jak żyją 30-tolatkowie?

Problemy z partnerami.

Postprzez citizen » 5 maja 2008, o 10:53

Fil, sam nie wiem, boję się cokolwiek napisać, żeby nie zapeszyć.

Wydaje mi się, że mój problem jest trochę podobnej natury co Twój. Jednak ja widzę u siebie pewien postęp (cholera właśnie tutaj boję się, że zapeszę), w kolejne związki wchodzę jednak trochę spokojniej, bez zbytniego nakręcania i podkręcania temperatury. Trochę uważniej obserwuję i poddaję się delikatnie biegowi wydarzeń.

Z drugiej strony brakuje mi trochę gwałtowności i tego emocjonalnego napięcia, stąd brak takiej jednoznacznej oceny tej sytuacji. Czas pokaże. :)
citizen
 
Posty: 102
Dołączył(a): 7 gru 2007, o 12:33

Postprzez Sinuhe » 5 maja 2008, o 19:11

Heja!
Z biegiem czasu chyba pojawia się cała gama obwarowań co do potencjalnej drugiej połówki.
Trochę to utrudnia sytuację, gdyż ma to do kompanii nasze przyzwyczajanie się do bycia samym.
Szczerze mówiąc wolę być sam, niż ileś tam razy próbować. Zresztą hm... nie mam ochoty na żadne małolaty a kobitki w przybliżeniu rówieśniczki, które są wolne, budzą we mnie podejrzenie, że coś jest z nimi nie tak.
Ha! Przy pełnej świadomości, że ze mną też jest coś nie tak...
A dwie osoby, z którymi jest coś nie tak, to przepis na katastrofę.
Szkoda mi nerwów i czasu.

Sam doskonale wiem, że potrzebuję wyłącznie wyjątkowo stabilnej i charakteryzującej się stoickim spokojem kobiety.
Tylko hm... wolni ludzie po 30 raczej rzadko są spokojni i stabilni.
Kompletnie nie jestem stworzony do bycia z kimś ot dla sprawdzenia, czy coś wyjdzie, tylko dla łóżka, czy bo taka była okazja.
Dla mnie to niewybaczalne marnotrawstwo emocji, czasu i zagrożenie, że mogę poznać fascynująca kobietę, która nie zaakceptuje takiego podejścia do związków i po prostu odczuje to, jako zagrożenie.

Ja w większości wyszedłem z problemów związanych z byciem DDA i doskonale wiem, że wtedy się kompletnie do związku nie nadawałem ani nie chciałbym być z kimś takim.

Tak sobie w sumie ważę własne wady i przyzwyczajenia, z których nie chcę rezygnować oraz to, czego w stanie zaakceptować nie jestem i to równanie się mi bilansuje tylko ujemnie.

Zresztą sami powiedzcie, czy jesteście w stanie się związać z osobą, która rozpaczliwe szuka drugiej połówki? Dla mnie taki związek jest raczej uzyskaniem pewnego minimalnego zysku i łatwizną. W sumie raczej dewaluującą sytuacją jest wiązać się z kimś, kto na siłę szuka drugiej połówki. Raczej myślałbym, że jestem dla kobiety okazją a nie prawdziwym uczuciem.
Albo hm... związek z kimś, kogo się można publicznie wstydzić.
Gadki o tym, że wygląd się nie liczy są nieprawdziwe.
To jest prawdziwe tylko wtedy, gdy brzydka osoba ma ogromny urok. Tyle, że urok zostaje potem poddany kieratowi codzienności.

Jestem raczej za tym, że powinni sie ze sobą wiązać ludzie do siebie podobni - statusem społecznym, inteligencją, wykształceniem itd. A przede wszystkim o podobnych poglądach, życiowych postawach itd.

Po prostu nie jestem w stanie uwierzyć, że pomimo najszczerszych chęci byłbym w stanie równo traktować kobietę, o której choć raz bym pomyślał, że jest nieinteligentna, narobiła sobie problemów na własne życzenie, ma zmienne, chimeryczne nastroje, czy też wymaga ode mnie czegoś innego, niż od siebie samej...

