sobie z tym.Nie mogę sie pogodzić,że nie dopuszczam do siebie mężczyzn (ostatnio tak jest). W tym tygodniu był jakiś istny szał,zabrzmi nieskromnie,ale byłam rozrywana.Napawa mnie to lękiem,kiedy ktoś stara się do mnie zbliżyć.Jednocześnie rezygnuję też z wiary, bo to jaka się zrobiłam to dla mnie czysty fałsz.Po co mam odklepywać mszę,bez czynnego uczestnictwa choćby sercem?Za chwilę oskarżam się o lenistwo.
Dlaczego to wszystko takie trudne i....przyprawione obojętnością Już chyba wolę mój dawny ból.