przez feniks33 » 17 kwi 2015, o 18:31
I znów ten sam supeł w żołądku… Sinusoida, raz w górę, raz w dół, raz spokój i zgoda i jakaś nadzieja, że się ułoży, raz awantura i pretensje nie wiem o co, roszczenia i wymówki…
Po tamtej awanturze spotkaliśmy się, nocowałam u niego. Kłótni nie było ale porozumienia co dalej robić też nie. Rano pytam, czy jedzie do pracy mówi – po co? I znów od nowa wałkowanie tematu, że inaczej się nie da, że trzeba… Nie, nie i nie… On idzie do urzędu po paszport i jedzie do domu.
Wyszłam… dogonił mnie i powiedział, czy jadę z nim po ten paszport czy do domu. Pytam - po co mam z Tobą jechać? A on, że jeszcze nie widział takiej nieodpowiedzialności, że wcześniej mnie jego los interesował a teraz już nie… Pojechałam z nim. Bez sensu kompletnie. W urzędzie wcale o paszport nie zapytał tylko o pozwolenie o pracę, którego i tak nie dostał o czym już wcześniej doskonale wiedział więc nie wiem po co pytał i tracił czas.
A potem pojechał do pracy choć wcześniej zapierał się, że tego nie zrobi.
Dwa czy trzy dni względnego spokoju.
Któregoś dnia wieczorem dzwoni do mnie i mówi, że jest taka sprawa: pisał kiedyś na jakimś portalu z jakąś dziewczyną, mówiła, że ma 18lat ale potem się okazało, że ma 16 więc zerwał z nią kontakt. Dziś ona dzwoni do niego, że jest na dworcu, uciekła z domu bo jej ojciec pije, nie ma spokoju, nie ma się gdzie podziać, ani pieniędzy, nic… I co on ma zrobić, nie można tak zostawić? I czy ja mogę też przyjechać to on ja zabierze do siebie ale sam z nią nie zostanie… No zgłupiałam, nie dość, że mnie angażuje w swoje sprawy to jeszcze w czyjeś??
W końcu no dobra, on nie wie co robić, sam pieniędzy tez nie ma ale pojedzie tam, pogada z nią, może je do powrotu namówi… Za jakiś czas zadzwonił, że już wraca, że nie chciała jechać jak się dowiedziała, że ja mogę być, nie wie co zrobi, została na tym dworcu i chodziła jak głupia… Potem napisała do niego, że jest w hotelu i pije wódkę. Potem nie odzywała się cały dzień czy dłużej, tel wyłączony, nie wiadomo co z nią. Odezwała się wczoraj, że znów jest na dworcu i głodna. On, że niech przyjedzie do niego do pracy to da jej parę złotych. Byłam z nim akurat na tej pracy, bo i brata odwiedziłam. Pytam ile on jej chce dać, mówi, że z 50 zł.
Wkurw. Ja wiem, że dziecko, wiem, że może pokrzywdzone (a może i nie, bo nie wiadomo jak jest naprawdę) ale to ja do kurwy nędzy każdą złotówkę oglądam żeby to jakoś utrzymać a on jakiejś małej na gigancie tatusia chce zastępować zamiast do domu wysłać??
Żałuje teraz że na nią nie poczekałam… Powiedziałam mu o tym, że to nie tędy droga, ona musi chodzić do szkoły, uczyć się i nawet te 50 zł sprawy nie rozwiąże. Ale on swoje, że nie można tak się zachować, że cos sobie kupi…
Może to małostkowe ale pomyślałam też, że mi tak by nie wyjął tych pieniędzy i nie dał…
Nie chciałam się dłużej denerwować, pojechałam do domu choć całą drogę nerwy jak postronki. W domu po nocy poszłam spać, obudziłam się wieczorem, przypomniałam sobie, że miałam pilnie do apteki a tu u mnie w miasteczku już pozamykane! Nie ma rady, muszę szukać jakiejś całodobowej w większym mieście, jechać ostatnim pociągiem. Akurat zadzwonił, mówię, że muszę do jechać i zadzwonię potem. A on jakie potem bo on będzie spał! A godz. dopiero po 21… Już mnie to wkurzyło, bo zabrzmiało jakby się asekurował, żebym czasem do niego na noc nie przyjechała. Zadzwoniłam z pociągu i mówię, że mi się to nie podoba ale specjalnie się moimi wymówkami nie przejął, powiedział, że musi iść spać, bo w pracy jest nieprzytomny potem, przecież pracuje codziennie, dzień po dniu, nie jest robotem! Pytam czy dał tej małej kasę, powiedział, że nie chciała, że pojechali cos zjeść… Kolejny wkurw.
Dziś się od brata dowiedziałam, że on ją zabrał do tego mieszkanie, które remontują, przesiedziała tak cały dzień, nie chciała kasy a potem pojechali –widocznie na tego kebaba.
Ja nie wiem czy ona tam u niego nie nocowała…
Zawsze wyrażał się z oburzeniem o takich, co by z nieletnią poszli do łóżka, twierdził, że żaden Gruzin by tak nie zrobił ale…
Ale nawet jeśli nie, to chodzi o to, że traktuje mnie gorzej niż obcą osobę bo do obcych jeśli nie pozna jest się miłym, raczej jak bankomat, podnóżek, worek treningowy na którym można wyładować swoją złość? Kompletnie nie liczy się z moim zdaniem, rzadko kiedy mam pretensje ale jak mam to ma to w dupie…
Najgorsze jest to, że wiecie po co ja to wszystko piszę? Ja wiem, że to jest nużące czytać „on powiedział to”, „on zrobił tamto”… Tylko piszę, żebyście wiedzieli jaki jest prawdziwy obraz i swoimi słowami potwierdzili, że to, co czuję, co mi się wydaje to prawda, że mam prawo tak czuć… To żałosne, nie mam swojego zdania, nie wiem nawet czy mam prawo czuć co czuję… Siedzi we mnie masa negatywnej energii, czuję się okropnie, już chyba nawet nie chcę żeby on się odzywał bo każdym słowem i zachowaniem sprawia mi tylko ból.. Arogancją, ignorowaniem, pretensjami o to nawet co wynikło z jego winy…
Moja matka dołożyła do pieca bo stwierdziła, że jestem perfidna, że na pewno dobrze to sobie zaplanowałam, żeby jechać na noc bo dlaczego nie poszłam w dzień do apteki. Na pewno to zrobiłam, żeby jej psy zwalić na głowę…
Czuję się dziś jak wrak..