Tak sobie to wszystko przemyślałem - bez wypisywania tych bardziej nieładnych myśli - i stwierdzam, że chwilowe wyjścia z równowagi i mysli o potencjalnym wiązaniu się z kimś usuwam w cień.
Są ludzie niestworzeni do związków i tak jest ok.
Nie mam ochoty odgrywać stałego schematu, gdzie dochodzę do pierwszych fochów kobitki i stwierdzam, że już mam dość.

Wprowadzam w dalsze uskutecznianie kawalerstwo.
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 467
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez citizen » 5 maja 2008, o 19:38

Sorry, ale nie rozumiem takiej postawy.

Jeśli jesteś szczęśliwy będąc sam, ok, ale osoba która jest szczęsliwa będąc sama nie pisze na temat tej swojej samotności sążnistych postów na forum o problemach w związkach, tylko się nią cieszy.

Jeśli nie jesteś szczęśliwy, to może warto jednak zacząć coś robić ze sobą, żeby zmienić ten stan. Wszystko to co piszesz to dla mnie świadectwo zaburzeń w relacjach z innymi osobami. Budowanie nierealistycznych oczekiwań wobec innych ludzi i potencjalnych partnerek, nieumiejętność pójścia na kompromis. Rzeczywiście jesteś aż tak przekonany o swojej ponadprzeciętności, że inne osoby nie są w stanie spełnić Twoich oczekiwań? To się nazywa megalomania.

Nieumiejętność zakceptwania czyichś wad uniemożliwia współżycie z innymi ludźmi, bo nie można oczekiwać od ludzi tylko zalet, to oczekiwanie nierealistyczne. Tym bardziej, że wcześniej piszesz jednak o jakichś swoich wadach, chyba że pewne swoje postawy utrudniające relacje z innymi ludźmi uważasz za zalety. Ale w takim razie dlaczego, to co u Ciebie jest zaletą u innych ma być wadą?
Trochę się pogubiłem w przesłaniu jakie miał nieść Twój post.
Może rzeczywiście warto pomyśleć o psychoterapii, żeby spróbować odkryć źródło tych lęków i niechęci do innych ludzi.
citizen
 
Posty: 102
Dołączył(a): 7 gru 2007, o 12:33

Postprzez Sinuhe » 5 maja 2008, o 19:50

Wiesz sam nie wiem, co właściwie chciałem powiedzieć.
Zdryfowałem w stronę rozliczenia samego siebie i wychodzi z tego tylko to, że do partnerstwa nie jestem zdolny.
Dobry sygnał, żeby jednak nie wchodzić na tematy związków i darować sobie myślenie o tym.
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 467
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez nana » 6 maja 2008, o 08:56

serio ucieczkę od tematu uważasz za rozwiązanie??? ...?
Avatar użytkownika
nana
 
Posty: 634
Dołączył(a): 21 maja 2007, o 19:59
Lokalizacja: Lublin

Postprzez Sinuhe » 6 maja 2008, o 18:10

Sam nie wiem ile razy teraz zaczynałem coś pisać i albo kasowałem, albo w ogóle wychodziłem z Psychotekstu.
Nie potrafię na to odpowiedzieć.
W ogóle nie potrafię odpowiedzieć na to, czy chcę, czy nie chcę z kimkolwiek być.
Ani razu nie udało mi się przejść poza pierwsze ścięcia, drobne konflikty. Wpadam wtedy w mieszaninę uczuć pozytywnych i niechęci, poczucie obcości i jednocześnie obawę przed opuszczeniem, jak i potrzebę zakończenia.
Wir ambiwalencji jest dla mnie za trudny, by rzeczowo i normalnie uporać się z problemem.
Ostatnie kilka lat, gdy sie w nic nie angażowałem, jest dla mnie okresem najlepszego samopoczucia.
Więc Nana - tak, to jest dla mnie rozwiązanie. Citizen słusznie zauważył to, co zauważył. Ja naraz wtedy jestem szarpany w obie strony i tak naprawdę zapadam się w sobie a nie potrafię realnie działać.
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 467
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez nana » 8 maja 2008, o 12:24

dziękuję ci za odpowiedz Sinuhe. Nie wiem czy dobrze mi podpowiada intuicja, ale mam wrażenie, że ta ostatnia odpowiedz sporo cię kosztowała.

