przez feniks33 » 29 mar 2015, o 03:50
Jak pamiętacie zaczęłam ten wątek w momencie, gdy nie wiedziałam co robić, gdy jego pobyt w tym hotelu dobiegł końca a pieniędzy na wynajęcie mieszkania nie było. Miał do mnie pretensje wtedy, że to ja zaprzepaściłam szanse na jakikolwiek związek bo nic nie chciałam - ani kredytu, żeby mógł cokolwiek robić, ani ślubu -żeby dostał dokument i też miał prawo tu cokolwiek robić...
Poczułam, że ma racje, jak ja mogłam chcieć z nim być i nie pomóc mu się tu ogarnąć, czego ja chciałam w końcu?
To jest dla mnie zawsze najgorszy moment, kiedy nie wiem co robić, a jeszcze gorzej, kiedy czuje, że coś tracę, co gorsza, zostaje sama i przecież podobno z własnej winy...
Wzięłam szybką pożyczkę na wynajęcie mieszkania. Problem w tym, że odpowiedniego mieszkania jeszcze nie mieliśmy znalezionego.. Tak na szybko trochę trudno i jedyne co znaleźliśmy to pokój jednoosobowy, na 2 tygodnie... Które też zaraz miną.
Złożył też wniosek o zgodę na ten ślub...
Chwilę było dobrze, problem został zażegnany... Inna kwestia że ja sie zadłuzyłam bo jeszcze i na życie poszło ale zaraz też pojawiło się pytanie - co dalej? On najwcześniej miał mieć kasę na początku kwietnia.. I znów coś się zaczęło psuć bo nie widać dalszych możliwości.. Na ślub potrzebna kasa, na życie, mieszkanie... Skąd?
Jednocześnie kłótnie z matką na porządku dziennym gdy wracałam do domu... Bo święta idą a ja nic nie robię tylko "za nim latam" . A ja swój czas dzieliłam tak naprawdę sprawiedliwie między moje dwa uzależnienia: jego i alkohol.
Któregoś dnia tak się naprułam z kumpelą (wcześniej dałam sama), że film mi się urwał... Ocknęłam się, gdy dwaj ochroniarze wlekli mnie gdzieś do swojej pakamery... Spanikowałam totalnie, zaczęłam się szarpać, jednego ugryzłam. Wystraszyłam się, dopiero gdy zaprowadzili mnie do swoich szefów ci zaczęli ze mną normalnie rozmawiać, czy jestem bezdomna, czy chcę jechać na izbę wytrzeźwień... Powiedziałam, że mam dom i chcę tam jechać więc pozwolili mi iść.
Co gorsza całe zajście usłyszał on, zadzwonił w momencie gdy mnie szarpali, widocznie odebrałam niechcący, usłyszał męskie głosy, moje krzyki... Nie wiedział co się dzieje, skąd mógł wiedzieć, że to ochrona. Umawialiśmy się wcześniej, mieliśmy się spotkać a ja nie przyszłam, telefon wyłączony... Zaalarmował policję, narobił rabanu, szukali mnie w domu, po całym mieście... Kiedy w końcu "się znalazłam" nawrzucałam jeszcze policjantom...
Kosmos. Obciach i paździerz. Było mi tak wstyd, tak głupio... Najbardziej chyba tego, że mnie facet musi z policją szukać bo nie umiałam dotrzeć na umówione spotkanie... Nie mówię już o wyrzutach które robiła mi matka, jego wypominkach, że jestem nieodpowiedzialna itd.
Ale minęło kilka dni, wyrzuty, wypominki straciły na sile..
Pewnego dnia zadzwonił mój brat i zapytał, czy ten mój partner nie chce popracować, co prawda jest u niego mocno podpadnięty ale jakby chciał to on kogoś szuka teraz... A on, że nie, że to bez sensu, że nic mu to nie da i dlaczego chce go zmusić jak on nie ma czasu bo ciągle ma cos w urzędzie do załatwienia i kiedy ma pracować..... Odpuściłam w końcu bo i co mogłam zrobić? Oczywiście nowy stres dla mnie bo zobaczyłam już światełko w tunelu, że jak on zacznie zarabiać to może uda się być razem a on nie i nie.. Znów piwko. Nie dużo ale jednak.
Te nasze sprzeczki doprowadziły do tego, że jakoś od słowa do słowa napisał mi w smsie, że kończy związek ze mną. A żeby nie było dziecinnie może mi to powiedzieć w twarz jak przyjadę. I czy mam mu coś jeszcze do powiedzenia.
Ze mnie jakby powietrze uciekło ale dziwnym cudem nie zamierzałam wcale błagać o szansę ani o wyjaśnienia nawet. Napisałam, że to już nieistotne dlaczego, skoro to koniec to koniec, nic więcej nie interesuje mnie.
Kiedy już usnęłam napisał ok, jak chcesz a potem jak gdyby nigdy nic w nocy, że nie może wejść do domu, drzwi otworzyć.. I odzywał się też na drugi dzień...
I kręci się dalej... A pieniędzy na kolejny miesiąc znów braknie i on się mnie pyta co ma robić. Poszedł co prawda do tej pracy już bez moich nalegań ale już znów się zastanawia na co mu to bo wydatków tyle ...