poszłam dość spokojna na spotkanie....
powiedziałam mu,że chcę wysłuchać co on chce powiedzieć..nie atakowałam go..
najpierw nic nie mówił.....czekał...patrzył gdzieś w dal...
potem powiedział mi wiele przykrych słów...
on wcale nie czuje ,że skrzywdził mnie.....
powiedział,żebym WRESZCIE zauważyła swoją winę.....i to,że krzywdziłam go
(chyba krzywdziłam tym,ze burzyłam jego chory świat,egiostyczny...odizolowany ode mnie i dzieci...
krzywdziłam go tym,że nie zgadzałam się na inne baby..
krzywdziłam go tym,że nie cieszyłam sie jak wariatka z tych ochłapów miłości,które mi dawał przez ostatni ROK
krzywdziłam go tym,że po zdradzie chciałam zapewnień,że on na prawdę chce ze mną być........)
.......to są moje domysły,bo on nie określił czym go skrzywdziłam....
kaktus stwierdził,że teraz ma spokój.....
jest mu wygodnie.....
uciekł,stchórzył....
A teraz wmawia mi,że to on jest pokrzywdzony.
gdy zapytałam czy to nie jest tchórzostwo zawalić coś,a potem uciec...on powiedział,żebym zauważyła swoje tchórzostwo
porzucił mnie i dzieci,bo .....już nie wytrzymał......tak mi powiedział....
gdy spytałam czy jest z tą k.......powiedział,że nie....
gdy wkurzyłam sie i powiedziałam mu,że jest h____......że mnie zdradził!.że zamiast rozmawiać i starać sie rozwiązać to wolał zająć się pocieszycielką.....wcale nie zauważył,ze zrobił źle...
wmawiał mi,że on był biedny,miał dość...
gdy atakowałam ją,on ją bronił,że to nie ona go uwiodła.....że to była odskocznia od rzeczywistości...
A dla mnie ona jest szmatą ...i tyle!..wiedziała,że kaktus ma rodzinę,mimo to brnęła dalej
nie mówiłam do kaktusa obraźliwych epitetów na nią,bo chyba by mnie zlinczował....
On mnie niszczy,nie szanuje,nie liczy sie z moimi odczuciami....
był zły na mnie,ze nie chciałam wchodzić do sklepu..(nadskakiwać mu)i nie rozmawiałam o ..."pogodzie"
on wciąż nie dopuszcza do siebie mojej wściekłości....myśli,że będę przychodzić do sklepu jak dawniej.....
niedawno np.było tak,że przyjechałam pod sklep po córkę.....czekałam ....kaktus wyszedł,zapalił papierosa i rozmawiał z facetami stojącymi przy drzwiach...ja siedziałam niedaleko,z boku,w aucie....nie wyszłam....sądziłam,że jak on zechce porozmawiać to podejdzie..
on dziś miał żal o to.....
on chciałby,żeby było jakby nigdy nic....
nie prosiłam go,żeby wrócił,żeby postarał się...nie
powiedziałam,żeby zadbał o kontakt z dziećmi....
powiedział,że sklep zajmuje mu dużo czasu...
powiedziałam,że wiem,że sklep jest dla niego ważny...ale za kilka lat to będzie już za późno na budowanie więzi....czas ucieknie i nie da się tego naprawić..a dzieci potrzebują ojca teraz!
zapytałam też czy chociaż raz rozmawiał z dziećmi o tym co sie dzieje...nie rozmawiał..
obiecał,że w tym tygodniu porozmawia....
mówił,że zatrudni drugą osobę do sklepu i będzie miał więcej czasu...żeby pobyć z dziećmi..i porozmawiać ze mną....
mówił,że w tym tygodniu może znajdzie czas popołudniu...
rozmawialiśmy ze dwie godziny....
rozstaliśmy sie tak,że on powiedział,że nie ma już czasu...wsiadł do auta i trzasnął drzwiami..i odjechał...
i to ma być staranie się?
Jestem smutna i zła....zła na siebie,że zawracam sobie głowę takim facetem
chcę o nim zapomnieć...