przez wielorybica » 3 kwi 2008, o 19:17
potrzebuję, aby ktoś spojrzał na tę sprawę z zewnątrz, dlatego proszę was o radę...parę tygodni temu zaczęłam spotykać się z facetem...no i generalnie na początku nie widziałam żadnej czerwonej lampki...on dużo pracował, ale w przerwach na obiad i po pracy wyskakiwaliśmy coś zjeść albo po prostu na spacer. przyszedł moment pierwszego seksu i przekroczenia, przynajmniej dla mnie pewnych granic intymności. wszystko było radosne i bezproblemowe do momentu, gdy nie mieliśmy problemu z gumką...dosyć śmieszna sytuacja stała się przyczyną kłotni...podczas wizyty u gina zostałam troche nastraszona (zupełnie z innego powodu) i gdy mu o tym powiedziałam on zupełnie to zlał później tłumacząc się tym, że nie umie reagować w takich chwilach. no i tu chyba zaczęła się jakaś samonapędzająca się spirala nieporozumień wiodąca do rychłego końca...ja chciałam nazwijmy to bardziej "jakościowych" spotkań jemu zaś chyba jakość średnio do szczęścia była potrzebna...na tym tle rodziły się jakieś małe niesnaski, które z mojej perspektywy po prostu łatwo było sobie wytłumaczyć w rozmowie...no i kiedy ja znowu wyszłam z incjatywą spotkania niekoniecznie u mnie (tzn. konczącego się seksem) z jego strony spotkała mnie ściana i totalne niezrozumienie...a pozniej było już tylko gorzej, bo twierdząc, ze jasne trzeba o tym pogadać i że jemu zależy na wyjaśnieu tego, bo sam też ma problemy w pracy, domu itd, o ktorych nie chciał mi truć, po prostu zamilkł, ja sobie odpuściłam (po napisaniu mu maila z tym jak ja to widzę), bo narzucania nie lubie i tak to się skończyło. tak dla jasności...nie był to układ dla seksu. no i sama nie wiem...czy to wszytsko stało się dlatego, że ja naciskałam i on poczuł się osaczony? czy on jest kastratem emocjonalnym? nie wiem...wydaje mi się, że taka zwykła ludzka uczciwość wymaga powiedzenia sobie "koniec" to po pierwsze, a po drugie...gdzie został popełniony błąd?