Postrzegając problem z twojego punktu widzenia jestem w stanie zrozumieć dlaczego ostatnie kilka lat, gdy nie byłeś zaangażowany były dla ciebie okresem najlepszego samopoczucia. Czuję też z drugiej strony, że "najlepsze" nie znaczy tu wcale 10 w skali od 1 do 10, tylko coś "najlepszego z najgorszego", mam rację?

Z jednej strony ci zazdroszczę, bo jednak osiągnąłeś jakiś punkt stabilizacji uczuć, potrzeb i emocji w kwestiach ewentualnych bliższych relacji, ale z drugiej strony... mnie taki punkt by nie usatysfakcjonował i z mojego punktu widzenia twoj sytuacja budzi współczucie i chęć niesienia pociechy i pomocy. A z trzeciej strony... czuję, że wogóle nie życzysz sobie współczucia, ani tym bardziej pocieszenia lub jakiś mniej lub bardziej pomocnych rad. yyy... czyli ogólnie wprawiłeś mnie w konsternacje swoją wypowiedzią i nie umiem jednoznacznie na nią zareagować ani odpisac:)))

ale niemiej serdecznie cie pozdrawiam
nana
Avatar użytkownika
nana
 
Posty: 634
Dołączył(a): 21 maja 2007, o 19:59
Lokalizacja: Lublin

Postprzez marusza » 9 maja 2008, o 23:02

Witam:)
Dla mnie Filemon ma bardzo dużo racji.Ludzie tacy jak My np DDA, sami wybieramy osoby z którymi relacje muszą zakończyć się negatywnie. Własciwie osoba , która może dać wiele z siebie i nie jest "zwichrowana" psychicznie na wstępie zostaje przez Nas odrzucona. Ten schemat powtarzany jest od lat. Z jedenj strony pragnienie bycia z druga osobą , pragnienie bliskości,tęsknota za spełnieniem w stworzeniu wspólnego życia, a z drugiej strony wybory dokonywane jakby przez pryzmat własnej osoby. Osoby problematyczne, to jest to na czym moeżemy się skupić, wspólczuć, być może próbować naprostować, pomagać, bo własciwie to jest tak jakby botykanie się z samym sobą nie patrząc w lustro. Może eksperyment uzdrownienia innej osoby da nam poczucie że i My miożemy cos zmienić. A jakos nie wychodzi i czując porażkę , czujemy ja podświadomie podwójnie , bo to równiez Nasza porażka.Ludzie , którzy Nas fascynują to osoby często antyspołeczne ( o ile My sami takimi osobami nie jesteśmy w jakimś stopniu), to ludzie z problemami,na które patrząc przez chwilę możemy zagłębiać się w siebie poprzez taka osobę , ale na dłuższa metę podobnie zabużone psychiki nie moga się uzupełniać i koniec znajomości bywa miażdzący zapene dla obu stron.
To co piszę jest poparte moimi doświadczeniami w tej materii . Nie chce nikogo urazić, wiec piszę sprostowanie do uzywanych przeze mnie zwrotów "My", "Nas" miałam na mysli tylko i wyłącznie Siebie.
Ja jednak nie zwątpiłam, wierzę szczerze że uda się stworzyć relację typu constans bo tyle mi wystarczy, mnie stać na "bylejakość", moja własną akceptowalną "bylejakość", nie szukam doskonałości, wystarczy że będzie OK:) Tak zwyczajnie dobrze:)
Siedzę sobie na psychotekście juz od kilku lat, mało piszę ale duzo czytam heh i np Ciebie Sinuhe wiele razy czytałam i moje odczucia sa takie, że co jakis czas masz wątpliwości co do Twojej dezycji "nie chcę sie wiązać, chce byc sam", i własnie wypływa to w takich chwilach jak ostatnio , ze dokonałeś wpisu w temacie " związki" i zaraz po"nagonce" zacząłęś uciekać od zgłębiania tematu.
Sinuhe, Sinuhe dlaczego Ty jesteś Sinuhe :)
Napisz może konkretnie co tak bardzo Cię odpycha w relacjach damsko-męskich ?? czemu nie możesz zaakceptować niedoskonałości człowieka ( to nie jest kwestia płci, a jedynie osobowości)??
pozdrawiam Was wszystkich i zycze Wam tego czego pragniecie i Sobie oczywiscie tez :)

