---------- 12:41 15.04.2008 ----------
Tygrysku!
Ciesze się, że znalazł się jakiś przedstawiciel płci przeciwnej, który zechciał się wypowiedzieć na ten temat
Zdaje sobie sprawę, że te kobiece potrzeby i sposób patrzenia na związek bardzo się różnią od męskich i tym bardziej doceniam Twoją wypowiedź. Dziękuję też za wszystkie miłe słowa, to bardzo budujące
Co do P. to chyba rzeczywiście oczekuje teraz czegoś innego... Wiele razy słyszałam od niego, że za bardzo się przejmuję, że zbyt poważnie podchodzę do życia itd. itd. Zresztą nie tylko od niego. I czasami mam mętlik w głowie, bo wydaje mi się, że on ma rację i że za bardzo "przeżywam i wymyślam" zamiast cieszyć się urokami swojego wieku... A może powinnam pogodzić się z tym, że taka właśnie jestem i tak jak mówisz dalej się rozwijać. Tzn. rozwijanie osobowości to sprawa nie podlegająca dyskusji!
W każdym razie zauważyłam śmieszną tendencję, że to zwykle starsi bracia moich męskich znajomych, kuzyni czy ojcowie mówią "takiej dziewczyny właśnie potrzebujesz" a sami zainteresowani postrzegają mnie jako "problemową". No nic. Kolejny temat do przemyślenia (i bardzo dobrze).
Jednak jestem też ciekawa Twoich rad. Może przydałby mi sie męski punkt widzenia? Jeśli zechcesz mi je dać z góry dziękuję! I nie zrażaj się szczególną wrażliwością kobiet
---------- 23:02 16.04.2008 ----------
Hm... Trochę nowych wydarzeń. Pamiętacie jak pisałam o mailu od P. Dostałam następne. W kolejnym zapytał mnie czy to, że wspominam o A. (naszymw spolnym przyjacielu) ma na celu wzbudzić jego zazdrość. Nie miałam takiego celu. Nawet o tym nie pomyślałam i zrobiło mi sie strasznie przykro i głupio, że mnie podejrzewał o takie "Tanie chwyty" jak on to nazwał. Z moją wrodzoną tendencją do traktowania wszystkiego bardzo serio i emocjonalnie odczytałam owo pytanie jako oskarżenie, odrazu się naładowałam i odpowiedziałam mu,ze zawiodłam sie na nim, że czuje się jakbym dostała w twarz itd. W każdym razie mnóstwo negatywnych emocji. A on na to, że skoro tak się wkurzyłam to coś w tym musi być... No i jeszcze, zę złamałam obietnicę, bo się nie dozywam a mówiłam, ze bedę się starała, żebyśmy byli przyjaciółmi. To na mnie podziałało jak płachta na byka,bo w końcu co z jego obietnicami? Tymi, ze bedzie o mnie dbał, ze bedzie się mną opiekował, zę nie musze się martwic,bo on będzie starał się naprawiać nasz związek... Co z tym,ze mnie kocha, ze zawsze bedzie przy mnie, ze nie pozwoli mi odejść. Co z tymi obietnicami?!
Krótko mówiąc: wpadłam w furię.
Zwymyślałam go... Tzn. bez epitetow... Tylko napisałam o tych wszystkich negatywnych emocjach. O tym,że sam złamał mnóstwo obietnic itp. Nie umiałam zachowac dystansu. No i przy okazji się rozpłakałam. Pomyślalam,ze ja się staram pozbierac, ułożyć sobie wszystko, udowodnić, że umiem poradzić sobie z kryzysem, że nie ejstem wariatką, a on widzi we mnie wciąż histeryczkę.
Znowu mi cos odpisał... No i w końcu postanowiłam zadzwonić. Chcialam wyjaśnić, że wcale nie próbowałam takich tanich chwytów no i żeby powiedzieć mu, że chce żeby było miedzy nami ok,ale że teraz jest mi zbyt ciężko. I sama myśl o tym mnie wkurzyła,no bo znowu wychodze na jaąś słabą. No ale... Nie uwierzył mi chyba. Niby stwierdziliśmy, że to sprawa wyjaśniona i zamknięta, ale słyszałam, że nie wierzy. Idiotyczna sytuacja.
Poza tym zupełny spokój z jego strony. Jak zwykle pewny swego. Jak zwykle musiał powtórzyć, że nasze rozstanie to dobra decyzja. Niby lepiej czuje się po rozmowie z nim, ta "zmowa milczenia" jednak trochę mnie przerażała,ale z drugiej strony widze, że nadal na za duży wpływ na mnie. No i jednak jest nadal przykro. Chciałabym mieć to już za sobą. Po prostu to wszystko olewać.
Chcę się skupic na sobie, ale jednak wszystko jest w kontekście jego osoby. wszystkie zmiany w kontekście anszego ziwązku... Boże. Jak się z tego wyrwać?
Powiedział, że nie ma mi nic za złe. Że nie chce pamiętać tych złych chwil. Ja pamietamw szystkie złe i żadnych dobrych. Pewnie dlatego,że czuję się taka zraniona. Pamiętam pasmo bólu.
