może miałam doczynienia z ekstremalnym przypadkiem, ale proszę bardzo opiszę: poprosiłam mojego chłopaka, żeby pojechał ze mną na zakupy przed wspólnym sylwestrem. Sylwester w zeszłym roku był w poniedziałek. Na zakupy mieliśmy pojechać kilka dni wcześniej, żeby uniknąć tłumów. Umówiliśmy się na czwartek. W czwartek się nie udało, przełożyliśmy na piątek, w piątek też coś mu przeszkodziło - ok, niech będzie sobota! Niestety sobota nie wypaliła, zatem została już tylko niedziela. W niedzielę o 19 on zaczął oglądać film i nie chciał go przerwać. Poprosił: poczekaj do 21, jak się skończy pojedziemy. Nie muszę chyba mówić, ze supermarket był czynny do 22, a zanim byśmy dojechali byłaby 21:30... sorry, cierpliwośc się skończyła, pojechałam sama i... złamałam rękę (było ślisko, ciemno, miałam pełne ręce zakupów i poślizgnęłam się na parkingu)... serio mogłam jeszcze poczekać? i zamiast fiołkować się przed sylwestrem latać po sklepach?
Gdybym była sama, to zrobiłabym zakupy spokojnie w czwartek i nie złamałabym ręki, bo bym się nie śpieszyła i nie była wkurzona.