PS Sczerze Ja równiez nie wierzę w to że osoba, która jest sama może czus się z tym na tyle dobrze, żeby nie chciała tego stanu zmienić mimo porażek.
Pozytywem dużej ilosci porażek jest to, że każda kolejna zabiera co raz to mniej czasu w odzyskiwaniu tzw."niepodległosci psychicznej"
marusza
 
Posty: 91
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 14:11

Postprzez Sinuhe » 10 maja 2008, o 23:13

Właściwie to nie wiem, co mam Wam odpowiedzieć.
Przyznam, że jakiś dziwny niepokój raz na jakiś czas we mnie się rodzi, jednakże nie pamiętam już kiedy ostatnio było we mnie coś trwalszego, dłuższego.
Nie uważam tak naprawdę tego za jakiś zły stan.
Nie czuję się jakiś szczególnie samotny i po prostu nawet nie biorę pod uwagę leczenia sobą czyjejś samotności.
Nie do końca rzeczywiście rozumiem sytuacji zakochania, pragnienia bycia z drugą osobą.
Nie czułem nigdy bliskości w relacjach z kobietami.
Tak naprawdę wszystkie uczucia, jakie żywiłem wydaje mi się, że bardziej wiązały się z obiektem, który można kochać, niż z osobą w jej realnym wymiarze. Doskonale wiem, że obierałem sobie zupełnie dla mnie niedostępne kobiety chyba tylko po to, żebym mógł się tym męczyć.
Gdy zaczynałem związki, to zaczynał się dla mnie przeogromny stres.
A z reguły ze zdziwieniem obserwowałem, że każdy początek związku był dla mnie jednoznaczny z poczuciem jakiegoś braku, niedosytu i rozczarowania. Poza tym kompletnie nie wiedziałem, co robić z miłością, gdy się już ja miało.
Nie przeczę, że lubię flirt, adorację - ale z reguły przychylność drugiej strony budzi we mnie opór. Razi mnie jednoznaczne zainteresowanie a poczucie panowania nad sytuacja i wiedza, że mogę bez problemu zdobyć obniża w moich oczach wartość sytuacji.
Nie wiem dlaczego...
Ale to jedna strona medalu - gdy się zakochuję, to nie panuję kompletnie nad sytuacją. Nie rozumiem jej i jest to dla mnie przeogromny stres.
Wydaje mi się, że obawa przed opuszczeniem każe mi z góry wynajdywać minusy i rezygnować. A te nieliczne przypadki, gdy sytuacje przekształciły się w związki, były dla mnie tak abstrakcyjne i niezrozumiałe, że nie miały szansy na przetrwanie.
Dlaczego jestem Sinuhe?
Gdy przeczytałem "Egipcjanina Sinuhe", to stwierdziłem, że to książka o mnie...
Nie czuje dziś już aż takiego związku z ta postacią, ale przydomek sobie zostawiłem. Przynajmniej sieciowo...
Hm... nietrudno dorobić domorosłą filozofię do tego wszystkiego. Przecież w dzieciństwie byłem podwójnie przez ojca opuszczony - przez jego alkoholizm i przez jego samobójstwo.
Mam bardzo wielu znajomych, lubię ludzi i wiem, że jestem lubiany - jednakże bardzo ciężko wchodzę w bliższe relacje i nawet z bliższymi przyjaciółmi wystarcza mi kontakt raz na rok, czy wręcz na kilka lat.