Jakoś w rozmowie wyszło, że powiedziałam mu,ze dużo myślałam o naszym związku i że widze teraz jaśniej. Naciskał, więc w koncu przyznałam, zę mam bardziej negatywne spojrzenie na niego i na to co robił. Że byłam w amoku, zę spieprzył mnóstwo rzeczy, ze przez niego czułam się winna, ze spieprzył moje poczucie wartości. Stwierdził bez ogródek, że gdybym znała swoją wartośc to by dot ego nie doszło. Zabrzmiało trochę jak "umywam od tego ręce", ale rzeczywiście ma rację. I ja o tym wiedziałam wcześniej. Gdy znalazłam ten list do niego, przeczytałam rozmowy. No dorba, byłam słaba. Ale to nie zmienia faktu,że potrafił zachować się jak ostatni gnojek. Chciałabym, że to przyznał. Nie wiem dlaczego. Po prostu chcałabym, żeby raz powiedział. "To moja wina". A nie tylko "to ty masz problem, gdybyś była silniejsza, wymyślasz". Nawet jak powiedziałam mu dzisiaj, ze moja rozsypka to po cześci jego wina to było "no proszę Cię... no... ale... przestań". I potem jakieś takie parskniecie jakby to było taki absurdalne. I znowu się wkurwiłam. I móie mu "Nie! Nie zmienie zdania! tak właśnie było. To fakty." Chciałam mu prostu na niego rkzyczec. A teraz widze,że to taka walka z wiatrakami. I on znowu mówi "za kilka lat inaczej na to spojrzysz". A ja krzycze "Nie. Nie. To fakty! Ja wiem! Tak było!". A on dalej swoje.... I czułam się jak Józiu w pieprzonej "Ferdydurke", jak mała dziewczyna stojąca przed rodzicami i mówiąca o czymś ważnym a oni "Jak dorośniesz", I mówie mi to facet, który nie ma pojęcia o tym co to jest dojrzałosć emocjonalna. Nie zgodziłby sę pewnie ze mną,ale tak cholera jest! Jest? Znowu przez niego głupieje. A to dlatego,ze za bardzo analizuje i przejmuje się tym co on o mnie myśli. Kanał. Jak byłam mała miałam powazną wadę wymowy, nadal mam choć bardzo nieznaczną po latach chodzenia do logopedy jako dziecko (nie potrafie wymówc "r", ale dzisiaj to brzmi tak jakbym miała francuski akcent). Tak na marginesie bardzo zaprzyjaźniłam się z moja logopeda, która tak na marginesie była dawną uczennicą mojej mamy i włąściwie nie brała pieniedzy za moje leczenie. Za co ejstesmy jej do dziś bardzo wdzięczni. Kochałam ją i ona chyba mnie tez,bo do dzisiaj utrzymujemy kontakt
Była moją pierwszą i najlepsza przyjaciółką. Zwierzałam się ze wszystkiego, wszystk jej mówiłam, ona zawsze słuchała i miała mnóstwo cierpliwosci. Nigdy nie było nic wazniejszego gdy ja mówiłam. Miałam mozę 5 lat a ona też mi sie zwierzała (oczywiscie na tyle na ile 5-latka mogła zrozumieć te problemy). Pytała mi się np. czy podoba mi się jej chłopak, co o nim myślę. Zajecia były u niej w domu i czasem sie jakis facet nawinął kiedy ja u niej siedziałam. I wiecie, ze ona traktowała bardzo powaznie moje wypowiedzi? Naprawdę. Miała duży wpływ na moją osobowośc. Być może jej zawdzięczam ta moją dojrzałośc, która czasami jest zbawieniem a czasami chyba przekleństwem...
Pamietam, że dzieciaki były okrutne, strasznie się ze mnie nabijały. Nie byłam akceptowana. PRzebywałam z dorosłymi większosć czasu i mozę dlatego jestem jak na swój wiek trochę zbyt poważna? Akceptacja otoczenia przyszła później, ale mimo,ze teraz jestem osobą lubianą to chyba te naleciałosci z dzieciństwa wychodzą kiedy mam do czynienia z kimś na kim mi bardzo zalezy. Próbuje uzyskac akceptację bezwarunkową. I przy P. czuję się taka bezradna, zawsze krytykowana. Pewnie też dlatego,ze najmniejszą krytykę z jego strony powiększam do ogromnych rozmiarów, gdyż takie bolesne jest osłyszeć to własnie od niego. Pamiętam tez,ze jako dziecko gdy próbowałam przykuć uwagę słuchacza, który nigdy nie rozumiał co mówie, strasznie żywo gestykulowałam (jak oglądam kasety wideo wygląda to histerycznie, jakby się paliło albo coś...) i to mi zostało. Podnoszenie głosy, gestykulacja nadmierna w koncu płacz.. Często było tak,ze rozmówca nudziłs ię słuchaniem bełkotu (nieważne czyd ziecko cyz dorosły) i przez pewien czas udawał, ze mnie słucha a potem ignorował zupełnie. A ja dalej uparcie rkzycze, wołam, macham rączkami i nóżkami. Tak się czujęprzy P. Malutka.
I nie cce juz taka być. I nie chce żeby odnośnikiem dow szystkich moich zachowan były relacje z P. Chce być własna. Chcę być wolna. I wciaż motam się i chodzę w kółko.