Kochać za bardzo...

Problemy z partnerami.

Postprzez nana » 5 kwi 2008, o 15:20

droga Tytanio!

mam wrażenie, że moja historia jest bardzo podobna do twojej, więc pozwól, że ci ją streszczę i podsunę kilka rad.
pierwszego chłopaka poznałam w wieku 14 lat i spotykałam się z nim przez 3 lata. To był związek przyjacielski i paltoniczny (nie sypialiśmy ze sobą). Byliśmy bardziej jak brat z siostrą niż chłopak z dziewczyną. On odszedł, bo się zakochał, bardzo to przeżyłam, ale sama też po kilku miesiącach sie zakochałam. Prawie całą klasę maturalną byłam z chłopakiem, którego do dziś uważam za "miłość swojego życia". Po raz pierwszy wtedy tak na serio byłam w związku i zdecydowałam się na swój pierwszy raz. było cudownie. do dziś z łezką w oku wspominam ten czas. nauczył mnie partnerstwa i życia z duga osobą. Niestety zakończył się. W zasadzie nie wiem dlaczego. Niby kogoś poznał, ale nie byli potem razem. Dwa tygodnie później chciał do mnie wrócić. Przepraszał dosłownie na kolanach. Zgodziła się i po kilku dniach znów zerwał. Potem po miesiącu przepraszął i tak w kóło.... W sumie poświęciłam miłości do niego jakieś 4-5 lat życia. Zdarzało się, że ja kogoś miałam przez kilka miesięcy, zdarzało się, że on kogoś miał. W miedzyczasie sie schodziliśmy, rozchodziliśmy. Przeprosiny, wielkie słowa, potem zerwania... Aż wreszcie po 4 latach byliśmy znów razem, tym razem na bardziej poważnie, ale ja musiałam wyjechac na pół roku za granice. 3 tygodnie po wyjezdzie dostałam od niego maila, ze nie jestesmy już razem. Wkurzyłam się. Powiedziałam sobie dość. I w końcu uwolniłam się od niego!
Do dziś mam problemy z ułożeniem sobie życia prywatnego (mam 28 lat). Myślę, że nakłada się na nie wiele rzeczy. Ale wiem dwie rzeczy:
1) trzeba się samemu uwolnić (uwolnić swój umysł i ciało) od takiej miłości. nikt tego nie zrobi za ciebie. musisz sama.
2) im prędzej tym lepiej
Więc moja rada: zajmij się sobą, daj sobie czas na wszystko, może przez jakiś czas unikaj związków, skup się na pracy/nauce, na czym tam chcesz.
Moim zdaniem masz duże szanse na zdrowy i satysfakcjonujący związek tylko nie chciej na siłę! Znajdz sobie ludzi, którzy dadzą ci oparcie i poczucie byćia lubianej, kochanej, szanowanej. Niech to będzie rodzina i grupa przyjaciół. Niech to będzie forum. Cokolwiek!
Wierzę w to, że co ma być to będzie. Jeśli miłość jest prawdziwa, to wróci do ciebie właściwy człowiek we właściwym czasie.

nana
Avatar użytkownika
nana
 
Posty: 634
Dołączył(a): 21 maja 2007, o 19:59
Lokalizacja: Lublin

Postprzez cosy » 6 kwi 2008, o 16:05

nana napisał(a):
1) trzeba się samemu uwolnić (uwolnić swój umysł i ciało) od takiej miłości. nikt tego nie zrobi za ciebie. musisz sama.
2) im prędzej tym lepiej



Bardzo dobrze to ujęłaś nana. Żeby dac sobie szanse na szczęsliwy związek nalezy uwolnic się od poprzedniego i uczuc z nim związanych.
Mój były będzie miał dziecko (i pewnie sie ożeni). Mam nadzieję że ta sytuacja pomoże mi na zawsze uwolnic się od miłości do niego...
Avatar użytkownika
cosy
 
Posty: 245
Dołączył(a): 27 gru 2007, o 16:59

Postprzez nana » 6 kwi 2008, o 17:14

no właśnie. myślę, ze warto sobie postawic jakas umowna granice. ja postawilam sobie slub mojego ex, ale jak juz nadszedl, to juz bylam wolna.
Avatar użytkownika
nana
 
