Podczytuję Was od jakiegoś czasu i kilka razy chciałam napisać coś o sobie ale to jest trudne...
Widzę, że nie zostawiacie tu nikogo bez choćby jednego słowa, czy rady, cenię sobie to miejsce, może i ja się tu odnajdę. Czytam i próbuję z Waszych historii wyciągać wnioski dla siebie.
Mam wrażenie , że składam się z samych problemów, podejmuję nietrafne decyzje i generalnie nie wiem co mam ze sobą zrobić. Jestem potwornie samotna, z tego osamotnienia nachodzą mnie naprawdę złe myśli. Nie radzę sobie w kontaktach z ludźmi...
Nie wiem, czy od tego się zaczęło, bo odkąd pamiętam brak mi wiary w siebie i kompleks pogania kompleks, ale prawie dwa lata temu zostawił mnie mąż. Tak z dnia na dzień, wstyd, upokorzenie, koszmar. Ja zupełnie sie tego nie spodziewałam, niczego nie widziałam, nie domyślałam się, a chodziło oczywiście o inną kobietę.
A potem same upadki, choć jak ktoś patrzy z boku, to mówi że świetnie sobie radzę i jestem dzielna, ale to nieprawda. Nawet moi rodzice myślą, że jestem silna.
W tych najgorszych, pierwszych chwilach miałam przy sobie przyjaciół, rodzinę. Teraz jestem zupełnie sama i to na własne życzenie. Pozbierałam swoje rzeczy, znalazłam pracę w innym mieście i wyjechałam. Niby zacząć od nowa. Sama w obcym mieście. Jestem tu już prawie rok, owszem mam znajomych, ale relacje są płytkie, powierzchowne, każdy ma swoje życie.
Przyjaciele, którzy zostali w moim rodzinnym mieście są kochani, ale są daleko, więc czuję jak z każdym miesiącem jesteśmy coraz dalej, to się dzieje samo, bez złej woli z ich czy mojej strony. Odległość robi swoje.
Brakuje mi mężczyzny, o mężu już zupełnie nie myślę, nie szanuję go jako człowieka, więc nie ma o czym mówić. Po rozwodzie byłam sama, aż wplątałam się w dziwny układ z żonatym dawnym bardzo dobrym kolegą. Na szczęście opamiętałam się.
Niedawno poznałam kogoś, kto po kilku spotkaniach zrobił na mnie wrażenie, zaczęło mi zależeć... No i klops, nie odzywa się. Nie dane mi szczęście, albo po prostu jakaś przyjemność z przebywania z drugim człowiekiem. Nie mnie.
Powoli tracę siły, nie mam się do kogo odezwać, z kim zjeść obiadu. Wszystko robie sama.
Przepraszam, długi mi ten post wyszedł. To chyba nieładnie tak na dzień dobry wylewać żale. Ehhh...
I nie wiem czy dobry dział wybrałam.
Dziękuje każdemu, kto to przeczyta. Ehhh trochę jakby lepiej, przez ostatnie cztery dni nie miałam do kogo ust otworzyć.