Jeżeli widuję kogoś codziennie to ok, ale nie ode mnie wychodzi inicjatywa podtrzymywania znajomości. Dla zbudowania i podtrzymania związku coś takiego nie wróży dobrze.
Myślę, że jest we mnie potrzeba bycia z kimś, choć ją bardzo mocno tłumię. jednak widzę, że nęci mnie choć sama tematyka, żeby ją poruszać - ale wciąż nie potrafię pchnąć tego wszystkiego dalej.
Tak sobie myślę Marusza nad Twoimi pytaniami.
Co mnie odpycha?
Wszakże mi daleko do doskonałości.
Wad i usterek mogę wymieniać bardzo wiele.
Myślę, że wszystko mogę sprowadzić do jednego - kontroli.
Gdy coś nie gra, to tłumaczę to sobie, jako problem, który przyniesie mi ból.
A przecież jednocześnie wręcz z rozmysłem pakowałem się w coś o czym byłem przekonany, że będzie mnie to bolało. Chyba w podsumowaniu mogę powiedzieć, że odtwarzałem dwa typy relacji:
a) jednostronne zakochanie ze stuprocentową wiedzą, że nie mam szans (jest paradoksalne bezpieczeństwo takiej sytuacji, bo jest jednoznaczna)
b) związek z kobietą, która posiadała wyraźne i jednoznaczne dla mnie minusy - to akurat współgrało z mizernym poczuciem własnej wartości (które przestało być takie mizerne)
Z biegiem czasu nauczyłem się rozpoznawać sytuację, gdzie powoduje mną albo potrzeba opieki (albo hm... przeświadczenie, że mogę kogoś kontrolować), albo masochistyczne zakochiwanie się w osobie dla mnie niedostępnej. Po prostu schematyzm tego i tak przegrywać musiał z nieuchronnością porażki takich sytuacji.
Albo się gryzłem nieodwzajemnionym uczuciem, albo miałem za złe kobiecie, że z nią jestem a ona jest brzydka, nieinteligentna, czy jeszcze coś.
Nie miejcie mi za złe takich określeń - opisuję tu sprawy, które po czasie zrozumiałem i tak odczytałem.
Doskonale wiem, że odrzucając związki przecież je w ten sposób fetyszyzuję.
Pierwsze spięcia powodowały, że potrafiłem się tylko zamknąć w sobie.
Mogę robić mylne wrażenie, bo raczej wyglądam na ekstrawertyka, ale mocno jednak żyję wewnątrz własnej osoby.
Z innej strony przerażało mnie, jak łatwo potrafiłem w kilku przypadkach przechodzić do gwałtownej niechęci. Strasznie męcząca jest ta sytuacja, gdy się jednocześnie kogoś kocha i nie cierpi. Być może to jest tez jakąś moja potrzebą.
No nic – coś tam napisałem, ani Wam, ani samemu sobie kompletnie nic nie wyklarowałem.
Ani ja sam nie jestem tak odporny, ani po kobiecie nie spodziewam się, że dałaby radę takim moich chimerom.
Ale chyba jest zrozumiałe, że mogę się wręcz cieszyć, że nikt nie zaprząta moich myśli?
Czasem mam wrażenie, że umyka mi coś istotnego i sam się nakręcam standardowymi myślami a prawda leży gdzie indziej.
Faktem jest, że wybieram święty spokój...
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 467
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez nana » 12 maja 2008, o 08:51