Posty: 634
Dołączył(a): 21 maja 2007, o 19:59
Lokalizacja: Lublin

Postprzez tytania » 6 kwi 2008, o 23:29

Dzięki dziewczyny. Gdyby to wszystko mogło się tak stać z dnia na dzień... Wczorja byłam na weselu jako osoba towarzysząca swojego kolegi. Było b. miło. Nie znam J. za dorbze, ale zachowywał sie na prawde bardzo dobrze, żadnych głupich gierek itd., wiec nie czułam się skrępowana (on nie wie o tej całej sytuacji, tzn. o tym, że rozstałam sie z kimśitd.,bo nie za dobrze się znamy - nawet nie wiem cyz wiedział, że kogoś miałam...). Było ok i pomyślałam sobie,że to zupełne przeciwienstwo P. i ze mzoe z kims takim powinnam sie spotykac: z kims spokojnym, opanowanym, z realnymi planami na życie itp. Oczywiście nie w głowie mi teraz związki. tak jak napisała Nana trzeba odetchnąc i mam zamiar tak właśnie zrobić...
Dzisiaj jak już odespałam wesele poszłam spotkac sie ze znajomymi. Był i P. Jak zwykle: "co u Ciebie?" itp. Krótka rozmowa, właściwie nie rozmowa... Patrze na niego i wiem, że nie wróci, ze nawet tego nie chce, że pewnie mu nawet to przez myśl nie przyszło. I to boli. Mam wrażenie, zę z każdym on dogaduje się lepiej niż ze mna, że ażdy interesuje go bardziej. I właściwie takie wrażenie miałam też w czasie naszego wiazku, wiec czego mi żal, co mnie dziwi? Miałam kilka takich myśli, zeby zacząc rozmowę, zeby go zaczepić, dotknac, ale powstrzymałam się. Miałam w głowie te jego słowa "Myslałem, ze już się z tym pogodziłaś. Nie psujemy do siebie". Zatanawiam sie czy urwać kontakt zupełnie, na wieki wieków amen czy próbować uratować jakas przyjaźń? A mozę najlepiej po prostu wszystko mieć w dupie... WIdze, że jest mu lepiej beze mnie. Trudno jest wziac sie w garść.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez cosy » 6 kwi 2008, o 23:53

Jezeli chcesz znac moje zdanie..to dla Twojego dobra unikaj go szerokim łukiem, chyba ze chcesz by taka' nieodwzajemniona miłosc' trwała wiecznie. Wierz mi, wiem co mówie. Jezeli są uczucia to nie ma szans na jakąkolwiek przyjaźń.
Avatar użytkownika
cosy
 
Posty: 245
Dołączył(a): 27 gru 2007, o 16:59

Postprzez nana » 7 kwi 2008, o 10:00

a jesli chcesz znac moje zdanie, to ja bym wybrała opcję "mieć wszystko w d...". czyli ani nie unikać za wszelką cenę, ani nie "ratować przyjaźni", bo moim zdaniem przyjazni nie bylo (bylo cos wiecej). najkorzystniej jest nauczyc sie zyc z taka sytuacja jaka jest. "terapia" może szkowa, ale moim zdaniem najbardziej skuteczna. unikanie moze spowodowac "nawroty" w momencie spotkania.
chociaz jesli nie potrafisz, jesli zbyt cie to meczy, to omijanie szerokim łukiem może być dobrym sposobem na przetrwanie.

nana
Avatar użytkownika
nana
 
Posty: 634
Dołączył(a): 21 maja 2007, o 19:59
Lokalizacja: Lublin

Postprzez cosy » 7 kwi 2008, o 16:15

nana chyba masz racje - czasami wskazane jest zmierzenie sie z rzeczywistościa.. bo unikanie szerokim łukiem tak jak piszesz moze przyniesc szok przy jakies niezapowiedzianej okazji spotkania sie z P.
Avatar użytkownika
cosy
 
