Hejka ludziska,
A teraz będzie o mnie ... i to nie dlatego, że chcę podzielić się jakąś rewelacyjną myślą, ale dlatego, że każy przeżywa trudny czas - i padło na mnie.
Wiecie co jest najgorsze w zaawansowanym jąkaniu u dzieciaka? Blokada normalnej społecznej aktywności. Pamiętam lęk i szybsze bicie serca za każdym razem, kiedy musiałem powiedzieć w spożywczaku "chleb", pamiętam chodzenie do sklepu samoobsługowego trzy kilometry dalej. Podczas terapii mój psychospec uświadomił mi, jaki to był koszmar - postawił mi przed oczyma prosty fakt, że całymi latami dzień w dzień przeżywałe koszmarny lęk. Moje bycie w społeczeństwie, moje ucieczki od ludzi, samotnictwo i takie tam sprawy tak zmieniały moje uczenie się bycie z ludźmi (zarówno tych dobrych jak i tych złych elementów), że naprawdę nie rozumiałem wielu, prostych mechanizmów, działających w tzw. społeczeństwie. Taki był trochę ze mnie Caspar Hauser...
Do tego chory dom, nienormalne relacje, wykorzystanie seksualne i sto tysięcy tego typu rzeczy. Jeny, jaki burdel. Kuźwa, jak ja to przeżyłem?
Mam takie fajne poczucie, że sprzątnąłem fundamenty. Jestem pogodnym facetem. Lubię ludzi. Do nikogo nie mam żadnych pretensji - dojrzałem pod tym względem. Jak idę do sklepu, nawet gdy mam gorszą fazkę z jakaniem, radzę sobie.
Dobijam do połowy średniego żywota. Czasami smutno mi bardzo, że tyle lat poszło na marne - ale potem uświadamiam sobie, że skoro moje życie było jakie było, to nie poszły na marne, bo poszły na wyjście z takiej sytuacji, w jakiej się znalazłem. Nauczyłem się brać swoje życie takim jakie ono jest...
Wiecie co mnie boli?
Powinienem rozwiązać ostatni problem: wykuć sobie swoje miejsce w życiu, zacząć walczyć o pieniądze, zmienić zawód, sprzedawać siebie, przyjąć fakt, że muszę podejmować rywalizację...
Tak, wiem, brzmi to enigmatycznie, ale - widziecie - jestem takim trochę typem obserwatora myśliciela. Mam też w duszy sporo ochoty, zdolności i cech gościa mocno aktywnego - ale żeby je uaktywnić, muszę naprawdę się szarpnąć na wiele spraw.
To jakoś tak, jakbym stał na rozdrożu: albo będę sobie dalej żył jak żyję, albo bojąć się koszmarnie odważę się zacząć walczyć o przezycie lat, które mi zostaly, w sposob jak najpelniejszy i jak najbardziej intensywny. Jeśli wybiorę drugą opcję, jeśli się na nią odważę, i jeśli choć część rzeczy mi się uda, wiem, że będę miał za jakiś czas poczucie, że w pełni rozwiązałem swoje problemy i jestem wolny, ale cena jest taka, że mogę też mocno się potłuc. Jeśli wybiorę opcję pierwszą, będę dalej kim jestem - ale być może za lata uznam, że zmarnowałem czas, który mogłem pięknie spożytkować i będę umierał z żalem za zmarnowanym życiem.
Wiem, brzmi dziwnie, ale tak teraz mam.
Eh, spadam pomyśleć
Maks