nie wiem czy uda mi się to składnie opisać, bo problem jest wielowątkowy. Moi rodzice nie byli dobraną parą. ojciec był alkocholikiem, jednak ostatnie 8 lat niepijącym. Pamiętam jak go nieraz, jako dziecko, prowadziłem pijanego spod sklepu do domu a sasiedzi się przyglądali. Bardzo niemiłe uczucie. Jednak ojciec był człowiekiem spokojnym, niekonfliktowym, takim go kochałem i takim zapamiętałem. Za to moja matka to kobieta - żywioł, zacięta, "charakterna", nie uznaje słów dziękuję, proszę, przepraszam, nigdy ich od niej nie słyszałem. Jako dziecko byłem jej oczkiem w głowie. Matka zdecydowała kilka lat temu że moja siostra( mam jedną, 9 lat starszą) na "stare lata" zostanie z nią, dostanie mieszkanie, działkę. Ja miałem iść do kawalerki, mimo ze jako nastolatek pracowałem dość ciężko na rodzinę siostry, a oni nie doceniali tego,zresztą to była patogenna sytuacja. Byłem zawiedziony, chodziło bardziej o okazany brak zaufania( koleżanka mamy stwierdziła że córka lepiej się nią zajmie a syn i tak poleci za jakąś panną. Może to brzmi dziecinnie, ale było ważnym czynnikiem, może decydującym) niż o dom( z którym jestem strasznie zżyty, to dla mnie tzw. ojcowizna) Zycie zweryfikowało to jednak: siostra, by zaradzić rozpadowi(w dużym stopniu ich kłótnie prowokowała moja mama) małżeństwa, wyemigrowała z mężem do Anglii, od 3 lat tam mieszkają, są szczęsliwi, dzieci zadbane, siostra dostaje często kwiaty, nie wrócą już tu. Mama rok temu złamała nogę w biodrze, rehabilitacja trwa do dziś, chodzić normalnie nie będzie nigdy. Dokładnie miesiąc temu znalazłem w magazynie koło domu ojca. Miał atak serca, moze z 10-20 minut wcześniej, zacząłem go reanimować, jednak to nic nie dało. To straszne uczucie gdy pompujesz powietrze w płuca, które reagują jak papierowa torebka, nadmuchujesz- wylatuje samo,tego nie zapomnę do końca życia, tak jak jego widoku. Matka traktowała go zawsze z...pogardą? nie wiem jak to nazwać, nigdy mu ciepłego słowa nie powiedziała, kłócili się czesto, nawet gdy się zmienił, przestał pić. Teraz widać że strasznie tego żałuje.
Wczoraj zaprosiłem moich 2 kolegów, znamy się od 7 roku życia, (wszystkie zabawy, wyjazdy -razem) przyjaźnimy, jeden był przy mnie wtedy, pomagał mi w reanimacji ojca. Od śmierci ojca pomagali nam dużo pomagali mi dużo, więc wczoraj zaprosiłem ich do siebie, ugościłem , tzn. kanapki, wódka, choć nie dużo. Było bardzo fajnie, w końcu pośmiałem się szczerze, oderwałem od tego co jest. Mieszkam na innej kondygnacji niż mama, mamy duży dom, nie krzyczeliśmy, było bardzo kulturalnie. Po tym jak wyszli wpadła moja matka, zwyzywała mnie od najgorszych pijaków itp. stwierdziła że powinna mnie bić od małego itp.(mniejsza o słowa,chociaz...czy usłyszałaś kiedyś od matki że jesteś przygłupem, żezałuje że cie nie zadusiła po porodzie? ja usłyszałem) . Bardzo to przeżyłem, dziś rano sytuacja wyglądała podobnie. Matka ma uraz na alkohol, to rozumiem, ale nie mogę sobie poradzić z tym jak reaguje na różne sytuacje, gdy ktoś robi inaczej niz ona chce lub cos jej się nie udaje, bo tak się zachowuje też w innych sytuacjach. Siostra nim wyszła za mąż też odeszła na jakiś czas na stancję, bo nie mogły się porozumieć, ojciec też mieszkał na innym pietrze i często jej unikał. Ja charakter w jakimś odziedziczyłem po ojcu, jestem spokojny, zrównoważony, nie krzyczę, unikam kłótni, daję i potrzebuję bliskośći. Matka należy do osób które nawet jak widzą zmarłego męża to nie dają sie objąć, przytulić, pocieszyć. Kocham moją matkę, ale nie potrafię z nią zyć, kłócimy się ciągle, a ja czuję jak spadam w dół z tym wszystkim. Zmieniam się, jej charakter na mnie odzdziałuje bardzo negatywnie, ostatnio zauważyłem, że rozciągam to na inne kobiety, tzn, wszystkie wydają mi się bądz podobne do matki bądz że będą takie. To też jest problem, kiedy ranisz kogoś niewinnego przez ....nie wiem jak to nazwać
.
Czuję że już tak długo nie pociagnę, chciałbym móc zacząć żyć własnym życiem, bez JEJ cienia nad głową, bo ja naprawdę już tak nie mogę wytrzymać psychicznie, czasami myślę że zwariuję, mam napady depresji po takich jej akcjach, ale nie mogę jej zostawić samej, nie jest stara (60),już chodzi sama ale mieszkamy na uboczu, pozatym jej stan psychiczny tez nie jest najlepszy i bałbym się zostawić ją samą. Do Anglii do siostry też nie pojedzie, jak to mówią ? starych korzenie się nie wyrywa? Siostra tu nie wróci. Innej rodziny, która mogłaby pomóc w pobliżu nas nie ma. Co ja mam zrobić? I czy ja zrobiłem wczoraj coś złego? nie czuję się winny, ale może ja już nie potrafię siebie trzeźwo oceniać? Dziękuję Ci Ventia za zainteresowanie i przepraszam że to takie długie i niesłkładne, ale musiałem to wyrzucić i liczę że ktoś mi coś podpowie, albo chociaż poradzi jak sobie z tym poradzić psychicznie. Wiem że ludzie mają poważniejsze problemy, ale ja czuję ze jak sobie z tym nie poradzę to dla mnie tez zacznie się "inne" życie i będę kandydatem na terapie.