Posty: 245
Dołączył(a): 27 gru 2007, o 16:59

Postprzez tytania » 7 kwi 2008, o 21:48

Jesteście cudowne :) Chyba tak zrobie. Po prostu pogodze się z tym co los przyniesie. Za dużo już walczyłam o nasze stosunki. Ostatecznie jesli będzie mu zależeć to wie gdzie mnie szukac. I tak jestem niezła bo z własnej woli nie odezwałam się do niego od miesiąca :P Yeahhh Chociaż musze przyznać,że jakiś sms czy krótki telefon od niego był. Tez na zasadzie "co u Ciebie" i "dobrze" jako odpowiedź, no ale mógł nie dzownić wcale,więc to doceniam. Tylko, że rzecyzwiście jestem za słaba na próbę ratowania przyjaźni. Poza tym na siłę i tak nic nie wskóram. Widac, ze ejst miedzy nami dystans, którego żadna ze stron nie umie pokonać, ale w końcu ja wcale nie mam żadneog obowiazku robić tego pierwsza, prawda? Wierze w to, że moglibyśmy mieć przyjacielskie kontakty, bo jak juz wielokrotnie pisałam z moja pierwszą miłością to się udało. Ale także było 6 m-cy przerwy zanim mogliśmy na siebie spojrzeć (tu minął trochę ponad miesiąc)... Tylko,że każdy ma granicę wytrzymałości a moja co do P. jest na wykończeniu.
wiadomo, że jeszcze mnóstwo pracy przede mną, bo trudno tak się odrazu zdystansowac, no ale chyba robie subtelne postepy.
Co do Pana z którym byłam na weselu w weekend... Odzywa się na GG, pisze smsy... Wszystko grzecznie i subtelnie (jeden z najspokojniejszych ludiz jakich znam...). Z jednej strony miła jest taka adoracja. Z drugiej nie ejstem gotowa na coś więcej, wiec już teraz zastanawiam się czy powinnam odrazu mu powiedzieć,że nie jest teraz ze mnie najlepszy obiket do uwodzenia cyz poczekać, bo przecież mozę sam stwierdzi,ze jednak nie chce... Lub zwyczajnie dac się zdobywać?
No ale to trafiony pomysł z tymi randkami,bo i tak wszyscy sa porównywani do P. Śmieszny jest fakt,że w tym rankingu często wypadają lepiej, ale zawsze zostaje: "to nie ten sam śmiech, nie to poczucie humoru" itd. itd.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez nana » 8 kwi 2008, o 08:33

tytania napisał(a): "to nie ten sam śmiech, nie to poczucie humoru" itd. itd.

sama widzisz - jeszcze jednak się nie uwolniłaś. Zatem o udanym nowym związku moim zdaniem nie ma co mówić. Co nie znaczy, że masz z miejsca spławiać kolegę z wesela. Dokąd nie robisz mu złudnych nadziei (poki co jest subtelny), to moim zdaniem nie należy niczego zmieniać. Może właśnie w nim znajdziesz przyjaciela, którego chciałbyś widzieć w P.?:)
Co do przyjaźnienia się z ex-facetami, to moim zdaniem jest to możliwe jeśli:
- nie było to jednak zbyt gorące uczucie
lub
- pogodziłaś się już kompletnie z tym, że nie jesteście razem.
Pozostałe przypadki, to moim zdaniem nie jest przyjaźń, tylko "ogrzewanie się w cieple lampy" i liczenie na coś więcej. Nie wykluczam twojej przyjaźni z P. (sama mam bardzo fajny kontakt z 3 moimi ex, może to nie przyjaźń, ale jesteśmy na koleżeńskiej stopie). Niemiej, żeby przyjaźń była, to jednak moim zdniem musi być spelniony conajmniej jeden z powyższych warunków.
Namawiam jednak do stawania "twarza w twarz" z kłopotliwym Panem P., bo moim zdaniem wtedy operacja pogodzenia się z sytuacją następi szybciej, ale przyznaję, że wymaga, to sporego wysiłku.
Avatar użytkownika
nana
 
