Sinuhe napisał(a):Zapewnienia szczęśliwych singli być może nie sa wiarygodne.
Ale są ludzie, którzy po prostu nie potrafią znaleźć się w takiej sytuacji, że obu stronom pasuje. Jak ktoś jest tak psychicznie skonstruowany, że wszelkie braki drugiej strony więcej dla niego znaczą, niż fakt związku, to nic z tego nie będzie...
To nie jest tak, że to jest jakiś wybór.
Bycie samemu z powodu tego, że się nie znalazło odpowiedniej osoby to żaden wybór.
Jeżeli już, to już wybór pomiędzy byciem samemu a byciem z kimś, z kim nie tworzy się tak naprawdę związku.
A to jest powiedziane tak ogólnie, czy o samym sobie...?
No a w ogóle, to tak sobie myślę, że to co powtarzam na temat tak zwanej psychoterapii - że działanie jej jest znikome i tylko bardzo cząstkowe (jeśli w ogóle...) a główny jej walor polega po prostu na DOBRYM, WPIERAJĄCYM KONTAKCIE Z ODPOWIEDNIĄ OSOBĄ (oczywiście o ile uda nam się taką znaleźć) - jest zdecydowanie prawdziwe...
No bo jeśli "ktoś jest tak psychicznie skonstruowany, że wszelkie braki drugiej strony więcej dla niego znaczą, niż fakt związku" i choć poddawał się "psychoterapii" (bo to jest terapia tylko z nazwy, według mnie...
) a mimo to ta "psychiczna konstrukcja" pozostaje niezmieniona i przeszkadza człowiekowi zbudować w życiu coś tak ważnego i podstawowego jak partnerski związek... to znaczy, że PODSTAWOWE, FUNDAMENTALNE PROBLEMY OSOBOWOŚCIOWE nie zostały w wypadku takiej osoby rozwiązane - być może jedynie jakieś objawy uległy osłabieniu lub jedne przekształciły się w inne, mniej uciążliwe...
Oczywiście powyższe wywody snuję tu sobie w sensie ogólnym a nie personalnym. Natomiast personalnie, to się wypowiem za siebie. A mianowicie... jestem po kilkunastu latach rozmaitej psychoterapii i w dalszym ciągu nie potrafię zbudować udanego związku z drugim człowiekiem, choć bardzo tego pragnę. W ogóle ostatnio dostrzegam, że jestem właściwie w punkcie wyjścia!!! To znaczy w dalszym ciągu tkwi we mnie bardzo silna potrzeba bliskości a jednocześnie skłonność do "bluszczowatej" zależności, przedwczesnego skracania dystansu i nieadekwatnego otwierania się do potencjalnego "kandydata"... Wszystko to powoduje natychmiastowe niemal komplikacje, odstrasza w punkcie wyjścia i ciągnie za sobą pasmo życiowych niepowodzeń w tej sferze - niczym w kółko powtarzający się właściwie ten sam scenariusz... Żadna pieprzona "psychoterapia" ani żaden "pieprzony psychoterapeuta"...
nie potrafił tego nigdy ze mną przepracować a nawet śmiem twierdzić, że po rozlicznych lekturach i doświadczeniach ja sam na ten temat mogę powiedzieć coś więcej niż oni, bo po prostu się na tym nie znają i nie potrafią czegoś takiego z pacjentem rozwikłać... Tyle, że sama wiedza o problemie i samoświadomość to stanowczo zbyt mało, bo jeszcze trzeba wiedzieć w jaki sposób to wszystko rozsupłać i się z tego wydostać oraz potrafić to przeprowadzić...
Na przestrzeni mojego życia nastąpiła tylko taka "zmiana", że po kilku rozczarowaniach czy wręcz klęskach osobistych w tej sferze... nastąpiło we mnie "przeciążenie materiału" czyli zamknięcie się w sobie, wygaszenie potrzeb i pragnień (nawet włącznie z seksualnymi, w pewnym okresie) i stan jakiejś emocjonalnej hibernacji... Jednak po paru latach, właśnie niedawno znowu razem z wiosną...
odżyły co nieco we mnie te głębokie i w sumie normalne ludzkie potrzeby ducha i ciała i przebiły się poprzez zapory rezygnacji, ran, blizn i różnych urazów po minionych niepowodzeniach dochodząc ponownie do głosu i szukając realizacji w świecie realnym i co się dzieje...? Ano ten sam znany na pamięć scenariusz, kurwa mać!!! (pardon panie oraz panów
) znany do obrzydzenia - nic się nie zmieniło i wszystko jest tak jak było... Istna matnia i beznadzieja... Kto powie, że u niego inaczej, temu konia z rzędem...
Myślę, że roztrząsania typu "gdzie ci mężczyźni" (po trzydziestce...)
lub "gdzie te kobiety"... nie mają sensu, bo problem, moim zdaniem leży w nas samych (tak samo jeśli się jest już po czterdziestce i jeśli będąc mężczyzną szuka się drugiego mężczyzny a nie kobiety, tak jak w moim wypadku - wsio rybka!
) To nie przypadek, że po trzydziestce zostają już same "niedobitki" i "braki"...
czyli... ja, Ty, Pan, Pani... proszę państwa....
bo ci, którzy w tej sferze nie byli nadmiernie powikłani i problematyczni (a raczej przeciwnie), to już oczywiście dawno znaleźli sobie partnerów i pozakładali rodziny a nawet zdążyli się już rozmnożyć...
(poza nielicznymi i wyjątkowymi przypadkami losowymi do których być może ktoś z nas tutaj należy, ale... z pewnością to nie jestem ja!
)
No, to co komu dolega, ciekaw jestem... he he... Jakie źródło własnych problemów widzimy w nas samych - tak szczerze i uczciwie - i czy może komuś jednak udało się COKOLWIEK z tego obszaru nie tylko zrozumieć ale jakoś przepracować samemu czy z terapeutą i uwolnić się od tego skutecznie...
miłej resztki majowego weekendu życzę... i tak właściwie, to nie warto może zajmować się moim pytaniem, tylko lepiej iść na spacer albOcO... bo i tak... beznadzieja!