moja pierwsza - przyznaje troszkę ironiczna - myśl po przeczytaniu twojej wypowiedzi Sinuhe była taka, że może powinieneś zmienić swój podpis na: "W czym leżą największe twe niebezpieczeństwa? - W miłości." ? Przepraszam, to może nie fair, ale tak mi sie pomyślało...
podzielam twoją autodiagnozę, że głównie chodzi o kontrolę. W zasadzie dziwię się sama sobie, bo też chorobliwie kontroluję swoje uczucia i często nie daję sama sobie zgody na ich przeżywanie, a jednak mam chyba mniejszy lęk/stres/opór przed związkami. A wręcz jakby właśnie w związku daję sobie wreszcie prawo do emocji... dziwne...
Avatar użytkownika
nana
 
Posty: 634
Dołączył(a): 21 maja 2007, o 19:59
Lokalizacja: Lublin

Postprzez CzarnaJoanna » 12 maja 2008, o 15:58

Marusza napisała : Pozytywem dużej ilosci porażek jest to, że każda kolejna zabiera co raz to mniej czasu w odzyskiwaniu tzw."niepodległosci psychicznej"

Nie jestem wcale pewna, czy to rzeczywiście taka pozytywna interpretacja. Istnieje teoria związków, która mówi, że im częściej się rozstajemy, tym trudniej utrzymać kolejne związki. Mówię o tych poważnych relacjach.
A nad kwestią pozostawiania w związkach niekoniecznie wymarzonych, sama się teraz mocno zastanawiam, jestem w takim. Pożegnałam się półtora roku temu z kimś bardzo ważnym, nie mogę tak po prostu przejść nad tym faktem do porządku, czytaj : ciągle boli, choć się staram. Kosztowało mnie to bardzo wiele, poszłam na terapię, brałam piguły, odjechałam na jakieś sześć mcy. Wydawawało mi się, że się czegoś o sobie nauczyłam, że teraz jestem ostrożna, że będę tylko spokojnie obserwować, że nie dam się wkręcić w typowe dla DDA chore relacje. Obniżyłam poprzeczkę, związałam się z kimś, kto nie spełnia moich oczekiwań i jestem między młotem a kowadłem. Pozostawanie w związku z kimś, kto mnie nie rani, nie upokarza, nie krzywdzi wydawało się czymś wreszcie pozytywnym, krokiem do przodu. Ale co zrobić z tymi wszystkimi oczekiwaniami, jakie gdzieś tam wewnątrz pielęgnujemy ? Z tymi wszystkimi : żeby ten partner był taki i taki, albo żeby nie był taki i taki ? Jak daleko można odejść od pragnień, żeby jeszcze być szczęśliwym ? Ja tak jak Sinuhe wybierałam sobie zwykle typ w jakiś sposób niedostępny, emocjonalnie, fizycznie, trudny, poplątany. Wtedy stawałam na palcach, karmiłam się emocjami. Teraz mam się nauczyć życia na poziomie letnim, a umieram z braku temperatury. Może ja się też nie nadaję do związków ? Z jednej strony to wiem, więc tłumaczę sobie swój głód w związku tym uzależnieniem od chorej huśtawki uczuciowej, z drugiej, jak bardzo można zrezygnować z części siebie ? Wiecie, boję się bardzo, że jeśli teraz rozwalę ten związek, już nie dam rady, że już nie będę umiała, że w ogóle okaże się, że jestem fiks...A mam sierocy, niezmierzalny głód przynależności i nie potrafię być sama. Byłam przez długi czas i mało nie oszalałam. Bycie singlem byłoby dla mnie ponad wytrzymałość...
Avatar użytkownika
CzarnaJoanna
 
Posty: 1
Dołączył(a): 26 lut 2008, o 00:55

Postprzez marusza » 12 maja 2008, o 22:15

Witam,
czarnajoanna
nie ma sensu uogólniać, to co pisałam to tylko i wyłącznie o sobie. U mnie tak jest na szczęście od jakiegos czasu i uważam, że jest to jakiś krok do przodu.Szkoda czasu na rozpamiętywanie i użalanie się nad swoim losem. Jak to sie mówi: "jak się mleko rozleje nie ma co płakać trzeba posprzatać".
Tak boli, zawsze boli, czasem ku...sko boli, ale zasada nr 1: jak sie cos kończy , nie ma sensu łudzić się że cos mozna zbudowac na zgliszczach.S koro się skończyło tzn nie było takie fajne i myśleć tylko i wyłącznie o negatywach - pomaga.
Zasada nr 2 ( moja oczywiście) : jeżeli nie odzyskałaś/łeś jeszcze spokoju dycha nie pakuj sie w kolejną znajomosć ( najgorsze jest leczenie klina klinem) niestety. Bo wpada się w reakcję łańcuchową.
Ja już na tyle przetestowałam relacje damsko-męskie zwłaszca w porażkach zazwyczaj moich, iż wiem że to tylko gra emocji, które niestety górują w pewnym momencie znajomości- chwila rozwagi i spojżenia z dalszej perspektywy wywołuje usmiech często.
To co wczesniej pisałam nie miało znaczyc że zadowalam się czymkolwiek co niesie mi życie, zabicie samotnosci itp tak nie jst , ale nie szukam idylli a jedynie symbiozy w byciu we dwoje.Ostatnio stawiałam poprzeczke , że tak powiem bardzo,bardzo nisko godząć się na rzeczy, na które przez mysl by mi nie przeszło że mogłabym sie zgodzić jeszcze kilka lat temu. Nie zdało to jednak egzaminu.To po prostu nie było to. Szukam dalej, może czekam dalej bo jakos tak wierze że mimo zwichrowania jestem w stanie coś z siebie dać, ba nawet zawsze daję tylko czasem biorca nieodpowiedni, a czasem dawca :) I tak to się kręci.
Nikt przeciez nie mówił że życie będzie usłane różami hehe
To co pisal Sinuhe w ostatnim poscie to chyba jest najgorsze co można czuć. Zarazem kochać i nie cierpieć, hm to dopiero zestawienie i jak to przełknąć. izolować się i bać się porzucenia, nie wiem co powiedzieć bo aż tak sjkrajnych emocji nie miewam na szcęście, lub omijam juz takie przypadki, które mogła budzić we mnie coś tak niemiłego.
Sinuhe ja jakoś wierze że za kilka lat tutaj sia spotkamy i usłyszymy od Ciebie zupełnie cos innego.
Pisz, pisz jak najwiecej bo dzieki temu sam sobie robisz jakies podsumowanie, a równiez dajesz Nam poznać poniekat wnętrze takich luidzi jak Ty, których w około jest wbrew pozorom wielu.
pozdrawiam wszystkich trzydziestoletnich
M.
marusza
 