Posty: 634
Dołączył(a): 21 maja 2007, o 19:59
Lokalizacja: Lublin

Powolutku zaczynam od nowa

Postprzez tytania » 13 kwi 2008, o 21:48

Witam znowu. Chciałam wam powiedzieć, że cały czas jestem obecna na forum i czytam to co piszecie, ale nie zawsze mam czas dodać coś od siebie. Teraz znalazłam chwilkę i chciałam coś napisać.
U mnie jest całkiem nieźle. Ostatnio zdałam sobie sprawę z nowych rzeczy. Znalazłam list, który napisałam kiedyś do P., ale nigdy nie zdobyłam się na odwagę, żeby go mu dać... Chciałam do niego napisac, bo bylo miedzy nami już tak źle, że nie umiałam z nim rozmawiać, momentalnie zaczynałam płakać gdy słyszałam kolejne "wymyślasz", "to ty masz problem".W tym liście było tyle rozpaczy, smutku, obwiniania siebie... Przestraszyłam się. Pomyślałam "czy naprawdę ja to napisałam? pozwalałam mu robić taki zamęt w mojej głowie?". Potem przejrzałam rozmowę na GG. I dostałam kolejną dawkę. "Nie będę wchodził w pierdolony dół Twojego życia tylko po to, żeby w nim z Tobą siedzieć". Otworzyły mi się oczy. Ja pozwalałam do siebie tak mówić?! Dotarło do mnie. Byłam w amoku. Głęboko wierze, że każda ze skrzywdzonych kobiet ma instynkt samozachowawczy, może okaleczony, ale ma! Tak samo jak intuicję, której się nie słucha, bo myśli się, że to Twoje urojenia - w końcu tak to nazywa Twój facet, a on "zawsze" ma rację...
Poszłam do łazienki, popatrzyłam w lustro i zapytałam samej siebie: "I Ty dałaś sobie to zrobić? Ty pozwoliłaś tak się traktować? Ty dałaś się wprowadzić w ten dół, zniszczyć swoje poczucie wartości? Ty?!". Poczułam wstyd.
Nie znaczy to oczywiście, że jestem szczęśliwa i wyleczona w 100%. Wstaje rano i myślę o nim, kładę się spać i śni mi się on, który mnie odrzuca, poniża albo z koleji wraca i kocha... Czasami marze jeszcze o tym, że wróci i że będzie tak jak zanim byliśmy razem.... Czasami... Jednak ejstem już bardziej świadoma siebie, więc walcze z tym co mnie niszczy: tj. z nim.
Pewnie teraz to wygląda tak jakby on był potworem. Nie jest... Wiem, że chociaż dużo rzeczy robił źle to nie z myślą "przywale jej, dobije ją". Ale nie pasujemy do siebie - to pewne. A ja ślepo zakochana nie umiałam rozdzielić to w czym P. miał rację a w czym nie. Nieważne...
W każdym razie napisał do mnie maila wczoraj. Poczułam pewną sadysfakcję z tego, że widzi, że z nim nie rozmawiam, że to mój wybór i że może brakuje mu mnie... Wiem, wiem.... ale same rozumiecie najlepiej jak to jest. Zapytał mnie w tym mailu co u mnie i czemu się nie odzywam, dlaczego nie rozmawiam z nim normalnie, żebym mu napisała czy jestem na niego zła albo obrażona... Postanowiłam odpowiedzieć w sposób dyplomatyczny. Napisałam w skrócie co u mnie, co w domu i szkole (blabla) i że ogólnie wszystko ok, że mam nadzieje,że u niego te
ż, że pozdrawiam i tyle. Nie odpowiedziałam na pytanie czemu się nie odzywam. Nie do końca wiedziałam co. Nie chciałam. Przypomniało mi się jak krytykował mój sposób postępowania w różnych sprawach i doszłam do wniosku "teraz nie musze mu niczego tłumaczyć, więc nie będę". Myślicie, że postapiłam dobrze? W sumie żal mi, ze te kontakty tak się ochładzają, ale ich ocieplenie chyba by mi nie służyło... Nie wiem ile jeszcze to potrwa,
Wczoraj wieczorem byłam ze znajomymi w pubie. Spotkałam jego byłą,z która kiedyś (raz ale jednak!) mnie porównał. Odrazu włączył mi się agresor, ale zapytałam siebie: czego chcesz od tej dziewczny? Tak samo zostawił ją jak i Ciebie? Dlaczego Cię drażni? Bo myślisz,że jest lepsza od Ciebie, że on był przy niej szczęśliwszy... A dlaczego tak myślisz? Bo tak mówił, bo mówił o niej. A czay w to wierzysz? Tak, pewnie tak, dlatego jestem zła. A czy ejsteś dumna z tego że tak myślisz? Nie? No to przestań! Bo właściwie w czym ona jest lepsza? Nie wiesz? No własnie, wierzysz w to bo to czułaś przy nim. A dlaczego on był z Tobą, dlaczego wybrał Ciebie? Nie wiesz? Nie pamiętasz, bo od wielu miesięcy nie mówił Ci co w Tobie cieni. wiesz dlaczego? Bo nie dbał o Ciebie... Zacznij sama dbać o swoje zdrowie psycho-fizyczne, odwróć wzrok od tej dziewczyny i zrozum, że jesteś wyjątkowa taka jaka jesteś. I tyle". Smiesznie gadać ze sobą samą, co? Ale lubie t moje mądrzejsze i bardziej świadome "ja" :)Zachęcam do takich wewnętrznych dialogów.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez cosy » 13 kwi 2008, o 22:08

