przez Pytajaca » 8 cze 2007, o 12:31
Inek, tego sie rozwiac nie da, bo watpliwosci rozne, ludzie inne zdania maja...
Masz racje, ze jest wielu potencjalnych parnterow, z ktorymi moglibysmy byc szczesliwi i nieprawdziwa jest teoria "dwoch polowek", ktora wbija nas w tryb milosci nieszczesliwej, slepej, cierpiacej, bo na sile staramy sie byc z TYLKO ta osoba ( choc cierpimy, bo nie mozemy jej zmienic albo sami nie potrafimy sie zmienic, albo mimo naszej zmiany nasz zwiazek i tak nie dziala...wtedy stwierdzamy, ze "to nie to" i szukamy nadal tej prawdziwej polowki...a czas naszego zycia uplywa...)
Z drugiej strony, mozemy puscic wolno. Konsekwencje sa takie jak opisales powyzej i ja sie z nimi naprawde zgadzam. W niewielu tylko przypadkach pary schodza sie ponownie, by byc nadal szczesliwe i do konca zycia. Jesli sie rozeszly, "puscily wolno" wczesniej, to nastapilo to z jakichs powodow - np. nie udawalo im sie wspolne zycie. Taka romantyczna, nieszczesliwa "milosc" moze i jest, ale nie ma podstawy zbudowania zwiazku i bycia w nim na cale lata.
A wiec puscic tak naprawde oznacza pogodzic sie na zawsze z utrata tej osoby. I tylko dlatego ktos wymyslil te piekne powiedzenie o "puszczaniu wolno", by ukoic skolatane serca tych, co chca trzymac...Takie jest moje zdanie.
Z kolei slowa piosenki hiszpanskiej, ktore sa jakby przeciwstawione "puszczaniu wolno" znow podkreslaja mit "milosci jedynej". Milosc to nie wiezienie. Puscic wolno - to pogodzic sie ze strata, tak jak nam ludziom trzeba sie pogodzic ze smiercia, bo jest nieunikniona. Nie puszczac wolno, ale kochac zaborczo i trzymac przy sobie to nie pogodzic sie z tym, ze odeszlo i na sile chciec milosci tam, gdzie jej nie ma.
A milosc i tak sama przychodzi i odchodzi, jesli milosc rozumie sie jako motylki, romantyczne westchnienia lub pierwszy rok bycia razem i ekscytujacych randek. Inny biegun milosci to milosc trwala, wspierajaca, dojrzala do DECYZJI pozostania przy osobie, nie dla wygody, ale dla bycia, poznawania tego czlowieka, zycia z nim i bez niego, choc milosc romantyczna sie juz skonczyla. A jesli ZDECYDUJEMY sie odejsc do kogos innego, to nie tracimy i nie zyskujemy- po prostu nasza milosc i milosc innego czlowieka nie lacza sie juz razem i na to nie bedziemy miec zadnego wplywu.
Sadze, ze mozna na to patrzec przez pryzmat zarowno naszego wyboru(decyzji) jak i wplywu sil zewnetrznych (losu, Boga), ktore nazywamy przeznaczeniem i ktorego zmienic sie nie da. Najwazniejsze to umiec dostosowac sie do tych zmian i nie czkac na wybawiciela lub ksiezniczke, ale po prostu...umiec byc z innym czlowiekiem, innymi ludzmi...Bo milosc moze miec rozny czas, forme i przestrzen. A czas naszego zycia uplywa..."...Spieszmy sie kochac..."
Milosc mozna "puscic", ale gdy ZDECYDUJEMY, ze to wlanie TE osobe chcemy kochac, nie nalezy jej wypuszczac z naszego serca, bo byloby to nie w zgodzie z naszym wyborem.
Problem w tym, jak odroznic jedno od drugiego i jak w tym wszystkim znalezc zlota rownowage...