Posty: 91
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 14:11

Postprzez Sinuhe » 12 maja 2008, o 22:16

Niespecjalnie jestem zadowolony, że pogrzebałem ostatnio w emocjonalności.
Niezbyt dobrze się z tym czuję i widzę więcej spraw, z którymi nie wiem, co zrobić...
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 467
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez marusza » 13 maja 2008, o 00:32

---------- 22:28 12.05.2008 ----------

I jeszcze tylko moje mottko wg Leopolda Staffa:

"... Zawiodły mnie nadzieje.
Długo jednak złuda była blaskiem dróg twardych wśród głazów i karczy,
a czyż nie klęski moje zdziałały te cuda, że mi skrawek błękitu za niebo dziś starczy??"

---------- 00:32 13.05.2008 ----------

Tak jak mówiłam wcześniej, pisz Sinuhe, po prostu pisz co tam Ci w głowie świta!!
Będzie dobrze :)
marusza
 
Posty: 91
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 14:11

Postprzez nana » 13 maja 2008, o 08:18

marusza napisał(a):....Pisz, pisz jak najwiecej bo dzieki temu sam sobie robisz jakies podsumowanie, a równiez dajesz Nam poznać poniekat wnętrze takich luidzi jak Ty, których w około jest wbrew pozorom wielu...

a no właśnie... może podświadomie o to właśnie zapytalam? mam jakieś dziwne przeczucie, że w tym wieku jak ktoś jest sam, to w pewnym sensie "z wyboru", a w każdym bądz razie raczej nie przez przypdek??? siebie o to najbardziej podejrzewam, że jednak jest w tym moja wina:(
Sinuhe napisał(a):....Niespecjalnie jestem zadowolony, że pogrzebałem ostatnio w emocjonalności.
Niezbyt dobrze się z tym czuję i widzę więcej spraw, z którymi nie wiem, co zrobić...

możesz uciec, możesz "wyjść" ze studni emocji i żyć w odrętwieniu, wmawiając sobie, że jest ono przyjemniejsze niż stres związany z "grzebaniem w emocjach", bo pewnie w sumie jest przyjemniejsze. Tyle, że ja nigdy nie lubiałam ucieczek. Nawet przed samą sobą. Od roku staję ze sobą twarzą w twarz i ze swoimi problemami i emocjami z pomocą forum i terapeuty i wiesz co? widzę już teraz malutkie światełko. Czasami mruga tylko, a czasami niknie w ciemności, ale coraz częsciej je widzę...
Avatar użytkownika
nana
 
Posty: 634
Dołączył(a): 21 maja 2007, o 19:59
Lokalizacja: Lublin

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 282 gości

cron