Hello Tytania,

jak przeczytałam to co napisałas to odrazu nabrałam chęci by coś grycnąc. Miło się czyta takie mądre rozważania :)
Gratuluje takiej postawy i zdroworozsądkowego myślenia!!
Hmm.. rozmowa z samym sobą - bardzo dobra metoda - tylko trzeba jeszcze wypracowac umiejętnośc zadawania sobie właściwych do sytuacji pytań. Ty tą umiejętnośc posiadasz! :)
Co do tego co odpisałas P. - nie odpowiem Ci czy dobra forma czy nie, bo nie wiem. Ale może spóbuj odpowiedziec sobie na te pytania:
Czy dobrze jest Ci z tym w jaki sposób mu odpisałas??
Jaki jest Twój cel takiego postępowania??
Jak myslisz dlaczego sie do Ciebie odezwał?
Czego On od Ciebie oczekuje?

Pozdrowionka i oby do przodu!! ;)
Avatar użytkownika
cosy
 
Posty: 245
Dołączył(a): 27 gru 2007, o 16:59

Postprzez nana » 14 kwi 2008, o 08:34

a j ci tytanio gratuluję tego co napisałaś i twoich przemyśleń dot. jego ex i pozostałych przemyśleń. myślę, że jesteś na dobrej drodze. tylko... może powinnaś zmniejszać ilość przemyśleń o P.? nie wiem ile ich jest, ale tak czy inaczej powinno być ich coraz mniej.
aha... mała podpowiedź: zawsze jak zapyta czemu się nie odzywasz możesz powiedzieć, że nie miałaś czasu. zwyczajnie. bez złośliwości.

:-)
nana
Avatar użytkownika
nana
 
Posty: 634
Dołączył(a): 21 maja 2007, o 19:59
Lokalizacja: Lublin

Postprzez tytania » 14 kwi 2008, o 16:34

Jeśli chodzi o liczbę myśli o P. to niestety nadal jest ich bardzo dużo i nie wiem czy w tym względzie następują jakieś większe zmiany, ale mam nadzieję, że to kwestia niedługiego czasu... Niestety muszę przyznać się przed wami i samą sobą, że pewnie przyjęłam tę ochłodzoną wersję maila do Niego, żeby pod postacią obojętności wbić mu choćby małą szpilkę. No bo wydaje mi się, że napisał,bo po prostu chciałby, żebyśmy byli przyjaciółmi. Ale teraz nie byłoby z tego nic poza wymuszoną grzecznością z mojej strony. Za bardzo boli. Nie jestem dumna z tego, że jednak próbuje mu coś udowodnić i jak już wspomniałam chociaż trochę wbić szpilkę. Słabość charakteru czy ogromny żal? Może jedno i drugie. Ale ta dyplomatyczna forma maila i tak jest chyba lepsza od czegoś w rodzaju: Nie odzywam się,bo cierpię, bo chcę żebyś wrócił, bo nie mogę przestać o Tobie myślec". To byłoby poniżające biorąc pod uwagę jego odpowiedź, która pewnie ograniczałaby się do stwierdzenia :"Myślałem, że Ci przeszło. Nie pasujemy do siebie. Mam nadzieję, że będziesz moją przyjaciółką". Czy przyjaźń jest głębsza od miłości? Nie. Trudno dobrowolnie stać się dla kogoś namiastką tego uczucia. I pewnie gdzieś we mnie jest chęć zemsty. Coś na zasadzie "Nie myśl, że ułatwię Ci kontakty ze mną". Jak widać nie potrafię być jeszcze ponad to wszystko, ponad nasze rozstanie i swoje osobiste cierpienie, ale może kiedyś mi się to uda. Tymczasem postanowiłam być egoistką i skoro czuję, że lepiej, żebym się z nim nie widywała i nie rozmawiała z nim to nie będę. Ograniczam się do spotkań przymusowych, jak te w gronie znajomych kiedy siłą rzeczy on jest.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez tygrysek » 15 kwi 2008, o 00:54

Prawdopodobnie moja wypowiedź nie pomoże Ci za wiele, albowiem nie będę mówił Ci jak wybrnąć z tej sytuacji. Prawdę mówiąc... sam nie wiem co mogłabyś zrobić. Potrafię wczuć się w Twoją sytuacje na tyle, ile umożliwiła mi to natura (mam nadzieje, że wystarczająco :)). Wiadomo jednak, że jako płeć przeciwna inaczej spoglądam na sprawy miłości, przywiązania, ogólnie związków. W tej sytuacji moje porady dla Ciebie byłyby raczej nieprzydatne. Moge jedynie napisać jak ja to widzę...

Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, choć mam kilka latek więcej. Zaskoczyłaś mnie jednak umiejętności pisania o swoich uczuciach. Brawo. Zaimponowałaś mi. Znam wiele osób starszych od Ciebie, które nie potrafią wykrztusić z siebie jednego, pełnego zdania (i nie mowie tylko o mężczyznach).

Wracając jednak do tematu. Jesteś kobietą świadomą własnego istnienia, potrzeb, wad i zalet oraz problemów związanych z życiem. Próbujesz dociekać przyczyny swoich zachowań. Dobrze obrana droga do rozwoju własnej osoby. Ponownie brawa :)

Pamiętając siebie z tamtych lat... byłem głupi emocjonalnie. Trafiłaś na "zwykłego" chłopaka, który nie potrafi w tym wieku stworzyć dojrzałego związku. Tego faktu nie można pominąć. Jesteś osobą bardzo rozwiniętą emocjonalnie, poszukujesz już prawdziwego partnera na życie, jednak muszę Cię rozczarować... w tym wieku większość z nas, "chłopaków", myśli jeszcze kategoriami "fajnie" - "niefajnie". Chcąc od nich odpowiedzialności oczekujesz zbyt wiele.
tytania napisał(a):nie troszczył się o mnie; nie potrafi chodzić na kompromisy;
stawiał zawsze swoje potrzeby ponad moje; jest niedojrzały, nie zwraca uwagi na sprawy codzienne, a w dorosłym życiu to istotne; nie słuchał mnie;(...) zawiódł mnie w wielu sytuacjach, po czym ja wpadałam w poczucie winy i cały ciężar brałam na siebie

Możliwe, że w ich oczach wydajesz się zbyt dorosła w sprawach związków.

Nie można chyba pominąć faktu, że Paweł będąc "dobrym" chłopakiem wychował się w rodzinie częściowo nieszczęśliwej. Może on jeszcze tego sam nie zauważył, ale w pewnym stopniu straciły dla niego znaczenie słowa: oddanie, miłość, związek, małżeństwo. Może się mylę, ale zawsze zostaje coś z rodziny. To nie był jeszcze jego czas na taki związek i nie twierdze tu żebyś na niego czekała. Ciężko Ci jest znaleźć kogoś odpowiedniego wśród rówieśników. Szukasz wśród silnych osobowości, a one w tym wieku nie są jeszcze ukształtowane... i to chyba Twój jedyny problem.

Ze związkami jest tak, że jak chcesz być kochana musisz się otworzyć i liczyć sie z tym, że czasami będzie bolało.

PS. Staraj się dalej rozwijać, potrzeba nam takich ludzi na świecie :)
tygrysek
 
Posty: 2
Dołączył(a): 14 kwi 2008, o 23:29

Postprzez tytania » 16 kwi 2008, o 23:02

---------- 12:41 15.04.2008 ----------

Tygrysku!
Ciesze się, że znalazł się jakiś przedstawiciel płci przeciwnej, który zechciał się wypowiedzieć na ten temat :) Zdaje sobie sprawę, że te kobiece potrzeby i sposób patrzenia na związek bardzo się różnią od męskich i tym bardziej doceniam Twoją wypowiedź. Dziękuję też za wszystkie miłe słowa, to bardzo budujące :)
Co do P. to chyba rzeczywiście oczekuje teraz czegoś innego... Wiele razy słyszałam od niego, że za bardzo się przejmuję, że zbyt poważnie podchodzę do życia itd. itd. Zresztą nie tylko od niego. I czasami mam mętlik w głowie, bo wydaje mi się, że on ma rację i że za bardzo "przeżywam i wymyślam" zamiast cieszyć się urokami swojego wieku... A może powinnam pogodzić się z tym, że taka właśnie jestem i tak jak mówisz dalej się rozwijać. Tzn. rozwijanie osobowości to sprawa nie podlegająca dyskusji! ;) W każdym razie zauważyłam śmieszną tendencję, że to zwykle starsi bracia moich męskich znajomych, kuzyni czy ojcowie mówią "takiej dziewczyny właśnie potrzebujesz" a sami zainteresowani postrzegają mnie jako "problemową". No nic. Kolejny temat do przemyślenia (i bardzo dobrze).
Jednak jestem też ciekawa Twoich rad. Może przydałby mi sie męski punkt widzenia? Jeśli zechcesz mi je dać z góry dziękuję! I nie zrażaj się szczególną wrażliwością kobiet :)

