Nie odzywa się, zaczynam panikować.
Przypomniało mi się jak rok temu wyjechałam na wakacje z córką (z pierwszego małżeństwa). Jak wyjeżdżałam, prawie wszystko było ok, a właściwie między mną a moim Partnerem było dobrze, ale on wtedy miał duzy konflikt ze swoja matką.
Niestety, mój wtedy zaszył się w swoim pokoju (o czym później się dowiedziałam), wyłaczył telefon i nie dawał znaku życia. Trwało to z tydzien, a ja nad morzem "umierałam" ze strachu, nie mogłam się w ogóle zrelaksować, ciągle chodziłam poddenerwowana, wypaliłam chyba z wagon papierosów. Nie odezwał się w ogóle do mnie, dopiero jak zaczęłam dzwonić i dzwonić, pisać smsy, to w końcu odebrał, był strasznie zrezygnowany, mówił mi, że nasza przyszłość nie ma sensu, że nawet nie mam z nim dziecka, a obiecałam itd. I wiecie co, dopiero jak mu powiedziałam (płacząc), że bedziemy mieć dziecko, tylko najpierw musimy się jakoś ustawić w życiu, no i oczywiście przedstawiłam mu zaplanowane niemalże 2 lata, jak to wynajmiemy mieszkanie, on znajdzie pracę, wtedy ja zajdę w ciążę - wtedy mu zaczęło przechodzić. Gdy wróciłam - już wszystko było ok.
Teraz czuję podobny strach. Wiem - zaszantażował mnie tym milczeniem, aż osiągnął jako taki sukces.
Pomimo, że takie zdarzenia już były, ja za każdym razem boję się na nowo, bo może on akurat tym razem naprawde mnie opuiści, bo skąd mam mieć pewność, czy tym razem nie będzie inaczej, że tym razem .... Och, okropne.
Ja przepraszam, że wam tu tak piszę i piszę, ale dodaje mi to jakiegoś spokoju. Gdy wylewam to wszystko "na papier" zaczynam kierować moje myslenie na inne tory, że może akurat wszystko bedzie ok, odezwie się, że przyjedzie, bo juz takie sytuacje miały miejsce z tym jego milczeniem. Najgorsze są dla mnie wieczory, a poranki - gdy widze, że nie ma wiadomości na telefonie - wręcz miażdżące