Tak się zastanawiam czy każdy kto chce potrafi wyjść z nałogu...
Znajomy lat 30 , pierwszy alkohol spożył w wieku 10 lat (kieliszek schwytany ze stołu biesiadnego), dorastanie w rodzinie patologicznej ( zero miłości, przytulania, rozmów, ). Życie młodzieńcze - poprawczaki , zakłady karne itp. Zero kontaktu z rodziną, obecnie inne miasto, człowiek bezdomny który często nocuje to tu to tam, reszta to klatki schodowe itp.
Do rzeczy-- ostatnio się złamał i opowiedział o swoim całym dzieciństwie właśnie mi. Powtarza, że nawet nie wie dlaczego to zrobił, ale jestem tą jedyną osobą której zaufał. Nigdy , nikomu się nie odważył bo to do dziś bardzo boli..Często opowiada że chciałby mieć normalne życie, mówi to wtedy, gdy ma pracę ( idealny pracownik gdy nie pije! ) , po pierwszej wypłacie nie wie co z sobą zrobić i pierwsza droga prowadzi do monopolowego;/
Mówi że tak często wraca mu w myślach dzieciństwo oraz obecne problemy, że MUSI się napić.
Zastanawiam się, czy osoba, która przeszła w życiu tak wiele złego ( przemoc okropna ze strony ojca, odrzucenie, samotność ) i nie znająca tak naprawdę INNEGO ŻYCIA potrafi zerwać z alkoholem?? Przecież ON nie ma żadnych wzorców, żadnej rodziny, NIKOGO!, jest samotny i nie ma po prostu motywacji. Jedynie problemy które go na co dzień dotykają zapija alkoholem.
Tłumaczyłam mu że życie może być piękne, że bardzo w niego wierzę ( jesteśmy sobie obcy , łączy nas praca ), że na pewno może się jeszcze cieszyć życiem,ale prawdę mówiąc chyba sama zaczynam w to wątpić. Gdy z nim czasami rozmawiam, gdy płacze mi na ramieniu jak małe dziecko, gdy kolejny raz przychodzi i mówi" złamałem się, znów wypiłem" ( nie musi tego przecież robić bo nie jestem dla niego ważną osobą) to już czasami brak mi porad i smutno przyglądam się jak spada w dół. Widzę w nim małe, skrzywdzone dziecko które ma ogromne, dobre serce ale niestety nikt nie wyciąga do niego ręki do pomocy...