---------- 23:02 16.04.2008 ----------

Hm... Trochę nowych wydarzeń. Pamiętacie jak pisałam o mailu od P. Dostałam następne. W kolejnym zapytał mnie czy to, że wspominam o A. (naszymw spolnym przyjacielu) ma na celu wzbudzić jego zazdrość. Nie miałam takiego celu. Nawet o tym nie pomyślałam i zrobiło mi sie strasznie przykro i głupio, że mnie podejrzewał o takie "Tanie chwyty" jak on to nazwał. Z moją wrodzoną tendencją do traktowania wszystkiego bardzo serio i emocjonalnie odczytałam owo pytanie jako oskarżenie, odrazu się naładowałam i odpowiedziałam mu,ze zawiodłam sie na nim, że czuje się jakbym dostała w twarz itd. W każdym razie mnóstwo negatywnych emocji. A on na to, że skoro tak się wkurzyłam to coś w tym musi być... No i jeszcze, zę złamałam obietnicę, bo się nie dozywam a mówiłam, ze bedę się starała, żebyśmy byli przyjaciółmi. To na mnie podziałało jak płachta na byka,bo w końcu co z jego obietnicami? Tymi, ze bedzie o mnie dbał, ze bedzie się mną opiekował, zę nie musze się martwic,bo on będzie starał się naprawiać nasz związek... Co z tym,ze mnie kocha, ze zawsze bedzie przy mnie, ze nie pozwoli mi odejść. Co z tymi obietnicami?!
Krótko mówiąc: wpadłam w furię.
Zwymyślałam go... Tzn. bez epitetow... Tylko napisałam o tych wszystkich negatywnych emocjach. O tym,że sam złamał mnóstwo obietnic itp. Nie umiałam zachowac dystansu. No i przy okazji się rozpłakałam. Pomyślalam,ze ja się staram pozbierac, ułożyć sobie wszystko, udowodnić, że umiem poradzić sobie z kryzysem, że nie ejstem wariatką, a on widzi we mnie wciąż histeryczkę.
Znowu mi cos odpisał... No i w końcu postanowiłam zadzwonić. Chcialam wyjaśnić, że wcale nie próbowałam takich tanich chwytów no i żeby powiedzieć mu, że chce żeby było miedzy nami ok,ale że teraz jest mi zbyt ciężko. I sama myśl o tym mnie wkurzyła,no bo znowu wychodze na jaąś słabą. No ale... Nie uwierzył mi chyba. Niby stwierdziliśmy, że to sprawa wyjaśniona i zamknięta, ale słyszałam, że nie wierzy. Idiotyczna sytuacja.
Poza tym zupełny spokój z jego strony. Jak zwykle pewny swego. Jak zwykle musiał powtórzyć, że nasze rozstanie to dobra decyzja. Niby lepiej czuje się po rozmowie z nim, ta "zmowa milczenia" jednak trochę mnie przerażała,ale z drugiej strony widze, że nadal na za duży wpływ na mnie. No i jednak jest nadal przykro. Chciałabym mieć to już za sobą. Po prostu to wszystko olewać.
Chcę się skupic na sobie, ale jednak wszystko jest w kontekście jego osoby. wszystkie zmiany w kontekście anszego ziwązku... Boże. Jak się z tego wyrwać?
Powiedział, że nie ma mi nic za złe. Że nie chce pamiętać tych złych chwil. Ja pamietamw szystkie złe i żadnych dobrych. Pewnie dlatego,że czuję się taka zraniona. Pamiętam pasmo bólu.
Jakoś w rozmowie wyszło, że powiedziałam mu,ze dużo myślałam o naszym związku i że widze teraz jaśniej. Naciskał, więc w koncu przyznałam, zę mam bardziej negatywne spojrzenie na niego i na to co robił. Że byłam w amoku, zę spieprzył mnóstwo rzeczy, ze przez niego czułam się winna, ze spieprzył moje poczucie wartości. Stwierdził bez ogródek, że gdybym znała swoją wartośc to by dot ego nie doszło. Zabrzmiało trochę jak "umywam od tego ręce", ale rzeczywiście ma rację. I ja o tym wiedziałam wcześniej. Gdy znalazłam ten list do niego, przeczytałam rozmowy. No dorba, byłam słaba. Ale to nie zmienia faktu,że potrafił zachować się jak ostatni gnojek. Chciałabym, że to przyznał. Nie wiem dlaczego. Po prostu chcałabym, żeby raz powiedział. "To moja wina". A nie tylko "to ty