Tinn napisał(a):Ja z tej relacji miałam swoje korzyści.
Miałam swoją adrenalinę, miałam swoją walkę, czułam , że żyję, byłam w tym znanym mi wirze zdarzeń, w centrum akcji. To było życie,walka o oswojenie drapieżnika, a nie jakieś tam małżeństwo z rozsądku z nudnym, łysiejącym chłopakiem z sąsiedztwa czy kolegą ze szkoły.
Przeciwnik był trudny i najłatwiej było nim sterować poprzez zaspokajanie potrzeb np finansowych, mieszkaniowych. Ba ja swojemu 2 samochody nabyłam.
Skakałam w tym zwiazku po wszystkich trzech rogach trójkata Karpmana. Byłam ofiarą (wtedy się wyszlochiwałam się na forum), byłam wybawcą(wtedy też trąbiłam o sobie jaka to ja dla niego dobra i wspaniałomyślna) ale byłam też katem(prześladowcą). W tej odsłonie siedziałam cichuteńko jak mysz pod miotłą.Ba sama przed sobą to zakłamywałam.
Moje opiekowanie się nim miało na celu zobaczenie siebie we wspaniałym świetle we własnych oczach i oczach życzliwego audytorium , któremu się zwierzałam. Pobudki dobrego czynienia nie leżały w mojej skłonności do altruizmu tylko w chęci poprawy podniesienia własnej zaniżonej(ba totalnie nieistniejącej)samooceny.Ja rozpaczliwie, głupio, za wszelka cenę chciałam się czuć z siebie dumna.
Dlatego wybierałam problemowego faceta, z nałogami bo jego mogłam wyciągać z nałogu, długów kłopotów.
Im on był niżej w hierarchii , rankingu życia tym ja jego "darczyńca" byłam wyżej.
Może Feniks ma inaczej. Moja współuzależnieniowa relacja z alkoholikiem była taka jak opisuję.
Dopiero zaakceptowanie siebie taką jaką jestem, polubienie siebie i nie udawanie innej niż jestem wyciągnęło mnie z tego układu
W końcu chciałam się odezwać
Wszystko fajnie, ale czemu odnoszę wrażenie, że nadmiernie psychologizujecie? Np. kwestia wyboru partnera. Tinn, z tego, co przeczytałam (a przeczytałam Twój wątek prawie od dechy do dechy), to miałaś marzenia, co do założenia rodziny i jak się zakochałaś, to to marzenie przybrało postać jego. Owszem, można wybrać męża z rozsądku, moja koleżanka tak sobie wybrała i facet się z nią męczy, bo on się zakochał. Ale w przypadku osób z deficytem miłości, to tak nie działa. Muszą być uczucia.
Jesteś zawiedziona, przeorana walką przegraną, bo czy dobrze mi się zdaje, że miałaś nadzieję, że on Cię kocha? Wybierze Ciebie, a odrzuci alkohol? Zmierzam do tego, że psychologizowanie nie zastąpi potrzeby bycia szczęśliwym u boku partnera, potrzeby założenia rodziny. Można się oszukiwać, że polubiłam siebie, zaakceptowałam itd. Tyle, że prawda jest taka, że rzecz w tym, że się zostało w jakiś tam sensie odrzuconą i zranioną i jest smutno, bo zamiast żałoby, zmuszania się do miłości samej siebie, akceptacji, chciało się miłości od niego i jego akceptacji. Trochę się tutaj zaplątałam, więc wracam do meritum. Tinn, odbądź żałobę, pogódź się, że on Cię nie kochał i nie rezygnuj ze swoich marzeń. Tak sobie myślę, że to jest recepta na to, żeby wyjść z apatii, uwierzyć w siebie.
A co Feniksa, to mam wrażenie, że pojawi się po raz kolejny z nową historią-patologią. Widzę analogię do hazardzistów. Nie umieją żyć bez hazardu. Nie da się uspokoić, zająć sobą, bo od dawna Feniks sobą nie jest. Czego do tego potrzebuje? Dystansu i bycia z dala od niego i dopóki on jej na to nie pozwala, tak ona nic nie zrobi, bo nie umie. W przypadku narkomanów, to są ośrodki, detoksykacja, odizolowanie i zamknięte grupy, a tu co? Forum to tylko wirtualność. Na żywo żadnego wsparcia nie ma i to jest problem.