masz problem, gdybyś była silniejsza, wymyślasz". Nawet jak powiedziałam mu dzisiaj, ze moja rozsypka to po cześci jego wina to było "no proszę Cię... no... ale... przestań". I potem jakieś takie parskniecie jakby to było taki absurdalne. I znowu się wkurwiłam. I móie mu "Nie! Nie zmienie zdania! tak właśnie było. To fakty." Chciałam mu prostu na niego rkzyczec. A teraz widze,że to taka walka z wiatrakami. I on znowu mówi "za kilka lat inaczej na to spojrzysz". A ja krzycze "Nie. Nie. To fakty! Ja wiem! Tak było!". A on dalej swoje.... I czułam się jak Józiu w pieprzonej "Ferdydurke", jak mała dziewczyna stojąca przed rodzicami i mówiąca o czymś ważnym a oni "Jak dorośniesz", I mówie mi to facet, który nie ma pojęcia o tym co to jest dojrzałosć emocjonalna. Nie zgodziłby sę pewnie ze mną,ale tak cholera jest! Jest? Znowu przez niego głupieje. A to dlatego,ze za bardzo analizuje i przejmuje się tym co on o mnie myśli. Kanał. Jak byłam mała miałam powazną wadę wymowy, nadal mam choć bardzo nieznaczną po latach chodzenia do logopedy jako dziecko (nie potrafie wymówc "r", ale dzisiaj to brzmi tak jakbym miała francuski akcent). Tak na marginesie bardzo zaprzyjaźniłam się z moja logopeda, która tak na marginesie była dawną uczennicą mojej mamy i włąściwie nie brała pieniedzy za moje leczenie. Za co ejstesmy jej do dziś bardzo wdzięczni. Kochałam ją i ona chyba mnie tez,bo do dzisiaj utrzymujemy kontakt :) Była moją pierwszą i najlepsza przyjaciółką. Zwierzałam się ze wszystkiego, wszystk jej mówiłam, ona zawsze słuchała i miała mnóstwo cierpliwosci. Nigdy nie było nic wazniejszego gdy ja mówiłam. Miałam mozę 5 lat a ona też mi sie zwierzała (oczywiscie na tyle na ile 5-latka mogła zrozumieć te problemy). Pytała mi się np. czy podoba mi się jej chłopak, co o nim myślę. Zajecia były u niej w domu i czasem sie jakis facet nawinął kiedy ja u niej siedziałam. I wiecie, ze ona traktowała bardzo powaznie moje wypowiedzi? Naprawdę. Miała duży wpływ na moją osobowośc. Być może jej zawdzięczam ta moją dojrzałośc, która czasami jest zbawieniem a czasami chyba przekleństwem...
Pamietam, że dzieciaki były okrutne, strasznie się ze mnie nabijały. Nie byłam akceptowana. PRzebywałam z dorosłymi większosć czasu i mozę dlatego jestem jak na swój wiek trochę zbyt poważna? Akceptacja otoczenia przyszła później, ale mimo,ze teraz jestem osobą lubianą to chyba te naleciałosci z dzieciństwa wychodzą kiedy mam do czynienia z kimś na kim mi bardzo zalezy. Próbuje uzyskac akceptację bezwarunkową. I przy P. czuję się taka bezradna, zawsze krytykowana. Pewnie też dlatego,ze najmniejszą krytykę z jego strony powiększam do ogromnych rozmiarów, gdyż takie bolesne jest osłyszeć to własnie od niego. Pamiętam tez,ze jako dziecko gdy próbowałam przykuć uwagę słuchacza, który nigdy nie rozumiał co mówie, strasznie żywo gestykulowałam (jak oglądam kasety wideo wygląda to histerycznie, jakby się paliło albo coś...) i to mi zostało. Podnoszenie głosy, gestykulacja nadmierna w koncu płacz.. Często było tak,ze rozmówca nudziłs ię słuchaniem bełkotu (nieważne czyd ziecko cyz dorosły) i przez pewien czas udawał, ze mnie słucha a potem ignorował zupełnie. A ja dalej uparcie rkzycze, wołam, macham rączkami i nóżkami. Tak się czujęprzy P. Malutka.
I nie cce juz taka być. I nie chce żeby odnośnikiem dow szystkich moich zachowan były relacje z P. Chce być własna. Chcę być wolna. I wciaż motam się i chodzę w kółko.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 338 gości